wtorek, 28 stycznia 2014

Sierpień w Hrabstwie Osage – wszystkie rodziny są takie same, a każda z nich nieszczęśliwa na swój sposób.

Życie jest bardzo długie T.S.Eliot 

te oto słowa rozpoczynają film,  wypowiedziane przez Beverly Westona. Eliot nie napisał niczego odkrywczego, ale ponieważ jako pierwszy to spisał, od tej pory wypowiadając te słowa należy dodać „T.S.Eliot”. Życie dla Beverly Westona okazało się nawet zbyt długie zdaje się jego zdaniem, a mnie ten oto cytat i to co później zobaczyłam na ekranie przypomniały słowa innego znanego pisarza Tłostoja, że Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda zaś nieszczęśliwa  rodzina jest nieszczęśliwa po swojemu.



Gdy rodzina Westonów spotyka się w domu w skutek przykrych dla nich wszystkich okoliczności jesteśmy świadkami jak bardzo nieszczęśliwi są wszyscy i jak wiele żalu, goryczy i tajemnic może kryć się wśród bliskich sobie ludzi. Każdy z nich przyjechał z jakimiś problemami, które starają się ukryć przed pozostałymi (choć przed Violet nic się nie ukryje).
Na początku film mi ten przypomniał Rzeź Romana Polańskiego, gdzie podobnie jak i w tym przypadku grupa ludzi „uwięziona” przez krótki czas w jednym miejscu, zmuszona do rozmowy, w pewnym momencie wylewa wszystkie żale, złość i dochodzi do awantury.  Sierpień w Hrabstwie Osage podobnie jak Rzeź jest adaptacją sztuki. (Sztuka Sierpień w hrabstwie Osage jest autorstwa Tracy`ego Lettsa, który również jest autorem scenariusza do filmu) i to właśnie owa teatralność i wiążący się z nią nacisk na słowo, czyli świetne błyskotliwe dialogi przepełnione goryczą, z których to „wypływa” gorzka prawda, sprawiły, że jest to doskonały materiał do przedstawienia pełni możliwości aktorskich obsady. Na ekranie bezapelacyjnie błyszczy Meryl Streep i jeśli dwa lata temu w końcu dostała Oscara za Żelazną damę, to w tym roku rolą Violet Veston udowodniła, że to co zobaczyliśmy w tamtym filmie zdecydowanie nie było w pełni pokazaniem jej aktorskich możliwości. (Piszę, że w końcu, gdyż Meryl regularnie otrzymuje nominacje do Oscara – średnio co 2 lata, choć jak dotąd może się pochwalić tylko(!) trzema – za Żelazną damę, Wybór Zofii i Sprawę Kramerów ). Violet w wydaniu Meryl, to uzależniona od leków, chora kobieta, która gdy jej rodzina zbiera się w rodzinnym domu mówi co myśli i nie liczy się uczuciami innych (podczas modlitwy przy rodzinnym stole nie kryje, że to przecież męczarnia dla nich wszystkich i stek bzdur – świetne miny Meryl). Pozbawia córki złudzeń i demaskuje wszelkie powszechnie powtarzane kłamstwa. Nie kryje, że rodzice bardziej kochają jedne dzieci od innych i że Barbara zawsze była ulubienicą rodziców i od lat nie mogli jej wybaczyć, że wyjechała z miasta. Otwarcie okazuje rozczarowanie drugą córką i z premedytacją ignoruje trzecią. Pozbawia złudzeń córki, ponieważ kobiety im są starsze tym brzydsze (nie to co mężczyźni, którzy z wiekiem nie tracą seksapilu). 

Wszystkie kobiety powinny się malować, żeby lepiej wyglądać, jedyną kobietą, która nie musiała nosić make-up`u była Elizabet Tylor, a nosiła go na sobie tonę

Przyznaje się też do innych rzeczy i wyjawia nie tylko swoje, ale i innych grzechy, a była osobą, która wie wszystko. Znakomity scenariusz. Każda scena z Meryl w tym filmie jest popisem jej aktorskich umiejętności. Jednak nie tylko jej rola zasługuje tu na uwagę, ponieważ zdecydowanie Julia Roberts prawie dotrzymuje jej kroku. Jej postać wyprowadzona z równowagi rzucająca się na własną matkę to jedna z lepszych scen w filmie (nominacja do Oscara dla Juli za rolę drugoplanową zdecydowanie zasłużona, choć po Globach wydaje się, że to Jenifer Lawrence drugi rok z rzędu dostanie Oscara i Julia ma niewielkie szanse). Niestety Benedict Cumbertach nie miał okazji by pokazać na jak wiele go stać w roli Małego Charlsa (nie rozumiem, dlaczego ten aktor ma tendencję do wybierania ról niedojd i ludzi o słabych charakterach – Padadise End, Zniewolony, kiedy tak genialnie potrafi grać postać charyzmatyczną – Scherlock). Na tle pozostałych postaci kobiecych Argo Matindale (świetne sceny dwóch „czarownic” ekscytujących się życiem uczuciowym córki Violet) i Julianne Nicholson nieco blado wypada Evan McGregor (choć scena kłótni z Julią też była dobra).
Jeśli miałabym ująć w kilku słowach wrażenia po Sierpień w Hrabstwie Osage to byłoby to: świetny scenariusz i gra aktorska na najwyższym poziomie. Oscar dla Meryl. 9/10.




SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Po scenie kiedy narzeczony Karen przystawia się do 14 letniej Jean Karen pośpiesznie wyjeżdża wciąż mając zamiar wyjść za mąż. Ciotka Mattie wyznaje Barbarze, ze miała romans z Beverly i że Charles jest jej bratem i nie mogą dopuścić do tego by Ivy z nim wyjechała. Podczas rozmowy Ivy z matką, kiedy córka cche jej wyznać, że związala się z Charlsem Violet nie daje jej dojść do słowa i mówi, że Charles jest jej bratem 9Violet od dawna wiedziała, nie rozmawiali o tym). Zrozpaczone Ivy wyjeżdża. Wściekła Barbara również wsiada w samochód i odjeżdża. Violet zostaje sama, bez rodziny. W domu pozostaje z nia tylko Indianka, którą kilka dni przed swoim „zniknięciem” zatrudnił Beverly. Rodzina na końcu ją zostawiła. Koniec

niedziela, 26 stycznia 2014

Dalllas Buyers Club – Witaj w klubie gdzie w abonamencie dostajesz leki, które już teraz mogą pomóc ci w walce z chorobą

Niektóre filmy by trafić na moją listę do obejrzenia muszą najpierw zdobyć kilka ważnych nagród bądź nominacji do nich. Prawdopodobnie nie poświęciłabym filmowi Dallas Buyers klub dwóch godzin mojego (no może nie zbyt cennego, ale jednak) czasu by obejrzeć ten film, nie wspominając o dodatkowych kilkudziesięciu minutach by poświęcić tej produkcji tekst, gdyby nie zdobyte 2 zdobyte statuetki Globów (MatthewMcConaughey za rolę pierwszoplanową w dramacie i Jared Leto za rolę drugoplanową) i sześć nominacji do Oscara (w tym te najważniejsze: najlepszy film, najlepsze role). Dramat i historie z życia wzięte zdecydowanie nie są gatunkiem, który wybieram w pierwszej kolejności (właściwie w piątej lub szóstej, daleko za SF, komediami romantycznymi, komediami, animacjami, thrillerami, sensacjami i horrorami). Zazwyczaj osoba reżysera (Spielberg, Cameron, Curtis, Scrosesse, Burton, Del Toro, Allen, Almodovar, Von Trier) czy obsada (Streep, Pitt, Depp, Bale, DiCaprio, Bullock, Ryan) może mnie przekonać. Jednak Akademia mylić się nie może, mimo iż o Jean-Marc`u Vallée wcześniej nie słyszałam (nie ma na koncie głośnych filmów), a Matthew McConaughey do niedawna kojarzył mi się z rolami amanta (do niedawna, ponieważ po zobaczeniu go w małej roli w Wilku z Wall Street i niezwykle dobrych recenzjach jego ostatnich filmów przyznaję, że należy zmienić zdanie na jego temat), a właściwie filmów z Jaredem Leto tych ważniejszych jeszcze nie widziałam (Mr. Nobody i Requiem dla snu wciąż na liście do obejrzenia). Kreacje tych dwóch aktorów w tym filmie zasłużyły niewątpliwie na uwagę, choć są to przypadki, gdzie role te wymagały poświęceń. Matthew jest przeraźliwie chudy, do tej roli ponoć schudł ponad 17 kilogramów,  a Jared Leto ponad 13 i do tego chodzi w damskich ciuszkach. Dwaj niewątpliwie przystojni aktorzy grają postaci chore na AIDS. Jak to się mówi, najłatwiej żeby zdobyć ważne nagrody trzeba się poświęcić, albo zagrać wariata (patrz zeszłoroczne nominacje Coopera i Lovrence).



Dallas Buyers Klub jest historią Rona Woodroofa (Matthew McConaughey), który w czerwcu 1985 roku dowiaduje się, że ma AIDS. Typowy teksański macho noszący kapelusz i kowbojskie buty, zażywający kokainę, obstawiający zakłady zawodów rodeo, homofob słyszy od lekarza, że jest nosicielem wirusa HIV, (który w tamtych czasach jest gównie kojarzony ze środowiskiem homoseksualistów) i zostało mu około 30 dni życia. Film jest swoistą kroniką działań Woodroofa (zapis kolejnych decyzji i działań, które podejmuje w kolejnych dniach, które minęły od daty, kiedy dowiedział się, że umiera). Możemy obserwować kolejne stadia radzenia sobie z chorobą, od zaprzeczenia, poprzez załamanie i chęć natychmiastowego skończenia cierpień, poprzez wyszukiwanie informacji dotyczących choroby, podjęcia próby leczenia, brak akceptacji diagnozy lekarzy, skończywszy na desperackich krokach walki o leki mogące uratować, a właściwie przedłużyć mu życie (odrzucenie leku AZT, który powodował więcej efektów ubocznych niż poprawiał stan chorego). Na ekranie możemy obserwować przeobrażenie bohatera od pozbawionego większych aspiracji elektryka w poważnego biznesmena podróżującego po całym świecie, by zdobyć potrzebne leki. Ron w zderzeniu z sytuacją graniczną jaką jest choroba ostatecznie okazuje się człowiekiem przedsiębiorczym, który wyzbywa się uprzedzeń (zaprzyjaźnia się z transwestytą – Rayonem). Woodroof zdobywszy potrzebne leki (Peptyt T, witaminy DDC, Interferon początkowo szmuglowane z Meksyku, potem z Amsterdamu,  Izraela, Chin, Japonii) niezatwierdzone przez FDA zakłada Dalllas Buyers Club (ominięcie prawa, zakazu sprzedaży niezatwierdzonych leków), który w ramach abonamentu 400 dolarów miesięcznie dostarcza potrzebną ilość leków do leczenia AIDS. Trzeba przyznać, że Matthew zagrał to niezwykle przekonywająco, zwłaszcza sceny początkowej „degeneracji”, gdy bohater zwraca się do Boga siedząc w barze ze striptizem, zażywa leki popijając je piwem, a następnie wciągając kokainę. Natomiast Jared Leto w swojej roli jest nie do poznania, w damskich ubraniach, naśladując kobiece gesty i sposób mówienia odegrał rolę niewątpliwe wartą nominacji do Globa (chociaż ja osobiście w tym roku nagrodę w tej kategorii przyznałabym Danielowi Bruhlowi za rolę w Wyścigu). Dallas Bouers Club to jednocześnie nie tylko historia człowieka, ale również obraz działania konsorcjów farmaceutycznych i ograniczania odstępu do leków ludziom, którzy nie mogą czekać lata na dopuszczenie leku do legalnej sprzedaży.  Film zrealizowany „profesjonalnie” i cieszy mnie, że nominowano w kategorii najlepszy film do Oscarów produkcję opowiadającą głównie historię człowieka, a nie będącą zobrazowaniem "amerykańskiej sprawy/ideałów/historycznego ważnego wydarzenia". Scenariusz bardzo dobrze zbalansowany, świetnie ukazana przemiana, psychologia postaci, niczego mi tu nie zabrakło. Temat niezwykle ciężki, film do obejrzenia na raz, ale dobry i zasłużone 7/10 (tylko, bo jednak zdecydowanie nie moje klimaty).

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
FDA robi wszystko by blokować działania i sposób dystrybucji leków Rona. Prawo zostaje zmienione i leki bez atestów FDA stają się nielegalne. Ron wytacza sprawę w sądzie przeciwko FDA, przegrywa, ale pozwolono mu na zakup Peptydu T na własny użytek. Rayon umiera podczas jednego z wyjazdów Rona za granicę. W ostatniej Scenie Ron ujeżdża byka na rodeo. Przeżył 2557 dni po tym jak usłyszał diagnozę, że zostało mu niecałe 30.

Ronald Woodroof zmarł 12 września 1992, siedem lat po zdiagnozowaniu u niego HIV. Niższe stężenie AZT są powszechnie używane w innych lekach, które ocaliły miliony istnień. Koniec.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Zniewolony. 12 years a slave – wolny człowiek niewolnikiem.

Steve McQueen nakręcił film, który w teorii miał zachwycić Akademię przyznającą Statuetki Oscara i chyba został nakręcony tylko i wyłącznie dla nich. Począwszy od wyboru ostatnio oklepanego tematu – ogólnie ujmując wolności, równouprawnienia Afroamerykanów, i  problemu niewolnictwa [Zeszłoroczny Lincoln, Django, Służące sprzed dwóch lat. Choć fakt faktem jest to kawałek historii Amerykanów i bardzo nie trzeba się długo zastanawiać by wymienić takie „klasyki” powiązane z tym tematem jak Amistad (do dziś się dziwię, że film nie dostał żadnego Oscara) czy choćby Przeminęło z wiatrem (Choć głównym zmartwieniem Scarlet Ohary było jak uwieść  Ashleya, a nie fakt iż wybuchła wojna z powodu niewolnictwa na południu)], poprzez twórcę muzyki do filmu Hansa Zimmermana (7 nominacji do Oscara za najlepszą muzykę, Oscar za muzykę do Króla lwa) skończywszy na tak gwiazdorskiej i ostatnio rozchwytywanej obsadzie, których to aktorów nazwiska, co prawda w rolach drugoplanowych, wystarczają by przyciągnąć rzesze fanów do kin. W krótkiej roli drugoplanowej możemy zobaczyć Benedicta Cumberbatcha – którego rola Sherloka sprawiła, że fani serialu oglądają każdy film, w którym się pojawi (cóż i ja należę do tych psychofanów). O Michaelu Fassbenderze sporo się mówi od czasów Wstydu (też film McQueena, Fassbinder był nominowany za tę rolę do Globa, podobnie jak w tym roku za Zniewolonego, choć ja osobiście uwielbiam jego kreację w Jane Eyre), a wisienką na tym dooscarowym torcie jest pojawienie się pod koniec filmu Brada Pitta (Rola poczciwego człowieka pracy z akcentem podobnym do tego, który miał w Bękartach Wojny Tarantino).



Tylko czemu mnie ten film nie zachwyca, jak miał zachwycać? (Choć i Lincoln mnie nie zachwycił, poza ostatnią sceną podpisania poprawki do konstytucji, a ponoć zachwycał). Przez cały seans miałam wrażenie jakbym oglądała zapis dokładny, jednak oszczędny w formie zapis historii (Film oparty na faktach, na podstawie książki Solomona Narthupa Twelve years of slave), jakby zza ekranu ktoś podszeptywał: „tak było, tak traktowano wolnego człowieka, tak okrutni byli południowcy”. Wtedy nawet człowiek posiadający jakieś sumienie i współczucie i tak bardziej cenił siebie i  pieniądz niż wolność człowieka, akceptując fakt, że żyje na południu gdzie takie jest prawo (postać grana przez Cumberbatha). Rasa panów przekonana była o własnej wyższości, ponieważ tak wynika ze słów napisanych w Biblii, a jeśli zbiory są nieudane, wina to jest złych czarnych, którzy sprowadzili zarazę (postać grana przez Fassbendera). Gdzie nikomu nie można było zaufać, bo nawet biały człowiek pracujący na plantacji z czarnymi wciąż czuje się od nich lepszym, zdradzając powierzone mu zaufanie. Jednak pokazane to w tak słonecznych scenach, bez próby szokowania (oszczędna scena gwałtu Pattsy). Film niestety moim zdaniem jest tak skonstruowany, że brak w nim jakiegokolwiek napięcia, to jedynie obraz nieszczęścia jakie spotkało Solomona. Poznajemy bohatera gdy jest szanowanym obywatelem, ale oszukany przez białych przedsiębiorców staje się niewolnikiem, nie możne przyznać się do własnego imienia i Salomon staje się Plattem. Czarny człowiek pozbawiony papierów na to, że jest wolny nie ma żadnych praw i możliwości udowodnienia, że jest wolny (wszyscy starają się nie zauważać, że jest wykształcony, ignorują fakt, że potrafi grać na skrzypcach i mogłoby to sugerować, że nie jest niewolnikiem). Możemy też przypuszczać, że jego niewola się skończy (tytuł filmu – po 12 latach). Sam wybór sceny od której zaczyna się film (Platt niewolnik) i retrospektywne przejście do Salomona-wykształconego artysty i pokazanie jak trafił na południe, uważam za nieudany, gdyż zwyczajnie docierając do początkowej sceny potem historia jest kontynuowana już bez dalszych retrospekcji (O wiele lepiej by było gdyby przerwać narrację w momencie próby powieszenia i pokazać jak od wolnego człowieka Salomon stał się kimś, kogo przez wiele godzin pozostawia się na skraju powieszenia i nikt niema odwago go odciąć). Losy Salomona ukazują jego kolejnych panów (ścinanie drzew, plantacja bawełny, plantacja trzciny cukrowej) i tym samym postawy jakie reprezentowali, ale nie jest dla mnie niczym więcej jak wycinkiem amerykańskiej historii (a jak wspomniałam filmów już takich trochę było). Bardzo dobrze zrealizowany (ciekawe ujęcia) z dobrą muzyką (scena śpiewu na pogrzebie) z grą aktorską na wysokim poziomie, choć nie jest to gra, którą w pełni potrafię docenić, gdyż bardziej cenię przerysowanie postaci jakim w tym roku popisał się Leonardo Di Caprio w Wilku z Wall Street, ponad operowaniem jedynie smutnym spojrzeniem, udręczoną miną, niemym cierpieniem i oszczędnym operowaniu emocjami. Jeśli nominowany tu do Oscara za główną rolę Chiwetel Ejifor zdobędzie statuetkę obawiam się, że będzie to przypadek podobny do tego Jean Dujardina, któremu to jak na razie od momentu zdobycia nagrody w 2012 nie udało się ponownie zabłysnąć (bardzo słaby film Niewierni i niewielka rola drugoplanowa w Wilku z Wall Street).
Nie wzruszył, nie poruszył nie obejrzałbym jeszcze raz, ale pewnie względu na temat i jednak realizacje na wysokim poziomie, pewnie film zgarnie najważniejsze Oscary. Zawyżone 7/10. Jednak film wcale niewyjątkowy.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Samuel zostaje zdradzony przez innego białego pracownika, ale udaje mu się przekonać pana, że wcale nie planował wysłać żadnego listu i jest to tylko manipulacja białego, który chce zostać zarządcą. Samuel pali list, jego jedyną szansę na uwolnienie. Do pracy przy budowie budynku zatrudnia się Samuel Bass (Brad Pitt), który w rozmowie z Panem Eppsem (Michael Fassbender) przejawia poglądy prowolnościowe, uważa, że nie ma różnicy pomiędzy białymi a czarnymi, nieważne jakie jest prawo, ważne jak nakazuje prawo naturalne, etyka, że niczym się nie różnią. Samuel podejmuje znowu ryzyko i opowiada swoją historię Panu Bassowi, a ten go wysłuchawszy obiecuje, że choć ryzykuje własne życie, napisze list do przyjaciół Platta. Na plantacje przyjeżdżają przyjaciele Somolona, zabierają go twierdząc, że jest wolnym człowiekiem. Samuel spotyka się ze swoją rodziną (córka jest już dorosła, wyszła za mąż i ma dziecko), przeprasza ich, wszyscy się obejmują. Koniec.

Końcowe napisy informują o tym, że Solomon był jednym z nielicznych niewolników, którym udało się odzyskać wolność, jego oprawcy (ludzie, którzy go sprzedali) nie zostali ukarani. Samuel do końca życia walczył o prawo do wolności niewolników. 

piątek, 17 stycznia 2014

Wyścig – 3,2,1 i kto pierwszy na mecie wygrywa?

Film zdobywcy Oscara Rona Howarda (Oscar 2002 Piękny Umysł-najlepszy film, najlepszy reżyser), nominowany w tym roku do Globów w kategorii najlepszy dramat, najlepszy aktor drugoplanowy: Daniel Bruhl, przy tegorocznych nominacjach. Do Oscara widocznie konkurencja była zbyt silna, gdyż film nie zdobył żadnej nominacji, niemniej jednak samo wyróżnienie do Globów uważam za zasłużone. W momencie pojawienia się tego filmu w kinach wcale nie miałam ochoty go oglądać, ponieważ wyścigi samochodowe to zdecydowanie nie jest to, co mnie interesuje. Dopiero wyróżnienie nagrodami i niezwykle pochlebne recenzje „ogółu” sprawiły, że jednak postanowiłam obejrzeć Wyścig. Jak to bywa jednak krytycy i zgadzający się z nimi kinomani mieli rację.



Wyścig to bardzo dobry film ze świetną rolą Bruhla (Klasyka z tym aktorem, którą wypada znać – Good Bye Lenin!), za którą zdecydowanie zasłużył na „jakąś” statuetkę i niezłą kreacją Chrisa Hemswortha (Nie rozumiem trochę fenomenu tego aktora, bo nie zachwycił mnie jako Thor na tyle bym chciała akurat jego oglądać w innych filmach, a jego kolejne kreacje nie są zbyt wybitne). Jak wspomniałam tematem film ten nie mógł mnie ująć, Ron Howard przekonał mnie świetną konstrukcją i reżyserią, a Bruhl sprawił, że zdecydowanie w najbliższym czasie chętnie obejrzę inne jego filmy.


25 kierowców kierowco rozpoczyna każdy sezon Formuły 1. I każdego roku dwóch z nas ginie. Jaka osoba podejmuje się takiej pracy? Na pewno nikt normalny. Buntownicy, szaleńcy, marzyciele. Ludzie chcący się zapisać, za wszelką cenę. Nawet za cenę śmierci.
(…)Nazywam się Niki Lauda, a ludzie znają mnie z dwóch powodów. Pierwszy to moja rywalizacja z nim.(…) Nie wiem, dlaczego tak to rozdmuchano. Byliśmy zwykłymi kierowcami, którzy droczą się ze sobą. Dla mnie to zupełnie normalne, ale ludzie postrzegali to inaczej. Że nasze nieporozumienie sięgało głębiej.(…) Druga rzecz, z której jestem znany, to wydarzenia z 1 sierpnia 1976 roku, kiedy goniłem go jak palant.

Uwielbiam konstrukcję retrospektywną w filmach. Przez cały seans zastanawiamy się, co takiego Nicki Lauda zrobił 1 sierpnia 1976 roku. Akcja Wyścigu przedstawia wieloletnią rywalizację dwóch rajdowych kierowców Nickiego Laudy (Daniel Bruhl) i Jamesa Hunta (Chris Hemsworth), równorzędnie traktując obu bohaterów. Dowiadujemy się skąd obaj pochodzą, jak zaczynali karierę w formule jeden, jakie były ich motywacje, dlaczego wybrali akurat ten sport. Różniło ich wszystko, konstrukcja tych postaci została oparta na zasadzie kontrastu. James romantyk szukający wrażeń, pragnący jedynie zwycięstwa, nie obawiający się śmierci kontra rozsądny, rzeczowy Nicki podchodzący do jazdy niezwykle technicznie, kalkulujący odpowiednio ryzyko jazdy na torze. Znakomicie wyreżyserowany film. Od początku do końca zostało utrzymane odpowiednie napięcie, Howard oszczędził nam wielominutowych scen wyścigów kondensując ich liczbę do kilku dynamicznych zdjęć kluczowych pojedynków dwóch bohaterów poświęcając tym samym odpowiednią ilość czasu filmowego rysunkowi postaci. Dowiadujemy się jacy ludzie podejmują karierę rajdowca formuły jeden i czy są to buntownicy, szaleńcy,marzyciele? Śledzimy ich związki uczuciowe (Nie szukaj normalności u facetów gotowych zginąć, jeżdżąc w kółko), zmiany w życiu, które zmieniały również ich kariery. Cięte wymiany zdań rywali (bardzo dobre sceny obu aktorów) sposób w jaki jednocześnie ich to motywowało do walki o zwycięstwo, wszystko ukazane po mistrzowsku. Bardzo, bardzo dobry film, ze świetnym zakończeniem (napisanym przez życie). [Film opowiada prawdziwą historię dwóch rajdowców (Na końcu są pokazane prawdziwe zdjęcia Nicki`ego Laudy i Jamesa Hunta].
Polecam nawet dla sceptycznie nastawionym osobom do tematu (takim jak ja), bardzo dobrze zrealizowany film, ze świetnymi dialogami, odpowiednio zrównoważonym napięciem i ciekawymi zdjęciami. Polecam. Bardzo mocne 8/10.


SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Podczas decydującego wyścigu, kiedy Nicki po powrocie z ze szpitala postanawia wziąć udział w wyścigu by nie pozwolić Jamesowi zdobyć tytułu ponownie pada deszcz (tak jak na wyścigu kiedy Nicki miał wypadek). Nicki podczas jazdy podejmuje decyzje, miał kogoś na kim mu zależało (żona), ryzyko było zbyt duże. James wygrywa wyścig, zostaje mistrzem. James po wygranej się bawi, korzysta z życia, Nicki chce jak najszybciej wrócić do treningów by w kolejnym roku sięgnąć po wygrana. James nigdy więcej nie zdobył Grand Prix, występował w Talk-showach, prowadził własny program rozrywkowy. Nicki jeszcze kilka razy przez kolejne lata wygrywał zawody Formuły jeden. Nicki był profesjonalista, to był jego zawód. Jamesowi wystarczyło jedno zwycięstwo by sobie udowodnić, że może to zrobić i korzystał potem z życia. Koniec.

środa, 8 stycznia 2014

Wilk z Wall Street – Sprzedaj mi ten długopis


Oto i nowy film Martina Scorsese znanego z filmów gdzie paść muszą strzały, trup ścielić się powinien seriami i prawdziwy twardziel powinien mówić Are you talkin`me. Cóż o ile wcześniejszy film Scorsese, czyli Hugo i jego wynalazek (który do Oscara co prawda był nominowany dwa lata temu w najważniejszych kategoriach, ale zgarnął 5 statuetek w kategoriach „technicznych”) nieco wyłamywał się ze „stylu” tego reżysera, to Wilk z Wall Street jest dokładnie tym, czego można było się spodziewać po reżyserze Taksówkarza czy Infiltracji.



Główny bohater filmu Jordan Belfort (Leonardo Di Caprio) bez cienia zawstydzenia, z brutalną szczerością przedstawia nam swoją historię. A jest to historia Wilka, Robin Hooda z Wall Street (jak określił go magazyn Forbes), który zabierał bogatym i chował do własnej kieszeni, wciąż pragnąc więcej, nie ograniczał się do „zwykłych” przyjemności i sypiał z dziwkami, ćpał bez ograniczeń (Lumeny! - tabletki zakazane , ale za to dające "odjazd") i nie przyjmował słowa "nie" jako odpowiedź. Jordana uwielbiali jego współpracownicy, klienci mu ufali, to był człowiek z charyzmą i potrafił sprzedać wszystko, nawet długopis.

Świetna scena w barze i potem jej kontynuacja pod koniec.
 - Sprzedaj mi ten długopis. 
- Brad pokaż mu jak sprzedać ten długopis. 
- Stary zapisz mi to. 
- nie mam nic do pisania 
- Chcesz kupić długopis?
- Najważniejsze to wytworzyć potrzebę kupna. 
- Wszyscy ludzie są chciwi 
- No może poza buddystami i Amiszami.

Najważniejszy w tym filmie jest „środek”. Teoretyczne w filmie tym wykorzystanych schemat od zera do miliardera, ale to nie sposób dochodzenia do bogactwa, wyrzuty sumienia związane ze wszystkimi „szemranymi” elementami życia na Wall Street jest tu istotny. Nie dowiadujemy się jak Jordan nauczył się być Wilkiem. Właściwie można by powiedzieć, że początek filmu, młodość Jordana jest tu potraktowana zbyt pobieżnie i nie ma tu pogłębionej psychologii (jeśli ktoś taki jak Jordan mógłby mieć „głębszą psychologię”). Młody człowiek bez mrugnięcia okiem wysłuchuje jednej lekcji swego guru polegającej głównie na wybijaniu rytmu uderzeniami w pierś niczym Indianin i prostej zasadzie „namawiaj klientów by inwestowali dalej, nieważne w co, nie ważne czy oni zarobią, to ty zarabiasz na każdej transakcji prowizję” wszystko to jest takie ulotne takie fizzzy… (Właściwie świetne kilka minut Matthew McConaughey`a i jednak powinnam dać mu chyba szansę i obejrzeć jego nowsze filmy, bo mnie wciąż kojarzył się z romcomowym amantem). Jordan przyjął sposób życia na Wall Street takim jakim ono było, trzeba sprzedawać, sprzedawać a żeby sprzedawać trzeba ćpać. Śledzimy jego losy właściwie już w momencie, kiedy siedział w nim ten Wilk i kiedy wilk zaczyna się sycić rozpoczyna się najlepsza cześć filmu. Jordan sprzedawał, uczył tego innych, sprzedawał więcej i ćpał, chodził na dziwki, sprzedawał i dalej ćpał i stawał się coraz bardziej bogaty i nie miał dość. Wszystko to zostało przedstawione i zagrane w taki sposób, że choć teoretycznie nie powinno to śmieszyć, gdyż bohaterowie są śmiertelnie poważni podczas debaty na temat rzucania karłami, czy faktu że żona Donnie jest jego kuzynką, ale jest to zabawne (tak nawet scena czołgania się i turlania po schodach).
Jeśli Leonardo DiCaprio miał by w końcu dostać Oscara (to taki paradoks, tak rozpoznawalny aktor, który zagrał w tylu dobrych filmach nie ma statuetki? Obok Johnny`ego Deppa jest to jeden z aktorów, który prędzej czy później musi go dostać. Tylko, że tym razem mam nadzieję, ze dla Leo nastał moment „prędzej”), to powinna to być właśnie ta rola. Cały czas ekranowy DiCaprio daje popis swoich umiejętności aktorskich i widać jaki jednak ten chłopak z Titanica ma warsztat. Począwszy od sceny pierwszej sprzedaży śmieciowych akcji, poprzez demonstrowanie techniki sprzedaży kolegom, kłótnie z żoną, noc z prostytutką sadomaso, odgrywanie scen na haju, skończywszy na chłodnej biznesmena minie i próbie przekupienia agenta federalnego.
Scena za sceną są coraz lepsze a oprócz genialnego Leo na ekranie możemy również oglądać popis Jonah Hilla w roli drugoplanowej. Trochę nie rozumiem sposobu prowadzenia kariery tego aktora. Po dobrym występie w Moneyball (nominacja do Oscara) znowu zagrał w dwóch może nie marnych, ale jednak głupkowatych komediach (Straż sąsiedzka, 21 Jump Street) by powrócić (nieco znowu cięższym dosłownie) w takiej roli w Wilku z Wall Street. Świetnie partneruje Leo na ekranie, kilka świetnych scen (przekazanie walizki pod sklepem). 
Co ciekawe na ekranie możemy zobaczyć jednego zdobywcę statuetki Oscara i to za rolę pierwszoplanową! Niestety Jean Dujardin (Oscar za Artystę w 2011) po zdobyciu nagrody zagrał w bardzo marnej komedii Niewierni a i w tym filmie niespecjalnie zachwyca (chociaż mogę przyznać, ze niewielka rola jaką gra może nie dała mu takich możliwości) Jednak w zestawieniu Jeana i Leo zachodzę w głowę jak to możliwe, że to nie Jean ma statuetkę w tej obsadzie? Trzymam kciuki i jak na razie to Leo jest moim najmocniejszym tegorocznym kandydatem (jeśli porównywać rolę Hanksa w Kapitanie Philipsie to Leo Bije Toma na głowę).

Niestety film jest dosyć przydługi i zmagania końcowe Jordana „Wolfiego’” można było nieco skrócić. Nie zmienia to jednak faktu, że dla tych popisów Leo chętnie obejrzę ten film jeszcze raz. 9/10 głównie za aktorską grę.


SPOILER ZAKOŃCZENIE
Po kilku próbach wymigania się Jordan musi iść na współpracę z FBI. Wydaje wszystkich swoich współpracowników. Żona mówi mu, ze już go nie kocha i chce rozwodu. Dostaje wyrok tylko 3 lat więzienia. Na wolności prowadzi seminaria z technik sprzedaży

–Sprzedaj mi ten długopis. 


[Edit 17.01.2014: Leonadro Di Caprio został nominowany do Oscara za rolę w Wilku z Wall Street, trzymam kciuki!] Film nominowany do Oscara w 5 kategoriach: Najlepszy film, najlepszy reżyser: Martin Scorsese, najlepszy scenariusz adoptowany, najlepszy aktor pierwszoplanowy: Leonardo Di Caprio, najlepszy aktor drugoplanowy: Jonah Hill.

czwartek, 2 stycznia 2014

Moje top filmów 2013 roku




Wszyscy robią podsumowania najlepszych filmów roku, największych rozczarowań roku, najgorszych filmów roku, największych niespodzianek roku, to i ja swoje trzy grosze dorzucę w tym temacie. Jakbym miała się teraz zastanowić i wymienić najważniejsze filmy tego roku podałabym tu parę głośnych tytułów, o których wszyscy piszą choć może tak naprawdę w momencie ich obejrzenia wcale mną nie wstrząsnęły. Często głośne filmy dostają u mnie mocne 7/10 a mam tu na myśli:


ale jednak, czasami nie spełniają one pokładanych w nich oczekiwań, bądź też nie zapowiadały się na nic wyjątkowego pomimo głośnej kampanii reklamowej, czegoś czasami im braknie by mnie ujęły i zwyczajnie po seansie i zastanowieniu się na chłodno kiedy jednak emocje zbyt szybko opadają, nie dostają one „najwyższej” noty. Paradoksalnie gdy zajrzałam na moje filmwebowe konto o kilku filmach, jakże dobrych, choć może i nie tak głośnych jednak po zakończeniu 2013 roku warto pamiętać (choć oczywiście w niektórych przypadkach dałam się ponieść oczywistym wielkim blockbusterom tego roku). Szczerze więc przedstawiam moje top filmów 2013 roku oparte o oceny równe i powyżej 8/10 w skali filmwebowej obejrzane przeze mnie w minionym roku z wyłączeniem filmów Oscarowych 2013 (Operacja Argo, Les Miserables Nędznicy, Życie PI, Niemożliwe, Merida waleczna, które znajdują się już u mnie w osobnej zakładce Oscary 2012 i zdobyły należytą im uwagę) Ósemka ósemce nierówna, dlatego jednak kolejność tytułów w tym zestawieniu jest niechronologiczna i  nieprzypadkowa:

Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia 9/10


Rzadko się zdarza, by druga cześć jakiegoś cyklu była o tyle lepsza od części pierwszej. Film, po którego obejrzeniu najchętniej pozostałoby się na kolejnym seansie w kinie by „przeżyć to jeszcze raz”. Na DVD z pewnością trafi to na moją półkę „do obejrzenia raz na jakiś czas”.
Więcej TUTAJ


Czas na miłość 9/10


Kino angielskie w najlepszym wydaniu, dokładnie to za co uwielbiam filmy Richarda Curtisa. Piękny z życia obrazek. Komedia romantyczna, dramat z dowcipnymi dialogami, ciętymi uwagami i świetną grą aktorską w uroczym nieśmiałym brytyjskim wydaniu. Obowiązkowa pozycja „z typu” romantycznych tego roku (a jakbym się dłużej zastanowiła to nawet ostatnich kilku lat…)
Więcej TUTAJ


Wspaniała 9/10


Esencja komedii romantycznej, do tego we francuskim wydaniu i to w klimacie lat pięćdziesiątych. Pamiętam, że po seansie w kinie przez długie minuty nie schodził mi uśmiech z twarzy. Tak mało dobrych komedii się kręci, gdy już na taka trafiam, cóż nie chcę niczego więcej.
Więcej TUTAJ

Hobbit: Pustkowie Smauga 8/10


Grudzień jeszcze przez kolejny rok będzie mi się kojarzył z jakże to wspaniałym zakończeniem roku, kiedy to tuż po świętach można wkroczyć w świat Śródziemia. Hobbit mnie nie zawiódł, był dokładnie tym czego oczekiwałam, ale chyba zaliczam się do grona „wyznawców” mocy Petera Jacksona, jakby tego nie zrobił i tak pewnie by mi się wszystko podobało, co jak co, na ekranizacji Tolkiena to on się zna.
Więcej TUTAJ


Don Jon 8/10


Lubię dystans, lubię autoironię, lubię grę z gatunkiem, lubię narrację pierwszoosobową, lubię balansowanie na granicy dobrego „”smaku”. Uwielbiam też komedie romantyczne, ale też cierpkie potraktowanie tego tematu w tym filmach. Sposób ogrania i wyśmiana sposobu postrzegania świata w stylu romantycznej komedii wyśnionej „10” (Scareltt Johanson) skontrastowany z typowym facetem lubującym się w oglądaniu pornoli stanowi kawał ogranego będącego kliszą klisz a jednocześnie „oryginalnego” filmu. Jak na debiut reżysersko-scenopisarski filmu pełnometrażowego Josepha Gordona Levitta – świetne.


World War Z 8/10


Udana tegoroczna produkcja wykorzystująca modny temat (Zombie! Wszędzie Zombie!). Dynamiczna akcja, niezły scenariusz, Brad Pitt, nakręcone z rozmachem. Zwyczajnie, warto.
Więcej TUTAJ


Stoker 8/10


Są filmy tak wyjątkowe, że potrafią zrobić takie wrażenie, że po obejrzeniu jednego filmu danego reżysera sięgamy po kolejne jego „dzieła” . Chan-wook Park nakręcił „legendarnego” Oldboy`a, którego to (ponoć, ponieważ zniechęcona miażdżącymi recenzjami jeszcze nie widziałam) w tym roku pojawił się w kinach remake w reżyserii Spika Lee Oldoy. Zemsta jest cierpliwa, który to zaliczył klapę finansową. Nie warto sięgać po remake`i. Warto natomiast zapoznać się z najnowszym filmem Parka. Stoker to film o oryginalnym scenariuszu z dobrą rolą Wasikowskiej mający w sobie ten nieuchwytny charakterystyczny dla Parka sposób opowiadania historii. Warto.
Więcej TUTAJ


Kapitan Phillips 8/10


Obejrzane głównie ze względu na to, iż mówiło się o tym filmie jako możliwej nominacji dla Toma Hanksa do Oscara. Film trzymający w napięciu, zwyczajnie dobrze nakręcony, historia z życia wzięta a i rola Hanksa pod koniec zasłużyła na uwagę (choć nie na statuetkę)
Więcej TUTAJ


Grawitacja 8/10


Kolejna pozycja z szansami na Oscary, choć sądząc po przewidywaniach gwarantowaną chociaż jedna Statuetką. Film zdecydowanie bardzo dobry, mający przepiękne zdjęcia, warty obejrzenia na wielkim ekranie (przypuszczam, że nie robi takiego wrażenia w zaciszu domowym).
Więcej TUTAJ


Jack Pogromca Olbrzymów 8/10


Kolejny dobry reprezentant tendencji kinowych ostatnich lat. Tym razem to bardzo dobrze przetransformowana i „zekranizowana” baśń o Jasiu i Łodydze fasoli. Mam słabość do tego gatunku (W 2014 będziemy mogli zobaczyć wariację na temat Śpiącej królewny z Angeliną Jolie w roli złej czarownicy!) a Jack i pogromca olbrzymów w tym roku okazał się najlepszy.
Więcej TUTAJ


Hitchoock 8/10


Dzięki temu filmowi i swoistej „modzie” na Hitchcoocka w końcu obejrzałam Psychozę w tym roku (stare kino, ale jednak obejrzane po tylu latach wciąż po seansie uznałam, że to genialne). Film „zaspokaja” ciekawość dotyczącą osoby genialnego reżysera i to jedna z lepszych roli Anthonego Hopikinsa ostatnich lat, który niestety przyjmuje tylko role drugoplanowe, a wciąż potrafi błyszczeć jako główna postać w filmie.
Więcej TUTAJ


W ciemność. Star Trek 8/10


Lubię SF, lubię przygodę, uwielbiam Benedicta Cumberbatcha. Nie miałam też zbyt wygórowanych oczekiwań odnośnie tego filmu (nie jestem wyznawcą kultu Star Treka ani wielką miłośniczką Spocka i Kapitana Kirka). Bardzo dobre rozrywkowe kino, pelne „wzniosłych” sentencji, z serii „chętnie obejrzę jeszcze raz”.
Więcej TUTAJ



Bizantium 8/10


O wampirach ponownie, ale jednak w nieco chłodnym, lirycznym, romantycznym wydaniu. Modny temat potraktowany w „świeży” stary sposób. Historia niby rozwijającą się w niespieszny sposób, a jednak po obejrzeniu wyjątkowa, dobry scenariusz.
Więcej TUTAJ


Jack Reacher. Jednym strzałem 8/10


Aż uwierzyć nie mogę, ale jednak. Było kilka głośniejszych sensacji tego roku takich jak Olimp w Ogniu, Świat w płomieniach, ale widać okazały się one dla mnie nazbyt przewidywalne. Widocznie była to wzorowo zrealizowana sensacja, noi gra w tym Tom Cruise (tak Mission Impossible 4 też mi się bardzo podobało).

Panaceum 8/10


Lubię filmy psychologiczne, lubię też gdy ofiara staje się łowcą. Ten końcowy moment w filmach, kiedy poznajemy elementy skomplikowanego planu niejednokrotnie prawdopodobnie podbija ocenę. Obejrzeć można, noi gra w tym Jude Law.



Stażyści 8/10


Obiektywnie rzecz biorąc nie jest to chyba najlepsza komedia roku, ale poczynania dwójki sprzedawców widać są o wiele bardziej zabawne, gdy samemu szuka się pracy. Wielka reklama Google, ale ja lubię Google, dajcie się zgooglować!


Uniwersytet Potworny 8/10


Właściwe zdziwiłam się widząc, że oceniłam ten film na 8/10, bo jakby przyjrzeć się innym tegorocznym animacjom (Tajemnica Zielonego królestwa) w pierwszej chwili nie wymieniłabym Uniwersytetu. Widać jednak potwory miały coś w sobie. Można się zapoznać.
Więcej TUTAJ


Z tego zestawienia jasno wynika jakie są moje ulubione gatunki. Na szczycie komedie romantyczne i SF. Raczej nikt nie powinien być zdziwiony. W roku 2013 obejrzałam 182 filmy z czego 42 były obejrzane w kinie (dziękuję wszystkim wspóloglądaczom, że tak często dawaliście się namówić i udało mi się pójść tyle razy!) z czego 48 w tym roku poświeciłam tekst. w sumie niewiele mniej niż w roku wcześniejszym ( w 2012 było 225...)