sobota, 24 maja 2014

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie – zjednoczeni by ratować przyszłość

Jeden z bardziej oczekiwanych filmów tego roku (jeśli nie najbardziej oczekiwany, choć w tym roku czeka nas jeszcze Czarownica, kontynuacja Jak wytresować smoka, będziemy mogli obejrzeć długo zapowiadaną Ewolucję Planety małp, z Uniwersum Avengersów Strażników Galaktyki, odświeżone Wojownicze Zolowie Ninija i  Interstellar Nolana) jeśli się zastanowić z taką obsadą, która wystarczyłaby na obsadzenie kilku produkcji i może gdyby nie był to film o superbohaterach w ciemno można by obstawiać nominacje do nagród filmowych. X-Men: przeszłość, która nadejdzie łączy w jednym filmie „starą trylogię” X-Menów z prequelem tj. X-Men: Pierwsza klasa i tym samym znakomita obsadę owych filmów. 

Chwała za to producentom, że wszystkie znane nam ważne postaci z powracają, choć aktorzy odgrywający role mutantów przez ostatnie lata zdążyli już nie raz zagrać role pierwszoplanowe i zdobyć kilka nominacji do Ocara. Jennifer Lavrence (Mistique) od czasów pierwszej klasy zdobyła statuetkę Oscara (Poradnik pozytywnego myślenia, nominacja za American Hustle) i stała się gwiazdą Igrzysk śmierci. Miachael Fassbender (Magneto) był nominowany do Oscara za Zniewolony. 12 Yeras a Slave. Hugh Jackman  był nominowany do Oscara za Nędzników. Nicholas Hoult (Bestia) zdążył wystąpić w Wiecznie żywym i Jacku pogromcy olbrzymów. Anna Pquin od czasu X-Menów stała się gwiazdą Czystej krwi. Ponadto na ekranie możemy zobaczyć klasę samą w sobie tj.  Iana McKellen`a (Nie wiem czy lepszy z niego Gandalf czy Mangeto), świetnie dobranego do roli Profesora Patricka Stewarta. Helle Berrey ponownie wcieliła się w Sztorm, powróciła Ellen Page jako Kitty i Sahwn Ashmore jako Bobby. Ogromnym plusem ponadto jest dobór castingowy nowych postaci, aktorów znanych z głośnych seriali. Peter Dinklade, wcielenie Tyriona z Gry o Tron zagrał Traska, a Evan Peters (Quicksilver), znany z American Horror story okazał się moim zdaniem jedną z najlepszych wprowadzonych postaci i źródłem najlepszych, zabawniejszych scen. Nawet w roli Bishopa pojawia się Omar Sy znany z francuskiej komedii, która odniosła ogromny sukces (Nietykalni). Reżyserem filmu wciąż jest Bryan Singer, który z całej serii nie wyreżyserował jedynie  X-Men: Ostatni bastion (która to część pozamykała wszelkie furtki do kontynuacji do tego stopnia, że nakręcono prequel Pierwszą klasę i Przeszłość, która nadejdzie, by odkręcić wydarzenia z Bastionu i przywrócić do życia ważnych X-Manów. Tyle zachodu by jednak móc dalej kontynuować serię.)



X-Men: Przeszłość, która nadejdzie wymaga znajomości wszystkich filmów z uniwersum X-Menów, począwszy od „starej trylogii” – poprzez Genezę Wolverina i Wolverina łącznie z istotnymi scenami po napisach (które rozwiewają kilka wątpliwości np. dlaczego Magneto ma swoje moce, skoro w Ostatnim Bastionie jest stracił, dlaczego Profesor X żyje, skoro Jane Gray go „wysadziła”) i X-Men: pierwsza klasa którego właściwie bezpośrednią kontynuacje możemy oglądać w Przeszłości która nadejdzie. Przeszłość, która nadejdzie jest tak związana ze swoimi poprzednikami, że nie może funkcjonować jako osobny film, a widz nieznający poprzednich filmów całkowicie by się pogubił.

Kolejność w jakiej należy oglądać X-Men:

  • X-Men - Pierwsza Klasa
  • X-Men Geneza – Wolverine
  • X-Men
  • X-Men 2
  • X-Men 3 - Ostatni Bastion (scena po napisach wyjaśniająca dlaczego Profesor żyje)
  • Wolverine (Scena po napisach wprowadzająca do X-Men: przeszłość która nadejdzie)
  • X-Men: przeszłość, która nadejdzie


W X-Men: Przeszłość, która nadejdzie Wolverine cofa się w czasie do lat siedemdziesiątych i wydarzeń, które miały miejsce wkrótce po zakończeniu Pierwszej klasy. Misją Wolverina jest powstrzymanie Mistique przed popełnieniem morderstwa, które w przyszłości doprowadzi do wielkiej wojny i eksterminacji mutantów. Wolverine będzie musiał doprowadzić do pogodzenia się Profesora X i Magneto, by wspólnie mogli odwieść Mistique od popełnienia ogromnego błędu.
Najlepszy był początek filmu, który zaczyna się dynamiczną sceną walki i powrotem znanych nam postaci (Kitty, Bobby, Profesor X, Magneto, Sztorm). W scenariuszu wprowadzono elementy, które zapowiadają film akcji i napięcia, ponieważ Wolverine nie będzie miał zbyt wiele czasu aby naprawić przeszłość. Jak w większości filmów, w których mamy do czynienia z manipulacją w czasie bohater będzie musiał przekonać młode wcielania swoich towarzyszy, że przybył z przyszłości. Świetnym pomysłem było umieszczenie Magneto w więzieniu (za zabicie prezydenta Kennedy`ego!) i cała akcja związana z ucieczką z Pentagonu. Wprowadzenie postaci Petera Quicksilvera było najlepszym moim zdaniem pomysłem całego filmu. Evan Peters znakomicie wcielił się w postać niezwykle szybkiego mutanta i wprowadził on najwięcej humoru w całym filmie. Jeną z lepszych scen jest ta, podczas której widzimy w tempie Quickslilvera jego poczynania, kiedy to zaskoczona drużyna przez strażników zdolna jest jedynie minimalnie się poruszyć, a Peter w tym czasie poprzestawia wystrzelone kule, wyciągnie gacie strażnikowi, skosztuje rozlewającego się sosu, przestawi ręce strażników by uderzyli siebie nawzajem w rytmie skocznej piosenki. Wiele późniejszych wydarzeń w filmie mogłaby potoczyć się inaczej, gdyby X-Meni wzięli w dalszą podróż ze sobą Petera, wielka szkoda. (MINI SPOILER. Po tym jak Peter ratuje Magneto i wsiadają razem do windy, Peter mówi: Hej ponoć potrafisz kontrolować metal? Moja mama kiedyś znała kogoś takiego. Tak, Peter Quicksilver jest synem Magneto!). Reszta fabuły jest bardzo podporządkowana postaci Mistique (czyżby zdobycie Oscara przez Jennifer sprawiło, że postanowiono uczynić jej postać w Universum X-Menów o wiele ważniejszą?), a niektóre poczynania bohaterów momentami są niezrozumiałe, a pewne zabiegi naciągane, by utrudnić osiągnięcie celu mutantom. Profesor X pozbawiony swojej mocy (by trudniej było odnaleźć Mistique) w wyniku serum pozwalającego mu chodzić po postrzale w kręgosłup (X-Men: Pierwsza klasa), Magneto wybierający środki drastyczne, zamiast pokojowych (choć fakt, zgadza się to z cała ideą kreowania tej postaci), którego postępowanie trochę na silę komplikuje wypadki. Brak w tym filmie jednoznacznego wroga [Postać Traska nie jawi się jako zły do szpiku kości „zły”, nieco lepiej wypada Stiker (choć jego starsze wcielenie było ciekawsze)], a całość fabuły opiera się głównie na „uczuciach”, braku pewności siebie Profesora, utraconej nadziei, rozpamiętywaniu przeszłości, cierpienia Wolverina, zmiany jaka zaszła w Mistique (zdecydowanie zbyt wiele scen jej poświęcono) Wierni fani serii z pewnością potrafiliby wytknąć wiele „historycznych” błędów temu filmowi (trzeba umieć manipulować czasem w filmach i bardzo pilnować się by być konsekwentnym. Jednym z większych błędów jest postać Strykera ponieważ wg. Genezy Wolverina Logan i Stryker poznają się w Wietnamie (i Stryker wtedy nie był taki młody)]. Jak zmiany w przeszłości wpłynęły na przyszłość, choćby jak zmieniło się wszystko po tym, kiedy jednak Wolverine poznaje Profesora i Magneto o wiele wcześniej niż miało to miejsce w „pierwotnej historii”? 
Niemniej jednak X-Men: Przeszłość, która nadejdzie to wciąż film o mutantach, gdzie możemy oglądać imponujące umiejętności Magneto (wyrwanie z ziemi stadionu), umięśnioną klatę Wolverina (Jackman chyba znowu musiał sporo popracować nad rzeźbą) i sceny przyszłości walki z Sentinelami. Ilość przedstawionych w filmie postaci i ta obsada to główny plus filmu (wszystko razy dwa, bo mamy przecież dwóch Profesorów i dwóch Magneto!), choć oczekiwałam większych popisów umiejętności. Nawet ten potrafiący się regenerować Wolverine nie miał szansy pokazać swojej siły (poza sceną ze zbirami strzelającymi do niego, gdy przebudził się w przeszłości). Jednak Singer do pewnego stopnia pomimo tej znacznej psychologizacji postać dał nam również takie sceny jak odzyskacie Chełmu przez magneto (jego podstawowy atrybut!) i postanowienie Profesora by usiać na swoim wózku. Można narzekać, ale i tka film mi się bardzo podobał, nie byłam rozczarowana i obejrzałabym z przyjemnością jeszcze raz 8/10 (tak, tak, mam słabość  do filmów o superbohaterach)


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
W finalnej scenie Mistique chce zabić Traska na demonstracji publicznej Sentineli. W tym czasie Magneto przygotowuje atak siły, a Profesor, Wolverine i Bestia chcą powstrzymać Mistique. Magneto przejmuje kontrolę nad Sentinelami, zrzuca stadion na teren Białego domu, kieruje na siebie kamery telewizyjne i wygłasza oświadczenie, że to jedynie namiastka siły Mutantów i lepiej z nimi nie zadzierać. Wtedy Mistique pod postacią prezydenta prosi Magneto by ich nie zabijał i strzela do Magneto (draśnięcie w szyję). Na oczach wszystkich Mistique ratuje prezydenta i rząd, ale obraca się by zabić Traska. Wtedy Profesor X ją przekonuje, że nie musi tego robić, że to jej decyzja. Mistique rezygnuje z zabicia Traska i odchodzi. Magneto również odlatuje. Wolverine wrzucony do morza przez Magneto zostaje wyciągnięty z wody przez Mistique pod postacią Strykera. Wolverine budzi się w przyszłości. Zmienił przeróść jest w szkole, wszyscy żyją (Ostatni Bastion zostaje wymazany, choć Rouge ma siwe pasemka, czyli teoretycznie chyba jednak doszło do wydarzeń z pierwszej cześć). Widzi Hanka, Jane Gray, Scota, Rouge, Bobby`ego idzie do Profesora i mówi mu, że własnie się obudził. Profesor mu odpowiada, że ma mu w takim razie wiele do opowiedzenia. KONIEC

SCENA PO NAPISACH
Na tę scenę trzeba bardzo cierpliwie czekać. Muszą minąć wszystkie napisy i dopiero pojawia się scena:
Starożytny Egipt. Zakapturzona postać za pomocą telekinezy buduje piramidy, a przed nią ludzie biją pokłony.
To zapowiedź Apokalipsa.

niedziela, 18 maja 2014

Obrońcy skarbów – historyk sztuki też żołnierz

Film w reżyserii George` Clooney`a, według scenariusza George`a (wraz z Greantem Heslov`em) produkcji George`a Clooney`a  i z Georgem Clooney`em (w roli pierwszoplanowej). Historia się powtarza. Jeśli George Clooney podejmuje się reżyserii filmu, to ma nad nim pełną kontrolę, taką jaką miał przy kręceniu Id marcowych i Miłosnych Gierek. George wypracował sobie nazwisko (kto pamięta, że zaczynał w Ostrym Dyżurze i grał Batmana w wersji przed Nolanowskiej?) i trzeba mu przyznać, że ma też „nosa” do filmów nagradzanych na rozdaniu Globów i Oscarach (Spadkobiercy, Grawitacja) i zdecydowanie ostatnio podejmuje się udziału w produkcjach nieco „ambitniejszych”. Jednak George nie jest dla mnie ani aktorem, ani reżyserem, którego filmy automatycznie znajdują się na mojej liście „must see” (choć zazwyczaj mi się podobają). Obrońców Skarbów obejrzałam dopiero zachęcona, przeczytawszy recenzję filmu na jednym z blogów. Jeśli miałabym wymieniać jakiś gatunek filmowy za którym nie przepadam, to jest to zdecydowanie kino wojenne i westerny. 



Niemniej jednak doczytawszy, że nowy film Clooney`a jest opowieścią z pogranicza walk na froncie poświęconą historykom sztuki, którzy podjęli się misji odzyskania skradzionych dzieł sztuki, zdecydowałam się go obejrzeć (ponieważ mam słabość do filmów dotyczących historii dzieł sztuki). Monuments Men niczym Indiana Jones w Poszukiwaczach zaginionej Arki i Ostatniej krucjacie chcą powstrzymać nazistów przed zagarnięciem dziedzictwa kulturowego Europy. Jest to historia oparta na faktach, o dzielnych nie-żołnierzach, a architektach, historykach, kustoszach muzeów, którzy w trakcie filmu będą nam pomagali odpowiedzieć na pytanie: czy warto w obliczu działań wojennych, gdzie powinno się liczyć głównie ludzkie życie, umierać za obrazy czy rzeźby? Główny bohater Frank Stokes udzieli nam odpowiedzi na to pytanie w ostatnich minutach seansu. Film pod względem historii z ogromnym potencjałem, gdzie sprawnie na początku jak w wielu innych filmach pokazano powstanie drużyny (sekwencja scen, gdzie Stokes odwiedza ekspertów sztuki proponując im udział w misji ratowania dzieł sztuki), krótkie trening wojskowy, przedstawienie postaci, poprzez nieco dłużącą się środkową część filmu, w której poszczególne misje członków Obrońców skarbów wydają się niesprawnie połączonymi właściwie niezwiązanymi ze sobą scenami (wstawki z historii Jamesa nużące, przydługi wątek Claire) z bardzo dobrym zakończeniem w końcu łączącym ze sobą wszystkie środkowe dłużące się wydarzenia. Niestety zabrakło w tym filmie w pewnym momencie napięcia, presji czasu, którą dostajemy dopiero pod koniec. Przypuszczam, że film o wiele lepiej by się oglądało, jeśli by wyeliminować kilka pobocznych wątków (Wątek Jean Clauda i Waltera – scena z ucieczką w Dżipie dobra, ale nieistotna dla samego zakończenia historii, skrócenie wątku Clarie – zwłaszcza jej relacji z Jamesem). W filmie jest wiele wzruszających scen, pełnych patriotyzmu, poświecenia i patosu (należę do grona raczej zwolenników niż przeciwników próby gry na emocjach widza), ale również humoru (bardzo dobra scena w domku nazisty, nadepnięcia na minę). Pojedynczo oceniając te sceny właściwie niczego im nie brakuje. Plejada gwiazd jaką zgromadził w tej produkcji Clooney robi wrażenie. Nie zawodzi Bill Murray, John Gudman i Bob Balaban w wątkach komediowych. Hugh Bonneville (znany głównie z Downtown Abbey) wie jak grać człowieka honorowego, a Cate Blanchett ponownie udowadnia, że potrafi wcielać się w różne postaci i zdecydowanie nie jest to aktorka „jednego typu roli”. Ponownie nie zachwycił mnie Jean Dujardin (zdobywca Oscara za Artystę), który ostatnio dostaje szanse w głośnych amerykańskich produkcjach w rolach drugoplanowych (Wilk z Wall Street), ale moim zdaniem tymi rolami nie zaprzecza mojej opinii, że występ w Artyście to był jego jednorazowy „popis”.  
Oglądając ten film myślałam „jaki on długi”, gdy skończyłam go oglądać: „jednak był dobry”. Jest to ciekawa historia  w znakomitej obsadzie, zawiódł tu niestety najprawdopodobniej przydługi scenariusz, brak napięcia. Polecam, ale trzeba dać tej produkcji szansę i niejako „zmusić się” do obejrzenia filmu do końca. 7/10.


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Donald Ginie próbując powstrzymać nazistów przed kradzieżą Madonny. Jaen Claude ginie postrzelony w trakcie ucieczki gdy on i Walter natknęli się na odział nazistów. Frank analizując mapy odkrywa, że magazyny dzieł sztuki nazistów znajdowały się w kopalniach poszczególnych miast, do których wywożono skradzione obrazy i rzeźby. Po tym jak odzyskano pierwsze dzieła i oddano je prawowitym właścicielom Clarie ostatecznie zdradza Jamesowi jakie obrazy zostały skradzione z Paryża (oznaczyła rzeźby czerwonymi kropkami). Richard i Preston przypadkowo odwiedzają dom nazisty, który okradł muzeum paryskie (znajdują u niego na ścianach skradzione obrazy) i dowiadują się gdzie została wywieziona reszta. Wojna się kończy, amerykanie się wycofują przed armią radziecką. Obrońcy skarbów zmierzają od ostatniej kopalni. W ostatniej chwili udaje im się odnaleźć Madonnę i cykl obrazów skradziony z kościoła. Stokes zdaje ostateczny raport przed komisją dotyczący uratowanych dzieł sztuki. Komisja pyta go, czy było warto? Stokes w imieniu Donalda odpowiada, że jest przekonany iż tak, było warto. Po latach Stokes odwiedza Brugię by zobaczyć ponownie Madonnę, rzeźbę, którą tak desperacko chciał odzyskać. Koniec.

sobota, 10 maja 2014

Pompeje – standard kina historycznego

Po Pompejach nie oczekiwałam niczego nadzwyczajnego. Przygotowana byłam na widowiskowe efekty specjalne, historię w „klimatach” starożytności jakich wiele już widzieliśmy na ekranie. Ponieważ mam słabość do kina przygodowego, bazującego na historii i mitologii greckiej obejrzałabym ten film nawet gdyby głównej roli nie grał tu Kit Haringtona (John Snow z Gry o Tron!). Film wyreżyserował Paul W.S. Anderson który na swoim koncie ma głównie głośne rozrywkowe filmy (Seria Resident Evil, Trzej muszkieterowie). 



Dlatego też Pompeje są tworem komercyjnym i schematycznym w 100%. Jako pretekst do pokazania historii Milo, gladiatora wykorzystano tu historyczny wybuch Wezuwiusza w 79 roku [Popiół wulkaniczny, który zasypał Pompeje utrwalił budowle, przedmioty, a nawet ludzi, dzięki czemu zachowały się do współczesnych czasów i stały się źródłem informacji dotyczącym wielkości miasta i sposobu życia w Starożytnym Rzymie]. Przez cały seans wiemy, że musi dojść do wybuchu wulkanu. Ludzie ignorują i bagatelizują oznaki nadchodzącego niebezpieczeństwa jak na gatunkowe kino katastroficzne przystało. (Mury pękają, koń zostaje spłoszony, nikt nie wierzy, że grozi im niebezpieczeństwo). Fabularnie film boleśnie przypomina historię znaną nam z Gladiatora. Nie poznajemy imienia bohatera, wszyscy nazywają go Celtem. Bohater przedstawia się dopiero gdy nawiązuje „przyjaźń” z drugim, oczywiście czarnoskórym gladiatorem (taka mieszanka Kriksosa i Doctore ze Spartakusa). Na arenie kazano gladiatorom odtworzyć historyczną walkę wymordowania plemienia koniuszy i oczywiście pomimo przewagi przeciwników bohaterom udaje się wygrać w walce, którą z założenia mieli przegrać. (Nawet słowa Corvusa są tu kalką słów Kommodusa z Gladiatora: „Nie tak to zapamiętałem”). Ponadto mamy tu wątek zakazanego uczucia do arystokratki, zemsty na człowieku, który wymordował Milo rodzinę i nawet wkroczenie Rzymianina na arenę by zmierzyć się z bohaterem w trakcie Igrzysk. Początek filmu jest wzniosły (niewinne oczęta chłopca patrzącego na śmierć matki i ojca), Milo jest ostatnim celtyckim przedstawicielem plemienia koniarzy. Pierwsze spotkanie arystokratki i bohatera jest niezwykle romantyczne i dzięki jednemu spojrzeniu i wspólnemu okazaniu miłosierdzia koniowi potem oboje są gotowi na ogromne wzajemne poświęcenie. Ich relacje wydają się niezwykle platoniczne i jakoś trudno uwierzyć w ich gorące uczucie. Romans ten jest niezwykle umowny. Najbardziej wyrazistym bohaterem jest tu jedynie Corvus (Keifer Sutherland,)
Jednak jednego temu filmowi nie można odmówić. Jest to widowiskowy obraz wybuchu wulkanu, walącego się miasta,paniki ludzi (nielogicznie jednak są pojedynki na śmierć i życie, zamiast ucieczki, kiedy miasto zalewa lawa wulkaniczna). Pompeje wyglądają imponująco i widać tu ogromny budżet przeznaczony na efekty specjalne, ale nic więcej. Scenariusz banalny. Wszystko to już było (choć czasami nie jest to takie złe), ale w filmie tym nie było nic więcej.
Do obejrzenia, ale tylko dla fanów „starożytnych” historii. Jedynie zakończenie mnie nie rozczarowało. Lubię właściwie oglądać wciąż to samo, bardzo na wyrost, ale jednak ani się nie wynudziłam, ani się nie niecierpliwiłam podczas seansu, ani się nie rozczarowałam bo oczekiwałam komercji, a chciałam zobaczyć Haringtona w czymś innym poza Grą o tron 7/10.


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Podczas Igrzysk dochodzi do Wybuchu wulkanu. Arena się zapada. Giną rodzice Cassi, jednak Corvusowi udaje się przeżyć (ostatecznie on dobija ojca Cassi). Milo postanawia ratować Cassię, która została zamknięta w willi Corvusa. Wszyscy w panice chcą opuścić miasto. Atticus wypuszcza niewolników i udaje się w stronę portu. Milo odnajduje Cassię, budynek się zawala, ginie służąca Cassi. Milo i Cassia wracają do miasta. Wielka fala zalewa statki. Jedyną drogą ucieczki okazuje się wyruszenie w góry. Milo i Atticus spotykają się w mieście (jasne, panika, ogromne miasto, a im udaje się na siebie wpaść w tym tłumie). Potrzebują koni. Wracają na arenę. Na arenie muszą zmierzyć się z Corvusem i jego żołnierzem. Atticus staje do walki z rzymianinem, gotowy umrzeć jako wolny człowiek. Corvus porywa Cassię i ucieka rydwanem. Milo ich dogania, walczy z Corvusem. Postanawia go zostawić by zginął wraz z miastem. Milo i Cassia uciekają na jednym koniu. Miasto się wali. Dojeżdżają na wzgórze. Milo staje i każe Cassi uciekać dalej samej, ponieważ koń nie da rady wieźć ich oboje. Cassia nie chce go zostawić. Postanawiają umrzeć razem. Całują się na wzgórzu, zasypuje ich popiół wulkaniczny. Koniec. Gdyby udało im się jednak uciec byłabym o wiele bardziej rozczarowana, ponieważ byłby to szczyt komercyjnego happy endu.

Podobne do:
  • Gladiator
  • Immortals. Bogowie i herosi
  • Tarcie Tytanów
  • Gniew Tytanów
  • 300
  • Książę Persji: Piaski czasu
  • Rzym (serial)
  • Spartakus (serial)

sobota, 3 maja 2014

Jak poznałem waszą matkę – czyli rzecz o rozczarowującym zakończenieniu serialu. Listy top the Best, the Worst zakończeń seriali

Najbardziej chyba lubię oglądać seriale w tzw. maratonie, kiedy już wiem, że produkcja jest zakończona i nie będę musiała czekać z tygodnia na tydzień by dowiedzieć się co się wydarzy w kolejnym odcinku. Wiem, właściwie nie tak powinno się oglądać serie. Przecież scenarzyści tak się starają by z odcinka na odcinek trzymać widza w niepewności by w kolejnym tygodniu ponownie zasiadł przed telewizorem. Wiele jednak serii prawdopodobnie nie byłoby w stanie mnie przyciągnąć na lata, gdyby nie to, że jednak zaczęłam oglądać je ze sporym opóźnieniem, gdy już przetrwały „próbę czasu”. Jak pisałam już w tekstach poświęconych odkryciom serialowym sezonu, staram się raczej nie oglądać nowych produkcji, ponieważ większość zazwyczaj nie udaje się przetrwać i dostać zamówienia na kolejną serię. Po co przeżywać  rozczarowanie? (Niedopracowany scenariusz, pośpieszne zakańczanie rozpoczętych wątków, lub co gorsza otwarte zakończenia stworzone w nadziei, że jednak kiedyś, przywrócą serial). Właściwie większość seriali, które oglądam do dziś rozpoczęłam od nadrabiania kilku sezonów i dogonienia stanu „obecnego” [Supernatural, Chirurdzy, Gra o tron! (obejrzany pierwszy sezon w maratonie, potem niecierpliwe oczekiwanie z tygodnia na tydzień), W Garniturach, Żona idealna, Teoria wielkiego podrywu, America Horror Story, Downton Abbey).



Jak poznałem waszą matkę postanowiłam obejrzeć gdy „usłyszałam” że serial został zakończony, chociaż było to moje drugie podejście do serialu, gdyż jakiś czas temu na początku mnie nie wciągnął. Tym razem jednak, gdy wiosna nastała (zaczęłam oglądać na początku kwietnia. Obejrzenie całego serialu zajęło mi niecały miesiąc i tak Shame on me, w tym czasie też niewiele filmów oglądałam, bo każdą wolną chwilę spędzałam u McLarena…) na dobre się „wciągnęłam” i obejrzałam 9 sezonów w maratonie.

Pod względem samego pomysłu serial ten bardzo przypomina kultowych Przyjaciół. Grupa przyjaciół: Ted, Lily, Marchall i Barney co wieczór spotyka się w barze. Nawet serial się podobnie zaczyna. Do zgranej już grupki dołącza nowa osoba. W Przyjaciołach był to moment pojawienia się Rachel, a w Jak poznałem waszą matkę jest to dzień, gdy w barze pojawia się Robin (która podczas trwania całego serialu kilkakrotnie zmienia prace podobnie jak Rachel). Ted i Marchall razem studiowali (tak jak Ross i Chandler) w grupie jest również niepoprawny łamacz damskich serc Barney (odpowiednik Joey`a). Poszczególne odcinki jak na sitckom przystało nie są ze sobą ściśle powiązane, jednak akcja powoli brnie „do przodu”. Cały pomysł Jak poznałem waszą matkę opiera się na tym, że główny bohater Ted opowiada swoim dzieciom różne historie z dawnych dobrych czasów, gdy wujek Marshall, Barney ciocia Lily i Robin spotykali się w barze. W serialu mamy do czynienia z retrospekcjami w retrospekcjach (Ted opowiada historie swoim dzieciom, ale w tej historii najczęściej rozmawiając w barze pozostali opowiadają o tym, co im się przydarzyło), co ciekawe ponieważ historia opowiadana jest z perspektywy 20 lat, Ted czasami opowiadając, że Wujek Marshall ślubował nigdy się więcej tak nie upije mógł potwierdzić, że Marshall nie dotrzymał on tego ślubowania. W kolejnych odcinkach czasami wraca do wydarzeń wcześniejszych niż te „pozornie chronologicznie opowiadane” lub wyprzedza pewne wydarzenia myląc rok w którym koza była zamknięta w łazience albo Ted ubrał się w damską sukienkę, ale jak zwykle „dojdziemy do tego”. Pewne wątki ciągną się przez kilka serii (zakładu i w efekcie 5 spoliczkowań Barney`a przez Mrshalla, kolejne upokarzające teledyski Robin, Księga Bracholi i Playbook Barney`a). Z sezonu na sezon dowiadujemy się o wszystkich coraz więcej (nastoletnie lata Robin, czasy studenckie Marshalla i Teda, pierwsze spotkanie Lily i Marschala (kilka wersji) by w finalnej serii dowiedzieć się czym naprawdę Barney zajmuje się zawodowo (kolejne podobieństwo do przyjaciół, w których nikt nie wiedział czym zajmuje się Chandler). Swoiste uzupełnianie historii poprzez nowe wątki i retrospekcje, „Jak Marshall poznał Lilly”, „Jak Ted i Marshall zostali przyjaciółmi”, „Co robiła Robin jako nastolatka”, Co się wydarzyło w samochodzie Marshalla”, „kolejne zagrania z księgi barney`a” to jedne z lepszych konstrukcyjnie odcinków serialu.

SPOILERY

Jak jednak przystało na każdą serię ciągnącą się przez lata scenarzyści nie raz, nie dwa musieli odwlekać pewne wydarzenia nie wiedząc zapewne kiedy przyjdzie im zakończyć ostatecznie serial. W przypadku Jak poznałem waszą matkę oczywistym było, że na końcu dopiero możemy poznać Panią Mosby i tak wskazówki dotyczące tej jedynej pojawiają się kilka razy w serialu byśmy myśleli, że tu już już może się dowiemy, albo już oglądamy tę jedyną na ekranie. Ted opowiada, że matka była na przyjęciu z okazji dnia świętego Patryka, a potem poznaje dziewczynę, która tam była – jednak to nie ona okazała się matką. Podobnie było z wykładem na uczelni – słyszymy, że matka na nim była, potem Ted poznaje studentkę ekonomii, ale i ona Nią nie była. Biedny Ted przez 9 sezonów nie mógł spotkać tej jedynej i były momenty, kiedy jego kolejne dziewczyny były bardzo denerwujące (nie przepadałam od samego początku ani za Stellą ani za Zoey) i wraz z nim popadałam w znużenie i zniechęcenie. Podobnie było z wątkiem Barney`a i Robin. Scenarzyście przedwcześnie w pewnym momencie ich „połączyli” po ty by jednak ich z czasem rozdzielić (argumentując to mało prawdopodobnie: Barney sie roztył a Robin przestala o siebie dbać?), ponieważ zmierzało to donikąd. Barney jest o wiele bardziej interesujący, gdy każdy jago kolejny podryw jest wyzwaniem, a kolejna noc będzie legen…wait for it…darna. Bardzo liczyłam na to, że ta dwójka ostatecznie będzie razem w finale i PRAWIE to dostałam. Najlepiej rozwijały się postaci Lilly i Marshalla. Oczywistym było, że ta dwójka musi być razem, a ich zabawne momenty opierały się głównie na zmianach w ich związku. Najbardziej nie podobał mi się wątek bezpłodności Robin (tak strasznie żałuję, że nie rozwinęli tego wątku, kiedy myślała, że jest w ciąży i rozwiązali go w taki sposób…), liczyłam na bardzo szczęśliwe zakończenie dla niej i Barney`a i myślałam, że je dostanę. Motyw z ostatnim zagraniem Barneya z księgi : „The Robin” był świetny. Cały 9 sezon rozgrywający się na weselu również. Kolejne odcinki „Dzieci i tak Lilly, Marshal, Baney, Robin poznali waszą matkę”, po to by to ostatecznie nie zakończyć tego jak aż się prosiło. Dla mnie ten serial mógł się zakończyć na tym ślubie. Barney i Robin w końcu razem, Lilly i Marshal oczekujący drugiego dziecka, Ted poznający w końcu Tracy na peronie (rozmowa o parasolce). Ted powinien zakończyć tę opowieść w stylu: „dzieci, gdybym nie poznał Robin wtedy w barze i nie wyznał jej od razu miłości nie stała by się ona częścią naszej paczki. Wtedy ona i Banrey nie zostali by ostatecznie parą i nie było by tego ślubu, na którym wasza mama grała. Gdybym jednak też wcześniej nie poznał Victorii i nie pomógł jej uciec sprzed ołtarza ten ślub nie odbyłby się wcale w miejscu, w którym się poznaliśmy. Gdybym wcześniej nie umawiał się ze współlokatorką waszej mamy nie poleciłby nam ona zespołu waszej mamy i wiele, wiele innych i dlatego właśnie opowiedziałem wam tę całą historię od początku, bo tak właśnie poznałem waszą matkę.
Jak się kończy jednak serial? Bardzo, bardzo źle…i żałuję, że nakręcili ten ostatni odcinek i nie poprzestali na ślubie. Niestety dowiadujemy się, że po 3 latach Barney i Robin się rozwiedli!!!, bo przestało to działać, ponieważ Robin tyle pracowała, bo wybrała karierę ponad związek. Przez te wszystkie lata niby dojrzała do tego, by wybrać związek nie karierę? ( Przecież raz zrezygnowała z pracy by być z Donem, a potem on ją wystawił!). To samo z Barney`em - nie chciał już taki być i uganiać się za kobietami, bo znalazł tą jedyną, a serial kończy się tak, że jego postać ostatecznie wcale się nie zmieniła? To zaprzeczenie wszystkiego co się z nim działo w ostatnich sezonach (i to dziecko z anonimową dziewczyną z idealnego miesiąca? Ok, Barney chciał dzieci, i już myślałam, że on i Robin ostatecznie jakieś adoptują jak Robin do tego dojrzeje…). Natomiast Ted opowiada, że związał się z Tracy, ale nie wzięli ślubu, tak jak trzeba, ponieważ Tracy zaszła w ciążę i ostatecznie pobrali się dopiero bez wielkiej uroczystości mając już dwójkę dzieci? I mało tego ten Ted, który czekał na nią przez 9 sezonów musiał się te z nią pożegnać, ponieważ Tracy umarła?!
Serial się kończy konkluzją, że jest to raczej opowieść o tym jakiego fioła miał Ted na punkcie Robin i opowiadał on to swoim dzieciom by dały mu pozwolenie na umówienie się z nią po śmierci ich matki? Niby ma to jakiś sens, bo cala opowieść jest o Robin, ale moim zdaniem można było to rozwiązać „po mojemu”. Ja wcale nie chciałam by ostatecznie Ted i Robin byli razem…
Jedynie zakończenie Lily i Marshala jest satysfakcjonujące. Gdyby nie to rozczarowujące zakończenie pewnie dałabym temu serialowi 9, ale niestety, pozostanę przy mocnej 8/10…
I tym samym Jak poznałem waszą matkę znajduje się na mojej liście top rozczarowań na miejscu 3…


Moje małe top najlepszych i najgorszych zakończeń seriali, lista tych, które niestety ciągną juz zbyt długo, oraz tych, które mogą jeszcze kręcić przez kilka sezonów. Jest jeszcze wiele, wiele innych zakończeń, które nie do końca były udane, ale ani nie uznaję je za najgorsze, ani najlepsze. Na tej liście znajduje się zakończenie Przyjaciół (Ross i Reachel jednak nie są razem, ale losy reszty bohaterów są satysfakcjonujące), Detektyw Monk kończy się tak jak trzeba (Adrien w końcu dowiaduje się jak zginęła Trudy, choć cale to rozwiązanie nie jest zbyt wstrząsające), Brzydula Betty ostatecznie na szczęście nie wiąże się z Danielem, zakończenie ze Spartakusa (historii nie zmienili).
Pomijam tu seriale takie jak Gra o tron, czy House of Cards mają taki potencjał, że w ich dalszą kontynuację nie można wątpić. Wymieniam raczej te serie, które pozornie pomimo „wyczerpania materiału” jednak wciąż udanie się rozwijają.

Moje top 3 satysfakcjonujących zakończeń

  1. Breaking Bad – Cały serial to śledzenie procesu stawania się „tym złym”, przekraczania granic, kolejnych morderstw i kłamstw. Przez cały serial bohater się stacza. Traci rodzinę, jego szwagier zostaje z jego winy zabity i nie ma odwrotu od tego kim się stał. Wisiało nad nim widmo śmiertelnej choroby, a ostatecznie umiera od postrzału próbując jednak ostatecznie uratować swojego przyjaciela Jesse`go (tego, który z tej dwójki w całej tej historii miał najwięcej wyrzutów sumienia, który chciał z tym skończyć, tego „dobrego”). To nie mogło się dobrze skończyć, a śmierć Waltera w taki sposób jest godnym zakończeniem serii.
  2. Dr House – ponieważ serial niejako nawiązuje do postaci Sherlocka Holmesa, to cały końcowy wątek pozorowanej śmierci Housea ma sens. Odjazd dwojga bohaterów ku zachodzącemu słońcu jest w pełni satysfakcjonujący, ponieważ jedyną stałą w tym serialu do końca była właśnie przyjaźń Watsona i House`a.
  3. Seks w Wielkim mieście – serial kończy się dokładnie tak jak zapewne chciały wszystkie fanki serialu. Bohaterki są w stałych związkach (Charlotte wychodzi za Harry`ego, Miranda za Steve`a, a nawet Samantha wiąże się na stale ze Smithem). Carrie w końcu słyszy od Mr Biga że „jest tą jedyną”, a my w końcu poznajemy jego prawdziwe imię: John Preston.



Moje top 3 rozczarowujących zakończeń

  1. Zagubieni LOST – im dalej rozwijano fabułę tego serialu tym mniej się wszystko zgadzało. Od momentu, gdy części rozbitków udało się wydostać z wyspy było coraz gorzej (choć serial miał swoje wzloty – zabawa z czasem). Jednak zakończenie całości śmiercią wszystkich bohaterów i ich spotkaniem na wyimaginowanym pogrzebie było nieporozumieniem. Ja w pewnym momencie miałam nadzieję, że serial zakończy się ostatecznym rozwiązaniem „gry” na wyspie dobra ze złem, że wszyscy trafili tam, ponieważ zostali wybrani i poddani próbie (sens by wtedy miały i te powtarzane liczby, który były na kuponie lotka i wiele, wiele innych), ale niestety twórcy na końcu przesadzili z metafizycznością…
  2. Dexter – twórcy serialu właściwie pokazali na ekranie to właściwe zakończenie (sen Dextera, gdy to on jest na swoim stole i widzi zdjęcia swoich ofiar). Dexter powinien skończyć na krześle elektrycznym. Dexter był seryjnym mordercą i powinien zostać złapany i skazany. Jak jednak kończą twórcy ten serial? Debra umiera, Dexter ucieka i staje się anonimowym drwalem, a Hannah ucieka z jego synem za granicę? Jasne jest to lepsze niż sielankowa ucieczka całej trójki, ale jednak...Dexter powinien zginąć.
  3. Jak poznałem waszą matkę


Tuż za podium z mieszanymi uczuciami jeszcze:

Plotkara – serial ten kończy się właściwym zamknięciem wątku głównych par. Blair i Chuck razem, ślub Danna i Sereny. Jeśli chodzi o pozostałe postaci ich zakończania nie były najistotniejsze. Pocieszające jest to, że ci którym się kibicowało przez cały serial ostatecznie są razem (zwłaszcza Chuck i Blair). Jeśli chodzi o rozwiązanie zagadki postaci „Plotkary” to nienajlepiej z tego wybrnięto. Przypuszczam, że gdyby oglądać cały serial ze świadomością, że Plotkarą jest Dan, to bardzo wiele rzeczy by się tu nie zgadzało. Lepszym rozwiązaniem byłoby jednak stworzenie postaci odgrywanej przez Krisetn Bell i pokazanie kilku retrospekcji ze szkoły, iż była ona niezauważalną personą, która zaczęła plotkować, a potem tworzyła stronę dzięki plotkom które do niej wysyłano…


Moje top 3 seriali, które wciąż oglądam, choć żałuję, że nie zakończyły się one w momencie swojej świetności


  1. Supernatural – każdy chyba się ze mną zgodzi, że moment w którym Sam ląduje w klatce a Dean zakłada rodzinę byłby zacnym zakończeniem…
  2. Czysta krew – im dalej tym gorzej i bardziej absurdalnie. Serial powinien się skończyć w okolicach zniknięcia Sookie na cały rok.
  3. Pamiętniki wampirów – serial powinni zakończyć w momencie rozwiązania wątku Pierwotnych, albo ostatecznie wyjaśnienia źródła sobowtórów. Im dalej tym nudniej.


Moje top 3 seriali, które mogą kręcić przez jeszcze dobre kilka sezonów

  1. Big Bang Theory – zdecydowanie tu wciąż są ogromne możliwości głównie dzięki temu, że „rozwój” fabularny  (i emocjonalny Sheldona) następuje tu niezwykle powoli. Jak dla mnie serial może jeszcze gościć na ekranach przez dobrych kilka lat.
  2. Żona Idealna – pomimo twistu jaki zaserwowano nam niedawno, scenarzyści znakomicie potrafią wybrnąć z wszelkich wielkich zmian i sprawić, że robi się jeszcze bardziej interesująco (myślałam, że odejście Alicji z kancelarii, to początek końca, a okazało się, że serialowi wyszło to na dobre – potyczki pomiędzy kancelariami).
  3. W Garniturach – Sprawa tajemnicy Mike`a wydawała się być nieuchronnym bliskim końcem tej serii, jednak po zakończeniu ostatniego sezonu wydaje mi się, że scenarzyście całkiem zgrabnie planują wybrnąć z tej sytuacji. Zapowiada się bardzo dobrze.