sobota, 29 września 2012

Elementary - serialowy Sherlock współczesny w wersji amerykańskiej


Jak to bywa i z serialami i z filmami, amerykanie lubią wykorzystywać udane pomysły innych narodów. Począwszy od remaków hiszpańskich, japońskich horrorów, kończąc na robieniu własnych wersji seriali. W dobie popularności postaci Sherlocka Holmesa (patrz dwa filmy kinowe w reżyserii Guy`a Ritchiego z Robertem Downey Jr) i Serialu BBC, który odniósł sukces (Sherlock, UK, 2010-2012) i amerykanie dorzucają swoje serialowe trzy grosze. Było nieco szumu związanego z powstawaniem Elementary właśnie w związku z tym, iż delikatnie mówiąc zainspirowali się produkcją brytyjską. Można się zasłaniać, iż postać Conan Doyle`a jest dobrem wspólnym, ale kręcenie współczesnej wersji Sherlocka akurat teraz nie może być zbiegiem okoliczności. Dlatego też pozwolę sobie na porównanie tychże seriali na podstawie pierwszego pilotowego odcinka Elementary. Sherlock (Jonny Le Miller, niespecjalnie rozpoznawany aktor, póki co zdarzyła mu się rola w Mrocznych cieniach Burtona ostatnio) mieszka we współczesnym Nowym Jorku, wyszedł z odwyku (narkotyki, przynajmniej to się zgadza). Ojciec wysyła mu opiekunkę (Lucy Liu, tej pani przedstawiać nie trzeba), byłą panią chirurg (Sherlock w ciągu kilku minut po spotkaniu z nią to wydedukowuje), która ma czuwać nad jego powrotem do regularnego życia. Sherlock w Stanach postanawia robić to, co robił w Anglii, czyli jest konsultantem policyjnym. Ciekawym pomysłem mogło być zmienienie płci Wastona, jednak jakoś w pierwszym epizodzie niespecjalnie było to interesujące i równie dobrze pod względem roli jaką odegrała Joan mogłaby być dalej Johnem. Fakt bycia kobietą nijak na razie nie wprowadził niczego nowego do fabuły (na romans między tą dwójką na razie się nie zapowiada). Sherlock natomiast powinien być postacią irytująca, zbyt pewną siebie, przeintelektualizowaną, wręcz dziwaczną, wyizolowaną i nierozumianą, lub chociażby zabawną (patrz Shelorck w wydaniu Downey Jr.). Tutaj natomiast otrzymujemy po pierwsze nieźle umięśnionego mężczyznę (scena pierwsza bez koszuli) z tatuażem na ramieniu, od którego wychodziła kobieta. Przypomina on przeciętnego detektywa, który jest tylko nieco bardziej spostrzegawczy od innych. Policjanci bez większych oporów z nim współpracują, otrzymuje on wszystkie potrzebne dane. Zagadka kryminalna w pierwszym epidocie nie była zbyt zajmująca, mało tego, nawet scena rozwikłania i ujawnienia mordercy nie była spektakularna [SPOILER: litości, żeby to Joan (była pani chirurg) właściwie odkryła dowody obciążające podejrzanego a nie Sherlock?]. Joan zbyt łatwo akceptuje Sherlocka, on bez specjalnego oporu pozwala jej sobie towarzyszyć. Koniec pierwszego epizodu a oni są gotowi wspólnie mieszkać? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Tego Sherlocka z oryginałem łączy jedynie imię i odrobina dedukcji, nic więcej (Narkotyków zażywać nie będzie, ponieważ jest po odwyku, dziwactw specjalnych w pierwszym epizodzie nie odnotowałam, ponieważ 4 telewizory i bałagan w mieszkaniu nie jest niczym szokującym, na postaci drugoplanowe może jeszcze nieco za wcześnie, nie wspominając, że niczego nie musiał Joan specjalnie wyjaśniać z niecierpliwością). Pierwszy epizod Elementary nie był zbyt obiecujący i nijak ma się w porównaniu do brytyjskiego Sherlocka. Jednak póki Benedict Cumberbatch (Brytyjski współczesny Sherlock) i Martine Freeman (Brytyjski Watson) utknęli na planie Hobbita, a premiera trzeciego sezonu Sherlocka jest planowana dopiero na 2013 rok (tak długo jeszcze trzeba czekać!), z braku laku innego detektywa (eh Dr House też się skończył w maju tego roku) Elementary dam jeszcze szansę, może w kolejnych epizodach będzie lepiej. jednak na pewno lepsze to od Sherlocka nie będzie.

EDIT 19/11/2012

Obejrzałam 7 odcinków. Zwykły serial detektywistyczny ze spostrzegawczym i minimalnie irytującym bohaterem. Zagadki kryminalne nawet ciekawe, ale wciąż brak mi napięcia, przebłysku geniuszu w rozwiązywaniu ich przez Sherlocka,. Jest on dla mnie postacią zbyt racjonalną, a już umiejętności detektywistyczne Watson, zestawione z tym co potrafi Sherlock sprawiają  że nie jest on wcale detektywem wyjątkowym. Oglądam dla samego oglądania, ale bez specjalnego oczekiwania na kolejne odcinki.

wtorek, 25 września 2012

Połów szczęścia w Jemenie – jest bogaty szejk, jest projekt, jest poparcie rządu , jest Evan i Emili, to i będą łososie w Jemenie


Ostatnio przy okazji I że cię nie opuszczę pisałam, że są takie filmy, w przypadku których już po kilku pierwszych scenach, minutach, wiem, że to będzie to. Podobnie było z Polów szczęścia w Jemenie. Już po trailerze wiązałam z tym filmem wielkie nadzieje. W tym filmie już na początku było to, co bardzo cenię w filmach (głównie w obyczajach lub komediach): elementy narracji książkowej (I tej w stylu Tarantino jak podział na „rozdziały”, jak i tej Allenowskiej z komentarzem zza ekranu, jak i tej prostszej wersji rodem z np. Jak ona to robi, Niani w Nowym Jorku, Dziennika Bridget Jones, Spadkobierców lub jak ostatnio w I że cię nie opuszczę) pojawiające się w filmach [To pewnie taka słabość wynikła z mojego wykształcenia].
Uwielbiam też angielskich sztywniaków na swój sposób uroczych  [patrz Colin Firth z Bridget Joness,  Hugh Granta w całej okazałości). Lubię też Evana McGregora od czasu Autora Widmo. Połączenie Ewana z angielskim typem sztywniaka to było to. Noszący sweterek na białą koszulę, pasjonat chruścików (cokolwiek za owad to jest), grający na wiolonczeli, pasjonat wędkowania, który pije wino tylko w weekendy i to po 19 i ma na imię Alfred. Czy może być coś bardziej angielskiego? Bardzo udana rola Evana McGregora. Partnerująca mu w tym filmie Emili Blunt nie zachwyca, nie denerwuje, jest i nie przeszkadza, nawet całkiem nieźle gra bardzo konkretną osóbkę, która ma dane, ma pieniądze i projekt do zrealizowania.

Przechodząc jednak do rzeczy, czyli do opowiedzianej historii. Bogaty szejk chce łowić łososie w Jemenie. Szejk ma pieniądze, dużo pieniędzy. Zatrudnia się ludzi, którzy mu sprowadzą łososie do Jemenu. Brzmi absurdalnie? Podobnie twierdził dr Alfred Jones (Jeśli Szejk chce w czymś utopić forsę, to niech kupi sobie klub piłkarski). Jednak jak niestety przyznać musiał Alfred „Projekt sprowadzenie łososia do Jemenu”...

-Więc jest to teoretycznie możliwe?
-Podobnie jak lot załogowy na Marsa
-Robi wrażenie
-To nonsens!

Projekt jest kompletnym absurdem, ale nie znalazłem żadnych przesłanek aby stwierdzić, że jest niewykonalny, teoretycznie.



Jeśli jeszcze na zrealizowaniu projektu zależy rządowi, to musi się udać. Bardzo udane zobrazowanie sposobów działania  specjalistów od PR-u (Poszukuję dobrego newsa z Bliskiego Wschodu. Macie godzinę! 2 miliony facetów moczących kija, 2 miliony! Faceci, co za gatunek!)


- Premierze, wędkuje pan?
- To zależy
- Tak, czy nie?
- Potencjalnie, tak.
- Do cholery, chodzi o 2 miliony wyborców!
- W takim razie tak.


Wędkarze to szajbnięte oszołomy! Al-Kakida to przy nich armia zbawienia. Nie zabierzesz nam ryb z brytyjskich rzek!

Za wiarę i ryby!

Bardzo dobra, ciepła historia, opowiedziana z humorem. Polecam 8/10.

PS. Taka oczywista oczywistość: Scenariusz do filmu powstał na podstawie powieści Paula Torday pt. Połów łososia w Jemenie. Jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości żyjemy w epoce ekranizacji, rebootów, prequeli i sequeli..


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Chłopak Harriet jednak żyje, w celach reklamowych sprowadzono go do Jemenu by przed kamerami pokazać szczęśliwe spotkanie. Alfred traci nadzieję na szanse u Hariet. Wrogowie szejka przygotowali sabotaż. Zwolnili tamę i zalało całe łowisko. SSzejk spłaca dług u Alfreda. Wszyscy tracą nadzieję. Jednak w ostatnich chwilach widza, że ryby jednak przeżyły. Postanawiają znowu spróbować. Tylko tym razem małymi krokami, zaczną od kilku ryb, zaangażują lokalną społeczność. Harriet też zostaje, a jej chłopak wsiada do samochodu i odjeżdża. Minister spraw zagranicznych zostaje oddelegowany do działy rybołówstwa.




Ted - burzowi kumple na zawsze


Ted to film twórcy Family Guy (Głowa rodziny) serialu animowanego charakteryzującego się specyficznym humorem. Jeśli ktoś zna serial, wiedział, czego można było się spodziewać po tym filmie.
Lata `80 Jim dzieckiem będąc miał na ścianie plakat Indiany Jonesa, dzieci dostawały na gwiazdkę serię figurek z Gwiezdnych Wojen. Jim dostał misia i dał mu na imię Ted. Mały chłopiec wybrał tę jedną wyjątkową noc w roku i pomyślał życzenie: chciałby aby mógł rozmawiać ze swoim misiem i aby mogli być przyjaciółmi na zawsze. Życzenie się spełnia, a szok rodziców nad ranem, gdy podekscytowany chłopiec mówi im, że jego miś ożył po czym do kuchni wkracza gadający miś, był dopiero drugą sceną, w której się zaśmiałam [Pierwszym momentem było zobrazowanie do jakiego stopnia inne dzieci z podwórka nie lubiły Jima (grupa dzieciaków bije rudzielca)]. Najlepszy przyjaciel Jima z dzieciństwa dorasta wraz z nim. Już nie przytula misia i nie słucha jak mówi „I love you” . Ted dorósł, pali zioło, jest wulgarny i robi mega imprezy. Ted idzie do pracy, jego szef lubi, otwartych szczerych bezpośrednich pracowników (za każdym razem, gdy go Ted obrazi dostaje awans). Przyjaźń Teda i Jima staje na drodze do szczęśliwego związku Jima i Lori…
Lubię komedie, w których pojawiają się nawiązania „popkulturowe”. To tak jakby człowiek chwilami śmiał się sam z siebie. Ted doradza Jimowi, że kobieta wypłacze się, obejrzy Bridget Jones (Lori po rozstaniu włączyła „Dziennik Bridget Jones” siedząc na kanapie z pudełkiem chusteczek higienicznych w ręce) i jakoś się ułoży. Opowiada, że na początku wszyscy się interesują kimś nowym, jest gwiazdą a potem mają go gdzieś, nawet jeśli się jest Justinem Bieberem. Jim i Ted oglądają Flasha Gordona (Z zasłyszanych ciekawostek tudzież plotek: Flash Gordon jest bardzo ważnym filmem. Kiedy miano go kręcić Lucas chciał zając się reżyserią tego filmu, ale wytwórnia mu odmówiła. Lucas napisał Gwiezdne wojny. Nie ma tego złego…). Jim poznaje Lori dzięki portalowi społecznościowemu. Ted pisze Tweey. Wisienkami na torcie były występy w tym filmie takich aktorów jak Rayan Raynolds, czy Tom Skerritt (jako on sam) i Norah Jones (!).Pięknym obrazkiem popkulturowym będącym esencją zwariowanych imprez jest ta zorganizowana przez Teda. Karaoke po pijaku (łącznie z kpiną ze sposobów śpiewania w latach `80, `90), zabawa z nożem wbijanym komuś pomiędzy palcami (Kto kojarzy taką scenkę  z Kac Vegas i jej konsekwencje?) łącznie z aplikacją „używek” w toalecie i waleniem ręką w mur.
Ted to obraz prawdziwej męskiej przyjaźnie na dobre i złe (burzowe noce).

Obiektywnie rzecz biorąc scenariusz nie był zbyt oryginalny. To właściwie zlepek konwencji i kpin ze znanych nam schematów fabularnych, jednocześnie połączonych ze wzruszającymi ciepłymi obrazkami zaczynającymi się od „Pewnego prazu pewien chłopiec nie był lubiany wypowiedział życzenie…”. Esencja męskiej przyjaźni. Dawno w kinie nie śmiałam się tak szczerze. Hitem lata powinna być piosenka o burzy, a właściwie do burzy i piorunie:

When you hear the sound of thunder, don’t you get too scared.

Just grab your thunder buddy and say these magic words:

F*-k you thunder, you can suck my d*-k.

You can’t get me thunder, cause you’re just God’s farts.”



Uważam, że to bardzo udana rola  Marka Wahlberga (Właściwie jest to pierwsza dobra komedia w której go widziałam. Dla mnie jest to raczej bohater filmów akcji czy SF takich jak Kontrabanda, Fighter, Planeta małp, Infiltracja, Strzelec, Królowie nocy, Max Payne). W tym filmie był naprawdę zabawny! (Jak oni nakręcili scenę z kobiecymi imionami? Szacunek dla Marka. Na pewno w dodatkach Dvd będzie pokazane jak się z tym męczył). Patrząc natomiast na Milę Kunis (Czarny łabędź, To tylko sex) nie mogę przestać myśleć: Rany jakie ona ma wielkie oczy…. Niewątpliwie aktorka charakterystyczna i urody jej odmówić nie można, zabawna też bywa (Prześmieszna scena Lori i Johna z kupą).

Film bardzo dobry 8/10. Polecam z zastrzeżeniem: humor na poziomie Kac Vegas tudzież American Pie (momentami wulgarny) Połączenie bajki (gadający miś), przypowieści (narracja zza kadru) z ciętym humorem (jak przyznałam, momentami poniżej poziomu dobrego smaku) było dokładnie tym, czego oczekiwałam po tym filmie. Na szczęście w trailerach nie pokazali najlepszych scen.


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Ted zostaje porwany. Lori i Jim chcą go ratować. W dramatycznym momencie Ted zostaje rozerwany na pół (scena na boisku do Baseballa). Zrozpaczeni biorą misia do domu (pada wtedy oczywiście deszcz) próbują zszyć. Nie udaje się, to już zwykły miś. Jednak w nocy Lori myśli życzenie patrząc w gwiazdy. Ted budzi się rano i robi sobie jaja z Jima, że źle go zszyli i jest opóźniony. Happy End, żyli długo i szczęśliwie, ponieważ od początku było im wspólnie dobrze. Jim i Lori biorą ślub. Ted zostaje kierownikiem sklepu, a gruby chłopaczek który wraz z tatkiem porwali Teda schudł zaczął ćwiczyć i stał się Taylor Lauthnerem (Jacob z Sagi Zmierzch)

czwartek, 13 września 2012

Szczęściarz - kolejna powieść Sparksa na wielkim ekranie


Pewien żołnierz podczas wojny widzi na drodze zdjęcie podchodzi by je podnieść. Chwilę później bomba spada na miejsce, w którym był przed momentem. Na zdjęciu była dziewczyna i napis „bądź bezpieczny”. Żołnierz wraca do domu. Nie może się odnaleźć po powrocie do kraju. Postanawia odszukać dziewczynę....

Szczęściarz to kolejna powieść autorstwa Nicsolasa Spakrsa, która została zekranizowana. To właśnie na podstawie jego powieści powstały filmowe melodramaty ostatnich lat. [Pamiętnik (wyst. Rayan Gosling!), List w butelce (wyst. Kevin Costner!), Noce w Rodanthe (wyst. Diane Lane, Richard Gere), Wciąż ja kocham (wyst. Amanda Seyfierd i Channing Tatum), Szkoła uczuć, Ostatnia piosenka (wyst. Miley Cyrys)]. Po kolejnym filmie na podstawie powieści Sparksa można było oczekiwać wiele. Przy okazji również trzeba zapomnieć o Zacu Efronie śpiewającym nastolatku u boku Gabrielli Montez z High Shool Musical. Nie jest też już nastolatkiem z 17 again. Nieźle się pokazał w Charlie St. Cloud i Sylwester w Nowym Jorku. Po obejrzeniu Szczęściarza jestem już wstanie przyznać, że Zac Efron to już nie nastolatek, ale mężczyzna, ale amant? To by było za wiele powiedziane. Wciąż w nim jest coś z niewinnego chłopca. Jakoś nie bardzo wierzyłam w to, że ten chłopak wrócił z wojny. Momentami był uroczo nieśmiały (scena kiedy poznaje Beth), jednak to wszystko było mało przekonywujące. Natomiast jego ekranowa partnerka Taylot Schilling wyglądała na kobietę po trzydziestce (ma 28 lat, Zac 25) i nijak nie pasowała mi do siebie ta ekranowa para. Historia nie była zbyt poruszająca (jedyna przeszkodą na drodze do ich szczęścia był były mąż bohaterki? i to, że Logan na początku nie wyjaśnił dlaczego przyjechał do Beth?), albo to jednak brak chemii tych dwojga sprawił, że nie wzruszyłam się nawet na chwilę jak na dobry melodramat przystało. Film w sumie niezły, ale oczekiwałam czegoś więcej. Do obejrzenia 6/10


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Beth dowiaduje się, że Logan przyjechał do miasta by ją odnaleźć. Logan wszystko jej opowiada. Były mąż Beth grozi jej, że odbierze jej syna. Chłopiec w deszczu wybiega w nocy. Wszyscy go szukają. Chłopiec wpada do wody. Ojciec go ratuje. Logan płynie im na pomoc. Odtransportowuje chłopca na brzeg, ale nie zdąża pomóc ojcowi. Ojciec chłopaka ginie. Rok później Beth, Logan i chłopiec w jego kolejne urodziny szczęśliwie pływają sobie na łódce.
Szczerze? Lepiej by to wyszło jakby Logan zginął…

I że cię nie opuszczę – wyciskacz łez poproszę…


Są takie filmy, że już po kilku pierwszych scenach wiem, że to będzie to. Potem już tylko upewniam się, że tak, ten film jest dobry. Nie jest to kwestia ani obsady (Choć w tym filmie gra Rachel McAdams (Zaklęci w czasie z nią to jeden z filmów, za które mogę dać głowę), reżysera (początkujący). To czasami kwestia przedstawionej historii i prostoty z jaką się nam ją przedstawia.


Mam pewną teorię. Moja teoria dotyczy pewnych chwil, tych wstrząsających…Według mojej teorii te przełomowe chwile, te rozbłyski o wielkim natężeniu stawiające nasze życie na głowie określają w rzeczywistości to kim jesteśmy.

Chodzi o to, że każdy z nas jest sumą chwil, które kiedykolwiek przeżyliśmy ze wszystkimi znanymi nam osobami i właśnie te chwile tworzą naszą historie. Osobista lista wspomnieniowych hitów, które odtwarzamy w pamięci wciąż i wciąż od nowa.

Wiec taka jest moja teoria. Przełomowe chwile określają to kim jesteśmy. Jednego nie przewidziałem…co będzie, jeśli się okaże, że żadnej z nich nie pamiętasz?


Dwoje ludzi wymienia spojrzenia na lotnisku. Idze razem na drinka. Ona pracuje w barze, on stoi na deszczu i patrzy na nią czekając aż skończy pracę. Biorą ślub.

Ślubuję pomagać ci, kochać życie, tulić cię z czułością i mieć cierpliwość, której potrzeba w miłości. Mówić gdy słowa są potrzebne i milczeć wspólnie, gdy nie są. Zgadzać się na niezgodę, na tort czekoladowy i grzać się ciepłem twojego serca, które zawsze będzie mi domem.

Ślubuję kochać cię namiętnie pod każdą postacią, teraz i na zawsze ślubuję i nigdy nie zapomnieć, że jest to miłość mojego życia i zawsze czuć w najgłębszych zakamarkach duszy, że niezależnie od wyzwań losu, które mogą nas rozdzielić, będziemy zawsze potrafili do siebie wrócić.

Paige i Leo są małżeństwem. I would do enything for love – ckliwy kawałek, z którego kpi żona, gdy mąż ją nuci. Jednak ich miłość zostanie poddana próbie. Mieli wypadek samochodowy. Paige straciła wspomnienia z ostatnich kilku lat. Page wie kim jest, jak się nazywa,  pamięta rodziców, studia, dzieciństwo. Paige nie pamięta jednak Leo…Leo musi jej przypomnieć co ich łączyło, a Paige musi odnaleźć siebie na nowo.


Przełomowa chwila. Wstrząs, którego potencjał generowania zmian rozchodzi się jak fala w nieprzewidziany sposób doprowadza do zderzenia się cząsteczek. Przybliża je do siebie, a innym nadaje pęd ku wielkim zmianom doprowadzając je w zaskakujące miejsca i na tym polega potęga tego rodzaju chwil. Nie potrafisz mimo największych starań zapanować nad tym jak na ciebie wpłyną, godzisz się by zderzające się cząsteczki lądowały gdzie popadnie i czekasz do kolejnego zdarzenia.


Prosty scenariusz, seria zwyczajnych wydarzeń. Gra aktorska bez wspinania się na wyżyny popisów. Jednak wzruszająca historia o zakończeniu przedziwnie prozaicznym. Ta historia wydarzyła się na prawdę. Bardzo dobry 8/10 Polecam!


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Leo się poddaje. Rozwodzą się. Paige próbuje wrócić do życia które pamięta. Studiuje prawo tak, jak chcieli rodzice. Dowiaduje się, że ojciec miał romans z jej koleżanką, ale mu wybacza. Jednak z czasem odkrywa, że to jednak sztuka ja interesuje, tworzy szkice na wykładach z prawa. Postanawia się wyprowadzić od rodziców. Pewnego wieczoru spotyka się z Leo i prosi go o drugą szansę. Informacja końcowa: Paige i Leo są szczęśliwym małżeństwem. Maja dzieci. Paige nigdy sobie nie przypomniała wydarzeń, które zatarły się w jej pamięci po wypadku.

czwartek, 6 września 2012

Zakochani w Rzymie - Woody`ego Allena ciąg dalszy podróży po Europie


Woody Allen,  reżyser, który kręci jeden film rocznie, którego ukochanym miastem jest Nowy Jork, który od lat kilku zwiedza Europę. Byliśmy wraz z nim w Barcelonie (Vicky Cristina Barcelona) w zeszłym roku w Paryżu (O północy w Paryżu) w tym roku przyszła pora na Rzym. Mało tego w tym roku oprócz Rzymu zobaczyć mogliśmy i samego Woody`ego na ekranie [Dobrych kilka lat minęło od Scoop- Gorący temat (2006) kiedy mogliśmy ostatnio zobaczyć tego neurotycznego człowieczka na wielkim ekranie]. Uwielbiam w filmach Allena te prostotę, te dialogi, ten intelektualizm, te mini dowcipne, absurdalne scenki. Uwielbiam, gdy w jednym filmie właśnie tego reżysera pojawiają się gwiazdy Hoolywoodzkie.  Tak i było tym razem.
W Zakochani w Rzymie możemy zobaczyć Aleca Baldwina, Penelope Cruiz, Roberto Benigni`ego, Judy Davis (aktorka, która grała już w kilku innych filmach Woody`ego), Jessego Eisenberga (Mark Zuckerberg z The Social Network) i  Ellen Page (architektka z Incepcji).
Już pierwsza scena z udziałem Allena na ekranie sprawiła, że chciałam krzyczeć „cały Woody” (Leci samolotem i panikuje podczas turbulencji, że zaraz umrze, i że śmierci się boi. Mimika, gdy rękę podaje mu człowiek pracujący w zakładzie pogrzebowym). Jego bohater jest na emeryturze, jednak wcześniej zajmował się wystawianiem Oper, ale znacznie wyprzedzał swoją epokę (Czytaj – artysta, człowiekiem twórczy taki jak pisarz, czy dziennikarz, komik, w które to postaci Woody wciela się najczęściej) i ten lęk przed śmiercią, roztargnienie. Przypadkiem odkrywa niezwykły talent operowy przyszłego teścia swojej córki pod prysznicem…
Film składa się z kilku mini opowiastek, które rozgrywają się w Rzymie. Mamy młodego architekta, który poznaje niezwykłą przyjaciółkę swojej dziewczyny, która plecie banały, używa mnóstwa nazwisk znanych architektów, potrafi cytować wiersze i jest niespełnioną aktorka. To fascynuje, młodego chłopaka, choć rozsądniej byłoby zostać z jego „zwyczajną” dziewczyną. Pewien najzwyklejszy człowiek pewnego dnia zostaje sławny. Młode małżeństwo przypadkiem zagubiło się w Rzymie i ma okazję do zdrady. Żona jest zafascynowana gwiazdą filmowa, mąż poznaje prostytutkę (Penelope Cruiz).
Wszystko to już u Woody`ego było. Błyskotliwe scenki: kpina z pragnienia sławy (jeśli jest ktoś gwiazdą, to niezwykle ważną informacją prasową jest jego plan dnia i to, co jadł na śniadanie), uległość wobec gwiazd filmowych (Otyły podstarzały mężczyzna jest tak bardzo pociągający, ponieważ jest gwiazdą filmową? Lepiej przespać się z gwiazdą filmową i tego żałować, niż tego nie zrobić i żałować do końca życia, że nie skorzystało się z okazji?), ogłupienie młodych mężczyzn „fascynującymi” kobietami, które bez sentymentów potrafiłyby ich porzucić (Podczas deszczu, gdy mówią, że fascynują je mężczyźni przeciwstawiający się normom, marzą by zwiedzić Włochy, opowiadają erotyczną historyjkę, upijają się minimalną ilością wina, by mówić, że alkohol przez nie przemawia, dlatego stają się takie szczere).
W każdej z tych mini historii były błyskotliwe dialogi. Na uwagę zasługuje gra Ellen Page (Jakoś dziwnym trafem każda aktorka wcielająca się w rolę przeintelektualizowanej famme fatale staje się pociągająca w filmach Woodego. Ta postać przypominała mi Christinę Ricci z Życie i cała reszta). Niestety ani Alec Baldwin, ani Penepole Criuz, Ani Roberto Begnini nie zachwycają. (Woody zachwyca, bo to Woody). Dlaczego? Było ich za mało. Wszystkie te historie indywidualnie uważam za bardzo udane. Jednak Zakochani w Rzymie to jedynie właśnie kilka krótkich edoiudek, które łączy jedynie miejsce rozgrywanych zdarzeń (Rzym), bo nawet nie czas. Dla jednych bohaterów był to jedynie dzień, dla innych kilka tygodni. Dlatego też zabrakło mi tej złotej myśli na koniec, która to cechuje zazwyczaj filmy Woody`ego (i co bardzo cenię w tych filmach). Tego zdania, które można powtórzyć jako piontę zaprezentowanych historii. W przypadku tego filmu było to rozmyte.
Życie jest pełne bólu i rozczarowań. Nie ważne czy jest się gwiazdą, czy zwykłym człowiekiem( Choć jeśli by wybierać, chyba lepiej jest być gwiazda). Wiemy, że spotka nas rozczarowanie, jednak i tak brniemy w romanse bez szans na stały związek. Wierni prości małżonkowie tak naprawdę pragną miłosnych przygód, a prysznicowy śpiewak udowodniwszy swój talent pragnie nadal grzebać ludzi.

Film zdecydowanie słabszy od O północy w Paryżu czy Vicky Christina Barcelona (jeśli uwzględniać tylko te ostatnie filmy Woodego) na poziomie Poznasz Przystojnego bruneta i Co nas kręci co nas podnieca dlatego in plus za Woodego na ekranie w sumie  7/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Nie ma właściwie czego spolerować. Zwykły człowiek przestaje być gwiazdą. Na początku się cieszy, ale zaczyna mu tego brakować, choć tak narzekał na to, że ciągle meczą go dziennikarze. Monica zostawia Jacka, gdy dostaje propozycję zagrania w filmie. Wtedy to okazuje się, że zawsze pragnęła zwiedzić Daleki Wschód a jej marzenia o Włochach się rozpłynęły, bo wszędzie dobrze, ale jednak w domu najlepiej. Jerry wystawia operę z udziałem śpiewaka śpiewającego pod prysznicem i krytyka go miażdży, o czym on nie wie bo nie rozumie włoskiego. Małżonkowie nawzajem się zdradzili (On z prostytutką, ona ostatecznie jego z włamywaczem, który wydał jej się równie pociągający jak gwiazdor filmowy) i postanawiają wrócić jednak do swojej małej miejscowości.