niedziela, 15 listopada 2015

Steve Jobs – Musi mówić HELLO

Steve Jobs współzałożyciel i prezes firmy Apple zmarł w 2011 roku. „Moda” na Jobsa i filmy jemu poświęcone to dosyć naturalna kolej rzeczy gdy „wielcy”, „znani” odchodzą (Podobnie było z Yves`em Saint Laurentem, powstały dwa filmy poświęcone projektantowi w 2014 roku). 
Pierwszy film Jobs (2013) w reżyserii Joshua Michaela Sterna z Ashtonem Kutcherem w roli głównej odhaczał kolejne „ważniejsze” wydarzenia z życia Jobsa. Kutcher jedynie opanował charakterystyczny krok wizjonera, a w filmie zabrakło jakiegoś większego sensu i przemyślanego sportretowania postaci. 
Nowy film zdecydowanie ma o wile lepszą obsadę w stosunku do swojego poprzednika (kiedy wszyscy zachodzili sobie w głowę jak to? Ashton Kutcher znany z ról komediowych i playboy`a ma zagrać Jobsa?) Michael Fassbender zdecydowanie bardzo dobrze poprowadził tę postać. Widzimy emocje, złość, żal,  ale i ogromną pewność siebie, człowieka z wizją.Kate Winslet w roli dyrektor marketingu Joell Hoffman również wypada bardzo dobrze. Sportretowano kobietę, która trwała przy Jobsie i wiedziała jak z nim postępować (3 razy z rzędu wygrała nagrodę wśród pracowników jak to, która potrafiła mu się przeciwstawić). Jeff Daniles (jako John Scully) i Seath Rogen (Steve Woźniak) również nie zawodzą.




We wstępie to zestawienia filmów biograficznych przyznawałam Tranationo rację, że lepiej zrobić biografię skupiając się na jednym dniu z życia bohatera niż skakać pobieżnie z jednych istotnych wydarzeń do kolejnych (zawsze wtedy pozostawia się w widzu poczucie zbytniej wybiórczości). 
Danny Boyle w Steve Jobs postawił na szczęście na nieco bardziej wyszukaną formę przedstawienia biografii. Film skupia się jedynie na trzech wydarzeniach z życia Jobsa: Premiery Mackintosha (1984), premiery Next-Cube (1988) i premiery IMac`a (1998). Przez 120 minut śledzimy Jobsa przygotowującego się na zapleczu wielkich sal do wystąpienia i zaprezentowania nowego produktu. Jest to pretekst to sportretowania postaci wszystkich problemów, skomplikowanych relacji Jobsa z rodziną i współpracownikami. Udało się wpleść w dialogi, gdzie bohaterowie chodzą po korytarzach, rozmawiają w garderobie Jobsa, mnóstwo informacji i scharakteryzować sposób myślenia Jobsa, jego charakter.


To  jest Jobs, który upierał się nad formą wystąpienia (Musi powiedzieć Hello! Jeśli tego nie naprawisz zniszczę cię), zdolny do grożenia swoim współpracownikom by osiągnąć zamierzony efekt. Musiał mieć białą koszulę z kieszonką, w której idealnie zmieści się dyskietka. Człowiek dążący do celu, punktualny, uważający że  muszą rozpocząć wszystko o czasie przy odpowiedniej aranżacji [Otwarcia z całkowitej ciemności (Załatw to, wyjścia ewakuacyjne nie mogą się świecić, mogę zapłacić karę)]. Postać bezkompromisowa, stawiająca na siłę marketingu (poprawmy, podwójmy budżet na marketing i się sprzeda) i wierzący w to, że to on ma rację nie użytkownik (póki nie pokarzemy ludziom tego, że tego chcą oni tego nie wiedza, chodzi o formę o idealny kształt sześcianu), myślący o przyszłości i tym co nowe (Apple II to przeżytek, nie będę wspominał o tych ludziach to dzień premiery i nowości). Nie zważał na uczucia swoich przyjaciół, nie potrafiący rozmawiać z córką (odwołania do wyparcia się ojcostwa).
W filmie bardzo dobrze wpleciono serię retrospekcji, gdzie w odpowiednim momencie pokazuje nam się sedno wydarzeń z przeszłości (dyskusje dotyczącą ilości portów z samego początku współpracy z Woźniakiem, kiedy jeszcze razem pracowali w garażu), przekonanie Scullego do zostania CEO Apple`a (słynny cytat dotyczący Pepsi) moment gdy Jobs został wykluczony przez zarząd z Apple`a. W serii dialogów „rozpracowano” historie rodzinną Jobsa (był adopotowany). Pojawia się zapowiedź Ipoda w rozmowie z córką (nie mogę patrzeć na te okropne pudełko (walkman) włożę ci do kieszeni 500, nie 1000 piosenek).

Czym rożni się Woźniak od Jobsa? Czemu wszyscy mówią o Jobsie, a nie o tym programiście, który stworzył podwaliny Apple`a? Jobs był wizjonerem dbał o wygląd wierzył w siłę marketingu i był dupkiem...Niewątpliwie jest to ikona współczesnej kultury. Ja będę twoim Jobsem, ty bądź moim Woźniakiem jak mówi bohater serialu Silicon Valley (Zdecydowanie serial polecam).

Film nie jest prosty, lekki i  przyjemny. Nie gloryfikuje Jobsa jako geniusza. Film pokazuje człowieka o skomplikowanych relacjach międzyludzkich, który w karierze zawodowej przeżył wzloty i upadki. Film do obejrzenia na raz, na bardzo dobrym realizacyjnym poziomie. Mocne 7/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Film kończy się premierą IMaca, kiedy w końcu Jobs chce naprawić relację z córką i jest gotowy spóźnić się na własne wystąpienie by wreszcie się z nią pogodzić. Mówi Lisie prawdę, że pierwszy komputer dostał imię po niej. Mówi jej, że ma dość jej Walkmana i włoży jej do kieszeni 1000 piosenek. Jobs wychodzi na salę. Witają go tłumy. Idzie ze sceny w stronę córki. KONIEC.


niedziela, 18 października 2015

Kraina jutra – wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza

Jako zdeklarowany fan SF nie odpuszczam żadnej kinowej „magicznej” nowości. Kraina jutra trafiła na moją listę „must see” jak tylko pojawiły się pierwsze zwiastuny. Wystarczył mi obraz miasta przyszłości, który w oddali szczerego pola (nie oszukujmy się) kojarzy się magicznym zamekiem Disney`a. Ponadto mamy tu znakomitą rozpoznawalną obsadę: Georga Clooney`a (jak wiadomo są fani, którzy pójdą na każdy jego nowy film) i kolejną wschodzącą gwiazdę nowego pokolenia: Britt Robertson (serial Tajemny krąg, ostatnio Najdłuższa podróż) a i stęsknieni fani doktora House`a mogą zobaczyć Hugh Laurie`go.

Dlaczego więc piszę o tym filmie dopiero teraz? Gdy Kraina jutra pojawiła się na ekranach kin niestety recenzje okazały się nieprzychylne, film zaliczył finansową klapę ledwo na siebie zarabiając, mój zapał do obejrzenia tej pozycji osłabł.



Kraina jutra ma dobrą konstrukcję, „klasycznych” przygodowych/fantasy bohaterów. Historię opowiada nam Frank Walker (George Clooney) i Casey Newton (Britt Robertson). Oboje byli wyjątkowi. Frank jako dziecko był „małym wynalazcą”, odkrył Krainę jutra gdy odwiedzał Wystawę Światową. Casey od małego była optymistką, chciała ratować świat. Postawiona przed wyzwaniem, wiedziała, że może to zrobić. Wierzyła w lepsze jutro.

Są dwa wilki, które ciągle walczą.
Jeden to mrok i rozpacz.
Drugi to światło i nadzieja.
Który zwycięży?
Ten, którego karmisz.

Casey pewnego dnia dostaje przypinkę, która jej pokazuje „świat jutra”. Od tego momentu zostaje uruchomiony przygodowy łańcuch wydarzeń: dziewczyna jest ścigana przez roboty, które usiłują ją zabić, szuka drogi powrotu do Krainy jutra. Dołącza do niej Atena, mała dziewczynka, która dała jej znaczek (rakruter) oraz Walter, zniechęcony początkowo naukowiec („mistrz, nauczyciel”, który początkowo nie dopuszcza do siebie „ucznia/wybrańca” – scena gdy Casey usiłuje się dostać do domu Waltera, następnie „moment olśnienia” Waltera i uwierzenie w dziewczynę) i razem muszą uratować świat. Bohaterowie dysponują różną bronią jak zamrażacz czasu, bomby, teleportacjne kule czy rakiety (magiczne rekwizyty).

Co poszło nie tak? Nie wiem, tak jak nie rozumiem klapy finansowej Johna Cartera. Film ten ma wszystkie kliszowe elementy składające się na dobrą historię przygodową, nie jest wybitny, ale były to przyjemnie spędzone 130 minuty. Odpowiedzią może być jedynie zbyt wysoki budżet na zbyt banalną historię.

Scenariusz jest prosty: tworzy się drużyna, którą ścigają „ci źli”, jest presja czasu (zegar, który odlicza czas do jakiegoś wydarzenia), jest wyjątkowy bohater, „wybraniec” Casey, jest przesłanie by dbać o planetę i nie ignorować oznak zmian klimatu, głodu, zanieczyszczenia. Trzeba Wierzyc w lepsze jutro i nie akceptować porażki, ale walczyć, coś z tym zrobić. Są humorystyczne dialogi.

Na tym polega problem tej produkcji. Fabuła złożona z serii klisz. To idealna realizacja schematu kina nowej przygody. To pozytywne przesłanie rodem z filmów SF sprzed kilkunastu lat (Zanim nastała era zombie i apokalipsy). Wszystko ładnie rozkłada się w czasie przygodowym (bohaterowie z jednych kłopotów popadają w kolejne). Niestety jest to zwieńczone słabą sceną finałową ograniczoną do niewielkiej przestrzeni, uratowane po części klasycznym „wątkiem poświęcenia”. Zabrakło tu wyrazistego czarnego charakteru, końcowe rozwiązanie problemu okazało się znowu: zbyt proste.

Bracia Wachowscy w Jupiterze. Intronizacji przekombinowali fabularnie, w Krainie Jutra scenarzyści postawili na zbyt ograne schematy, ma się uczucie oglądania filmu jak z lat 90` (jeśliby pominąć efekty specjalne na miarę XXI wieku). Jednak nie zmienna to faktu, że uwielbiamy oglądać wciąż to samo? Lubię pozytywne przesłania dla mnie 7/10. Prędzej wrócę do tego filmu niż przekombinowanego Jupitera. Mimo wszystko warto, nie jest to zmarnowany czas.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Maszyna wynaleziona przed laty przez Waltera pokazywała przyszłość. Ziemia miała ulec zagładzie w wyniku zanieczyszczeń, zaniedbań spowodowanych przez człowieka. Casey w pewnym momencie dochodzi do tego, że to nie musi być przyszłość, że maszyna pokazując taką wizje przyszłości w pewien sposób emitując fale tworzy taką wizję. Maszyna musiała być wyłączona, by mogło nastać lepsze jutro. Okazuje się że Nix o tym wiedział, ale zwątpił w ludzkość, ponieważ pomimo tego, że kreślił taką wizję przyszłości głupi ludzie wciąż nic z tym nie robili. Jego zdaniem zasłużyli na zagładę.
W finalnej scenie Atena zostaje postrzelona ratując Waltera.  Walter gdy uruchamia się program autodestrukcji Ateny (na jej prośbę) wrzuca ja do maszyny, maszyna zostaje zniszczona.
W końcowej scenie wracamy do sceny otwarcia: Walter i Casey zakończyli opowiadanie. Uratowali świat. W rok później wysyłają kolejnych rekruterów ze znaczkami, by wyszukali marzycieli. W  końcowej scenie widzimy kolejnych ludzi, którzy znajdują znaczki, gdy ich dotykają znajdują się nagle w polu. Widzimy grupę ludzi, nowych marzycieli. KONIEC.

sobota, 3 października 2015

Marsjanin – Robinson Crusoe na Marsie

Ridley Scott twórca Obcy - 8 pasażer "Nostromo", Łowcy Androidów, Gladiatora, Robin Hood`a i nowego Prometeusza tym razem, po tym jak i zeszłoroczny Exodus nie odniósł ogromnego sukcesu znowu zajął się tematem "gwiezdnym". Zdecydowanie tym razem wyszedł mu lepiej "powrót do korzeni".

Można by pokusić się o stwierdzenie, że ostatnio mamy również modę (oczywiście mniejszą niż na produkcje o superbohaterach i filmowe wersje baśni) na filmy, których akcja rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej. Nie trzeba zbytnio wysilać „filmowej pamięci” by przywołać zeszłoroczne Interstellar Christophera Nolana, czy Grawitację Alfonso Cuarona sprzed dwóch lat.
Nolan pokusił się o narrację kosmiczno-metafizyczną dotyczącą refleksji nad ludzkością i przetrwaniem gatunku, wykorzystując złożoną narrację. Cuaron nakręcił wizualny majstersztyk, zgarniając statuetki Oscara za muzykę dziwię i montaż. Ridley Scott tworząc Marsjanina postawił na bardziej komercyjną produkcję. Scenariusz realizuje schemat gwiezdnych podróży z serii Huston mamy problem (patrz Apollo 13) miksując to z marsjańską wersją Robinsona Cruzoe.



W NASA sztab ludzi pracuje nad tym by uratować jednego człowieka od pewnej śmierci Pojawiają się znane elementy takie jak: budowanie makiet i rozpracowywania problemu, by nasz rozbitek stworzył potrzebne mu do przeżycia narzędzia, zespól zza monitorów wstrzymujący dech w kluczowych momentach i potem cieszący się w momencie sukcesu, konferencje prasowe, współpraca międzynarodowa, proces decyzyjny NASA, (ratować jednego człowieka, kontynuować misje?).
Rozbitek, Mark Watney (Matt Damon) sam na Marsie rozwiązuje kolejne problemy: trzeba jeść, potrzebna jest woda, potrzebne ogrzewanie, trzeba skomunikować się z NASA i wytrzymać na tyle długo by przybył ratunek. Kolejne problemy, należy rozwiązać, przemyślenia bohatera i sposób jego myślenia przedstawiono w postaci wideo dziennika, zapisywanego dla tych, którzy go odnajdą. Od początku do końca kibicujemy Markowi. To bohater, którego się od pierwszych minut da polubić. Człowiek, który w obliczu beznadziei nie poddawał się, rozwiązywał jeden problem, by zająć się kolejnym. Na tym polega sztuka przetrwania.

Wszystko to już w jakiejś formie było, jednak kto jak kto, ale Ridley Scott wie jak się kręci wysokobudżetowe komercyjne kino. Jest to wielka laurka wystawiona działalności NASA w stylu american way („ratowania jednego z naszych”). Zdjęcia bezkresu Marsa i tego jednego człowieka na wielkiej placencie, kolonizatora (jeśli coś wyhodowałeś to skolonizowałeś) pirata, (zajmując czyjś obiekt na wodach międzynarodowych jesteś piratem) robią wrażenie (Jeden punkcik na czerwonej plamie).Na szczęście jednak nie jest to śmiertelnie poważny film. Całości poczynań Marka towarzyszy muzyka z ubiegłego stulecia, hity lat 70 i 80 (Hot stuff , Abba - tylko taka muzykę na laptopie miała Pani komandor). W wydaniu Matta Damona Mark jest postacią, której kibicuje się od samego początku, żartuje, nie poddaje się, złości, a gdy coś się nie udaje walczy dalej.

Nic nowego, ale trzymanie napięcia i dobrze zrównoważony humor z powagą sytuacji oraz dramatem sprawia, że przez 140 minut to dobra rozrywka. Nie jest to kolejny ponadczasowy Gladiator, ale jako zdecydowany fan SF i gwiezdnych podróży daję w palni zasłużone 8/10. Warto!

SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Ostatecznie załoga statku kosmicznego (załoga Marka), zamiast lądować, rozpędza się przy Ziemi (wynik wyliczeń jednego fizyka) zawróciła i poleciała z powrotem na Marsa (wbrew poleceniom NASA, w wyniku glosowania podjęli decyzję, że po niego wracają). W efekcie ogromnego poświecenia gdy w pewnym momencie Mark leci w przestrzeni kosmicznej jak Iron Man (dosłownie, Mark mówi, że jeśli przebije swój skafander przy ręce powietrze sprawi, że będzie mógł latać jak Iron Man) pani komandor łapie go w przestrzeni kosmicznej (podobne ujęcia prób łapania drugiego astronauty w przestrzeni mogliśmy oglądać w Grawitacji). Mark zostaje uratowany. Wszyscy przeżyli i szczęśliwe wrócili na Ziemię. Cały świat kibicował im w tym finalnym momencie misji. Po pól roku widzimy jak Mark rozpoczyna swój pierwszy wykład NASA dla studentów, rozpoczyna się również kolejny program kosmiczny i startuje kolejna wyprawa na Marsa. KONIEC.

czwartek, 27 sierpnia 2015

San Andreas – ABC filmu katastroficznego

Filmy katastroficzne to jeden z bardziej z uschematyzowanych gatunków filmowych. Linia fabularna jest bardzo prosta: zbliża się zagrożenie, w walkę o przetrwanie jest uwikłana rodzina, która próbuje przeżyć katastrofę. Jedyne wymienne elementy semantyczne z pośród których musimy wybierać ograniczają się jedynie do typu katastrofy, a spektakularność zniszczeń zależy od  budżetu filmowego.

  1. Wybrać niszczycielski żywioł:

  • Tornado (Epicentum)
  • Powódź (atak Tsunami: Niemożliwe)
  • Nagłe oziębienie klimatu (Arktyczny podmuch)
  • Szarańczę (czytaj atak zwierząt). W wersji SF: atak kosmitów (Dzień Niepodległości), zbliżająca się asteroida do ziemi (Armagedon, Jądro Ziemi), bądź Zombie (World War Z)
  • Mix powyższych (2012)
  • Trzęsienie ziemi (San Andreas)

  1. Naukowiec/naukowcy w wyniku aktualnie prowadzonych badań wykrywają zagrożenie. W zależności od wersji w fazie początkowej filmu nikt nie chce naukowca słuchać, bądź nie ma on możliwości by ostrzec ludzi (gdyby ktoś tych naukowców słuchał nie mielibyśmy czego oglądać). Na początku filmu pojawiają się pierwsze oznaki katastrofy (Pierwsze trzęsienie ziemi,  mały meteoryt, zamarzniecie jednej miejscowości)
  2. W filmach dotyczących globalnej zakłady naukowiec spotyka prezydenta USA. Prezydent wtedy podejmuje decyzję o ewakuacji ludności.
  3. Bohater koniecznie musi być rozwiedziony. Wskazane by żona miała nowego chłopaka. Bohater musi wiedzieć jak przeżyć w ekstremalnych sytuacjach. Najlepszy jest były komandos itp.
  4. Podczas katastrofy rodzina znajduje się w różnych miejscach (córka akurat poleciała gdzieś na wakacje, była zona na spotkanie i znajdują się w skrajnie różnych miejscach). Bohater przez cały film będzie próbował ratować kolejnych członków rodziny. Przy okazji udowodni byłej żonie jak wciąż bardzo zależy mu na niej.
  5. Nowy chłopak żony albo zginie, albo okaże się tchórzem w obliczu zagrożenia.
  6. Koniecznie musi pojawić się 10- 12 latek. Najprawdopodobniej chory, najlepiej na astmę by w krytycznym momencie trzeba poszukiwać dla niego lekarstwa.
  7. Wykorzystane muszą być różne środki transportu w obliczu katastrofy (samolot obowiązkowy).
  8. Spektakularne zniszczenie miast.
  9. Tworzenie się małych grup usiłujących przetrwać, które na końcu się połączą.
  10. Na końcu plan odbudowy tego, co zostało zniszczone.




San Andreas jest bardzo typowym filmem katastroficznym z niestety ubogą grupą bohaterów, gdzie postacie drugoplanowe są bardzo pobieżnie naszkicowane. Śledzimy tylko poczynania rodziny Ray`a, byłego komandosa, który pracuje jako ratownik. Właśnie się rozwodzi, jego żona ma nowego chłopaka i planuję się wkrótce do niego przeprowadzić. Ma dobre relacje z córką, z którą musi się rozstać, ponieważ doszło do Pęknięcia tamy. Przy pęknięciu owej tamy był naukowiec, którego współpracownik ginie na tamie ratując spanikowaną dziewczynkę. 

Wszystko od początku do końca według zasad gatunku. Niestety nic ponadto. Nasz filmowy naukowiec nie ma najmniejszych problemów z przekazaniem populacji informacji o tym, że kolejne wielkie trzęsienie jeszcze przed nimi (szczęśliwym zbiegiem okoliczności miał w budynku ekipę telewizyjną). Od początku jesteśmy przekonani, że nasz bohater (w tej roli Dwayne Jonhson) potrafi wyjść cało z każdej sytuacji i jest w stanie uratować wszystkie kobiety w potrzebie, które pojawia się na jego drodze. Nowy chłopak byłej zony bardzo szybko okazał się tchórzem, który zostawił dziewczynę uwiezioną w samochodzie. Na szczęście córeczce tatusia przychodzą na pomoc przystojny chłopak z młodszym bratem (obowiązkowy 12-latek). 
Główny bohater przemieszcza się helikopterem, samolotem i nawet łodzią nie mając właściwie okazji osobiście zmierzyć się z trzęsieniem ziemi przez cały czas usiłując jedynie dotrzeć do rodziny. W filmie zabrakło pokazania dramatu innych ludzi (nasi bohaterowie radzą sobie bezproblemowo z kolejnymi walącymi się budynkami), nie było dramatycznych telefonów do rodzin, działań służb.
Johnson nie miał czego grac poza tym, że jest siny, odważny i w stanie uratować wszystkich,

Jedyne co robi wrażenie to walące się miasta, pękająca tama, wyrwa w ziemi, fala zalewająca miasto. Dla fanów gatunku do obejrzenia, rozrywka w obrębie ogranego gatunku 6/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Nowy chłopak żony ginie. Ray ratuje najpierw żonę ze szczytu zapadającego się budynku (kiedy wszyscy inni ludzie usiekali z budynku ona pobiegła na walący się taras). Potem zjednoczeni małżonkowie rozbijają się helikopterem, kradną samochód. Gdy trafiają na rów blokujący przejazd przesiadają się na samolot, by nas końcu wsiąść do motorówki i uratować córkę, która była bliska utonięcia w budynku, gdy zalała go woda. Wszyscy razem  (mąż żona, córka, jej nowy chłopak i jego brat) stoją na wzgórzu patrząc za zgliszcza miasta a Ray mówi, że wszystko odbudują.

sobota, 22 sierpnia 2015

Nieracjonalny mężczyzna – Woody Allen w świetnej kryminalnej formie

Wakacje to czas urlopów, ale również gdy nadchodzą ciepłe, letnie dni pojawia się w kinach zazwyczaj nowy film Woody`ego Allena.  Wśród wakacyjnych blockbusterów warto sięgnąć po nieco bardziej intelektualnie wymagającą produkcję, która jednocześnie sama w sobie jest świetną lekką rozrywką.

Jest to film w stylu Wood`ego Allena jakie bardzo dobrze znamy. Nieracjonalny mężczyzna jest dobry jak Scoop—gorący temat i Wszystko gra będący jednocześnie nawiązaniem do literackiego pierwowzoru jak w ostatniej Magii w Blasku księżyca.

Wszystko to już u Allena było, ale nie chodzi o to by nas reżyser zaskoczył, raczej cieszy, że niezawodnie znów fabularnie prowadzi nas przez znakomite dialogi (jakich próżno szukać w innych produkcjach, tylko u Woody`ego całość filmu opiera się tylko i wyłącznie na serii świetnych wymian zdań pomiędzy bohaterami) do znakomitego twistu na końcu, który co prawda dało się przewidzieć, ale jednocześnie wątpiąc czy się to wydarzy pamiętając, że Allen potrafi zaskakiwać.



Główny bohater Abe (Joaquin Phoenix) znowu, jak to u Allena, jest pisarzem. Przyjeżdża na uniwerek w niewielkiej miejscowości by wykładać filozofię. Jest znany i jego przyjazd budzi ciekawość lokalnej społeczności. Abe ma blokadę twórczą (jak to pisarze u Allena), jest w depresji, stracił sens życia (a plotki na temat źródła tej depresji są wyolbrzymiają prawdziwą historię. Ludzie uwielbiają przesądzać by uatrakcyjnić prozę życia). Pije whisky przed południem, emanuje z niego zniechęcenie życiem i marazm. Nie widzi sensu w nauczaniu (to grupa przyszłych dorosłych, który i tak będą prowadzić bezsensowne życie), nie widzi sensu w niczym. Wywołuje na uczelni sporą ekscytację, kobiety są zainteresowane. Jest i ona młoda studentka Jill (Emma Stone), zafascynowana niezwykle inteligentnym charyzmatycznym i interesującym wykładowcą. Jej chłopak jest porządny, bardzo ją kocha, ona jednak nie potrafi się oprzeć filozofowi i pragnie odmiany od nudnej uporządkowanej codzienności.

Ponownie jest intelektualnie, padają nazwiska Hildegarda, Kanta i innych filozofów, jest egzystencjalizm, dysputy o moralności, prawdzie i kłamstwie. Początkowym tropem do rozwinięcia fabuły jest minimalne napomkniecie bohatera, że uwielbia Dostojewskiego, a gdy dochodzi do swoistego katharsis bohatera można się domyślić w jakim kierunku potoczy się historia. Mamy tu świetnie zarysowany wątek kryminalny, fabuła rozwija się w przewidywalny, jednak wciąż charakterystyczny dla Allena lekki komediowy sposób.

Ponowie  jak to u Woody`ego mamy w filmie serię świetnych dialogów i grę aktorską na najwyższym poziomie.
Joaquin w tym filmie ma pijacki brzuszek, świetnie wychodzi mu granie zblazowanego profesora, a potem znakomicie odgrywa role człowieka, który ponownie odnalazł sens życia. Jego bohater jest przekonujący w odgrywaniu zaskoczenia i ukrywaniu prawdy.
Emma Watson ponownie gra rolę słodkiego niewinnego dziewczątka. Stone zapowiada się na kolejną ulubienicę Allena, więc może i w kolejnych filmach odgrywać będzie młodą dziewczyną, którą pociągają starsi mężczyźni (W Magii w Blasku Księżyca partnerował jej Colin Firth, tu mamy Phoenix`a).
Ta dwójka na ekranie wypada razem bardzo dobrze, choć "chemia" pomiędzy nimi nie jest w stu procentach przekonująca, lepiej wypada intelektualna "więź".

Woody Allen zdecydowanie w formie, dla fanów reżysera pozycja obowiązkowa! 8/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Tym razem Allen zaczerpnął ze Zbrodni i Kary Dostojewskiego (Abe wspomina na początku filmu, że uwielbia tego pisarza, a w końcówce filmu Jill odnajduje w mieszkaniu Abe`a Zbrodnie i karę z notatkami Abe`a). Abbe podsłuchawszy w restauracji opowieść kobiety o niesprawiedliwym sędzi, który chce odebrać jej dzieci,  postanawia zabić mężczyznę. Abe doznaje olśnienia, trzeba działać. Odnajduje sens życia ponownie, gdy zabijając sędzię pomoże nieznajomej kobiecie. To zbrodnia doskonała (tak jak w Zbrodni i karze). Abe nie zna sędzi, nie ma żadnego motywu, nikt nie będzie go podejrzewał. Od momentu, gdy filozof podejmuje decyzję o popełnieniu morderstwa, chce się mu żyć, czuje się spełniony. Wymyśla idealny plan zabicia sędziego. Kradnie klucz do pracowni chemicznej swej kochance. Kradnie cyjanek, śledzi sędziego i dowiaduje się że regularnie biega w soboty i pije sok pomarańczowy. Abe zatruwa Sok pomarańczowy i podmienia sędziemu napój w momencie gdy przysiada się do niego na ławce w parku. sędzia umiera. Abe czuje się szczęśliwy i spełniony. Nie ma wyrzutów sumienia. Sprawa śmierci sędziego staje się głośna. Jill rozmawiając przypadkowo z różnymi osobami (Koleżanka widziała Abe`a w pracowni chemicznej, inna mówiła, że ktoś widział go rano wychodzącego w sobotę, gdy zabito sędziego z uczelni, Abe widział, że zamordowano sędziego cyjankiem) o sprawie zamordowanego sędzi składa wszystkie elementy układanki. Konfrontuje zebrane informacje z Abe`m. Abe się przyznaje. Jill nie może z nim już być, dla niej to co zrobił Abe było moralnie złe. Abe postanawia wyjechać do Europy, Jill wraca do Roy`a, jednak to on był dla niej odpowiednim mężczyzną. Policja zatrzymuje podejrzanego (brat jednego ze skazanych przez sędziego przestępców, który miał dostęp do środków farmaceutycznych). Jill każe się przyznać Abe`owi, ponieważ nie może dopuścić by niewinny człowiek poszedł do więzienia. Abe obiecuje jej, że przyzna się w poniedziałek. Abe postanawia zabić Jill (tak jak dziewczyna mówiła, jedna zbrodnia otwiera drzwi do kolejnych). Abe znając  rutynę Jill (co sobotę ma lekcje gry na fortepianie) postanawia ją zabić wrzucając do pustego szybu windy (wiedział jak ją popsuć). Jednak w trakcie szamotaniny, gdy Jill próbuje mu się wyrwać Abe potyka się na latarce, którą wygrał dla Jill i wpada do szybu windy. Abe ginie. Jill z czasem próbuje dojść do siebie po tych wydarzeniach. Świetny scenariusz. KONIEC.

sobota, 11 lipca 2015

Jurassic World – więcej, efektowniej i jeszcze raz i jeszcze raz

Jurassuc World jest popkulturowym efektem nieustającej ostatnio mody na odgrzewane kotlety. Mam wrażenie, że ciągle się powtarzam pisząc o rebootach, siquelach i prequelach. Oryginalny scenariusz filmu Since fiction to aktualne rzadkość (właściwie żaden przykład nie przychodzi mi do głowy). Jasne, jeśli wytwórnia filmowa ma wydać miliony dolarów na produkcję gdzie większość materiału filmowego powstaje na ekranach komputerów, to postawi na coś, co daje gwarancję zwrotu tej inwestycji. Taką gwarancję dają filmy, na które pójdą wierni fani franczyzy, widzowie ciekawi dalszych losów znanych bohaterów lub z sentymentu by odświeżyć sobie historię zapamiętaną z dzieciństwa. Dlatego rekordy popularności biją filmy o superbohaterach ze stajni Marvella, w kinach pojawiają się odświeżone wersje „klasyków” takich jak Robocop, Mad Max czy Terminator. Tylko tym razem efekty specjalne muszą być bardziej spektakularne, powinno być więcej wybuchów, szalonych scen kaskaderskich, wszystkiego musi być więcej.



Jurassic World jest skrojoną od linijki powtórką z rozrywki pierwszego filmu Spielberga z 1993 roku. Chronologicznie jest to część czwarta z serii. Bohaterowie wspominają wcześniejszy park i zarzekają się, że nie popełnią tych samych błędów. Mamy swoisty „mrugnięcia okiem” do wiernego widza, gdy jeden z operatorów nosi koszulkę z logiem dawnego parku, bohaterowie znajdują starego dżipa, a w jednej ze scen w tle leci znany nam motyw muzyczny.Jednak wydaje się jakby niczego się od tamtej pory w panowaniu nad dinozaurami nie nauczono.

Dwoje chłopców Gray i Zach jadą zwiedzić nowoczesny park, gdzie ich ciocia Claire jest kierowniczką. Mamy wizjonerskiego dyrektora Parku, (który jest reminiscencją poczciwego staruszka z części pierwszej, któremu zależało na spełnianiu marzeń z dzieciństwa), jest również specjalista Owen od tresury dinozaurów (Chris Pratt) i wojskowy, który chciałby wykorzystać dinozaury do militarnych celów. Po pierwszych kilkunastu minutach wiemy, kto ma jaką rolę do odegrania. Dzieciaki trzeba będzie ratować, nasz doświadczony traper udowodni jak wiele wie o tresurze gadów, wojskowego będzie musiał spotkać taki sam los jak grubasa z próbówkami z pierwszej części, a dyrektor będzie patrzył jak zbudowane przez niego imperium upada.

Żądna sukcesu, dbająca o słupki finansowe Claire jest zaabsorbowana pracą, mówi, że teraz by przyciągnąć ludzi do parku wszystko musi być większe, na nikim już nie robią wrażenia „zwykłe dinozaury”, ludzie chcą wciąż czegoś nowego. Dlatego w laboratorium pomieszano różne geny różnych gatunków by „stworzony” lepszego dinozaura (a jak uczą nas filmy SF nie należy bawić się genetyką, bo zazwyczaj mieszanki są nieprzewidywalne). Brak wyobraźni w zajmowaniu się drapieżnikiem, którego się stworzyło zawsze ma swoje konsekwencje (Stworzyliście coś, co nie zna świata poza klatką, a jedyna relacja, którą było w stanie wytworzyć to ta między nim a chwytakiem, który dostarcza mu pożywienie). Jak zwykle naukowcy nie skonsultowali się nim stworzyli Indominusa Rex (Nazwami rządzą sponsorzy i dinozaury noszą absurdalne imiona). Ludzkie przekonanie, że jest się wstanie zapanować nad zwierzęciem zostanie zweryfikowane (zwierzęta zawsze okazują się być nieprzewidywalne). Mamy tu nieźle pokazany mechanizm próby panowania nad sytuacją, gdy coś pójdzie nie tak (Najpierw opanujmy sytuację po cichu i schwytajmy dinozaura wartego miliony dolarów. Dopiero jak pozabija kilkanaście osób i inne dinozaury posuńmy się do ostateczności).
Dorzucono tu wyświechtany motyw, gdzie rodzice chłopców się rozwodzą (sic! Oczywiście wydarzenia z parku zjednoczą rodzinę) i motyw miłosny (przecież na końcu musi być pocałunek na zgliszczach). Do tego mamy tu parę absurdów takich jak bieganie Claire przez cały film w 10 centymetrowych szpilkach i akurat dzwonienie telefonu, gdy bohaterowie ukrywają się przed drapieżnikiem.

Jednak w kinie działa ten sam mechanizm którym kierowano się w Parku, a fabularne absurdy można wybaczyć (takie są zasady gatunku). Tym razem wszystko musi być jednak większe bardziej spektakularne. Na ekranie oglądamy ogromne dinozaury, kula żyroskopowa robi wrażenie, wszystko jest takie samo, tylko tym razem wygląda lepiej dzięki rozwojowi efektów specjalnych przez ostatnie dwadzieścia lat. Co z tego, że znowu oglądamy jak bohaterowie biegną do ogrodzenia, skoro tym razem jest to widok bardziej imponujący? Film pomimo swej wtórności jest zrealizowany na najwyższym poziomie technicznym i trzeba przyznać, że plenery, sceny walki z dinozaurami robią wrażenie. Czysta rozrywka. Nikt chyba nie oczekiwał czegoś więcej? Film zdecydowanie z tych, które ogląda się dla wizualnych efektów nie dla oryginalnej fabuły. Warto dla rozrywki. 7/10 zgodnie z oczekiwaniami.

SPOILER ZAKOŃCZENIE
Owen, Claire i dzieciakom udaje się przeżyć. Wojskowy ginie oczywiście zjedzony przez raptora. Dyrektor parku ginie pilotując helikopter, gdy w momencie kryzysu postanowił przyłączyć się do próby ratowania sytuacji. Naukowiec, który stworzył Indominusa ucieka helikopterem (furtka do kontynuacji). Indominus Rex toczy walkę z T-Rexem, a finalnie Indominus zostaje zjedzony przez "wielką rybę".


niedziela, 14 czerwca 2015

Playing it cool – RomCom z męskiej perspektywy, czyli ABC komedii romantycznej raz jeszcze

Uwielbiam komedie romantyczne, jeśli tylko jakaś nowa produkcja tego typu pojawia się na rynku automatycznie znajduje się na mojej liście do obejrzenia. Niewątpliwie jest to gatunek boleśnie uschematyzowany. Jak mówi w Deszczowej piosence Kathy Selden: Jeśli widziałeś jeden film z Donem Lockwoodem to tak jakbyś widział je wszystkie,  które często jest dopasowywane do poszczególnych gatunków. Jeśli więc widziałeś jedną komedię romantyczną, to tak jak byś widział je wszystkie. (Tak samo jeśli widziałeś jeden film o zombie to tak jak byś widział je wszystkie; jeśli widziałeś jeden horror o nawiedzonym domu to tak jak byś widział je wszystkie itd…). Jednak pomimo tego, że dokładnie wiemy do czego to zmierza, zwłaszcza w komediach romantycznych, w których schemat fabularny jest tak niesamowicie ograny i skostniały (chłopak spotyka dziewczynę, chłopak zdobywa dziewczyną, traci dziewczynę, chłopak odzyskuje dziewczynę)  oglądamy to jeszcze raz i jeszcze raz, a potem ten sam film jeszcze raz. Dlaczego? Bo nie chodzi o to co jest pokazane i ze to wciąż ten sam schemat, chodzi o to jak te poszczególne elementy zostaną wypełnione i jak znane nam wątki poukładane (Oni musza się gdzieś spotkać: w takim razie gdzie? W paku, W szkole, W barze? Na zbiórce dobroczynnej? Coś musi ich rozdzielić: Mieszkają daleko od siebie? On ma problemy z przeszłości, Ona ma narzeczonego...itd.).



Playing it cool jest filmem, w którym pojawiają się najbardziej ograne wątki znane nam z komedii romantycznych:
  • Narrator spotyka dziewczynę na zbiórce dobroczynnej.
  • Jednak na drodze do ich szczęścia pojawia się pierwsza przeszkoda: dziewczyna ma chłopaka.
  • Narrator próbuje jednak odnaleźć dziewczynę uczestnicząc w kolejnych zbiórkach dobroczynnych (kłamstwo).
  • Gdy bohaterowie zaznają krótkiej chwili „połączenia” jednak się rozstają.
  • Gdy znów się zejdą znowu się rozstaną (tym razem z jego winy).
  • Az do finałowego happy end`u, gdzie musi to zmierzać do wyznania prawdziwej miłości.



I nie, to nie był spoiler... To było oczywiste, gatunek jakim jest komedia romantyczna w domyśle zapowiada nam wypełnienie tego schematu.

W filmie pojawia się lotnisko, jest i ślub, jest stanie pod oknem dziewczyny i rzucanie kamieniem w szybę, jest i tłum nieznajomych wspierających bohatera, są i wierni przyjaciele doradzający narratorowi, jest nawet bójka dwóch „konkurentów (Kłania się Dziennik Bridget Jones).

Co jednak odróżnia ten film i sprawia, że nie jest on jedynie pustą wydmuszką o której możemy powiedzieć, że to naprawdę nic nowego? (Oczywiście są i podobne filmy do tego gdzie kpi się ze schematu komedii romantycznej jak np. To tylko seks).

Główny bohater jest scenarzystą. Ma za zadanie napisać scenariusz komedii romantycznej (!), problem w tym, że sam nie bardzo wierzy w miłość, w romantyzm. Zastanawia się nad naturą związków i dociera do niego, że dla każdego gdzieś jest ta jedyna pasująca osoba, z wyjątkiem niego. W całym filmie pojawiają się rozważania bohatera, rozmowy z przyjaciółmi, z którymi omawia każde spotkanie z NIĄ. Padają najbardziej ograne frazesy takie jak:

Kobieta i mężczyzna nie mogą być przyjaciółmi (Friendzone)
ON nie może wybić sobie JEJ z głowy, ponieważ jest owocem zakazanym.
ONA nie może jeść nie może spać.
Rom-comy nie są prawdziwe. Są tym co byśmy chcieli by było prawdziwe.


Jest nawet moment „olśnienia” który sprawia, że bohater postanawia „walczyć” :

Gdybyś musiał porzucić wszystko i spędzić resztę swoich dni na łodzi, kim są ludzie, którzy musieli by się tam znaleźć? Bez kogo nie mógł byś żyć? Zastanów się nad swoją lista i zrób wszystko co możesz by pokazać im jak wiele dla ciebie znaczą.


W Playing it cool „innym” na ile inny może być film realizujący wszystkie założenia RomComu jest pokazanie całej historii z perspektywy Narratora (Jego). Fabuła jest prowadzona waśnie w narracyjny sposób (nie poznajemy imienia bohatera i dziewczyny). To on gada z kumplami w barze, na bowlingu, na grillu. On gdy ma złamane serce pije (kobiety jedzą lody). On opowiada nam, że zawsze nam się wydaje, że bójka mogłaby wyglądać tak (profesjonalne bicie po mordzie), by po chwili pokazać jak wygląda to w rzeczywistości (jeden cios i jest po wszystkim). Jest to film który kpi ze wszystkich romantycznych banałów, żartuje z samego siebie, jednocześnie w 100% realizując jego założenia.

Reżyser filmu Justin Reardon i scenarzyście tego filmu to właściwie debiutanci, ale widać, że „odrobili” lekcję i dokładnie wiedzieli co kręcą i potrafili bawić się „oklepanymi” motywami.
Chris Evans kojarzący się zapewne szerszej publiczności z rolą Kapitana Ameryki ma na koncie komedię romantycznych (Ilu miałaś facetów) i poradził sobie bardzo dobrze z rolą „poszukującego scenarzysty”, podobnie Michelle Monagham nie można nic zarzucić. Wszystko poprawie. To nie były bardzo wymagające role.

Warto, ale tylko dla fanów komedii romantycznych, których bawią „mrugnięcia” okiem twórców : „tak wiemy, to takie oklepane”. Ponieważ jednak mam słabość do tego typu filmów kpiących z gatunku jakim same reprezentują, dla mnie 8/10. Bardzo przyjemny, jedynie 90 minutowy seans.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Jak na prawdziwy ROMCOM przystało bohater uświadamia sobie, że musi walczyć po nią. Leci (mamy lotnisko) by przerwać jej ślub. Pamięta, że mówiła, ze chciałaby wiza ślub pod rzeźba serca. Bohater wsiada do taksówki i każe się wozić do kolejnych rzeźb póki nie znajdzie miejsca ślubu (okazuje się że jest ich wiele) Po drodze do taksówki dosiada się małżeństwo hindusów którzy postanawiają wraz z nim odwiedzić wszystkie rzeźby. Kolejni ludzie pytani czy nie widzieli w okolicy rzeźby ślubu dołączają się do „pochodu” (Kolejna kpina z klasyki, że na końcu bohaterowi musi towarzyszyć „wspierający tłum”). Narrator dociera do ostatniego miejsca. Tylko ona siedzi na ławce. Spóźnił się. Ale ona nie wyszła za mąż. Nie mogła. Ona mówi, że są tacy niedoskonali, popaprani, on jej mówi, że ja kocha, ona jemu też. KONIEC.





niedziela, 7 czerwca 2015

Kingsman: Tajne służby – maniery czynią mężczyznę

Kingsman to mieszanka najlepszych znanych nam wątków kina szpiegowskiego. Matthews Vagun (X-man: pierwsza klasa, Kick-Ass) stworzył film, który czerpie pełnymi garściami z klasyki gatunku, czyli filmów o Jamesie Bondzie.



Mamy klasyczne zawiązanie fabuły, gdzie straciwszy jednego z ludzi służby specjalne zaczynają rekrutować, by wzmocnić swoje szeregi, a każdy z doświadczonych Kingsmanów przyprowadza na szkolenie jednego podopiecznego. Razem z Eggsy`em (Taron Egerton) zostajemy wprowadzeni w świat współczesnych agentów. Są ściśle tają elitarną agencją gdzie pseudonimy są zaczerpnięte od rycerzy okrągłego stołu i chodzą w szytych na miarę garniturach (mają swojego krawca). Gdy w akcji ginie Lancelot, któryś z rekrutów po odbyciu szkolenia przyjmie jego imię. Technicznym guru i szkoleniowcem jest Merlin, a szefem całej agencji Arthur, mentorem Eggsy`a Galahad (Colin Firth). Są wyposażeni w najbardziej nowoczesne szpiegowskie gadżety począwszy od wielofunkcyjnego parasola poprzez truciznę w długopisie, wybuchowej zapalniczce, skończywszy na nożu w bucie. Młodzi rekruci są poddawani utartym testom sprawdzającym ich prace zespołową, lojalność i radzenie sobie w sytuacjach ekstremalnych a ukończy szkolenie i zostanie agentem tylko jeden (jak w przypadku większości rekrutacji do tajnych "stowarzyszeń").

Wszystko jest przerysowane, a reżyser zza kamery puszcza do nas oko w kolejnych scenach. Agenci obowiązkowo piją Martini. Nim dojdzie do finałowego starcia nasz agent wchodzi niczym do paszczy lwa spotykając się na obiedzie z podejrzanym antagonistą Valentinem (Samuel l. Jackson) i jedzą Hamburgery z Macdonalda popijając je drogimi trunkami! Czarny charakter pragnie zagłady całej planety, jako przyboczną ochronę ma Japonkę (Chinkę?) z  (sic!) nożami zamiast nóg (zalatuje kiczem i absurdalnością, ale za to jak spektakularnie wygląda to w scenach pojedynków!). [MINI SPOILER] W dramatycznej scenie, czarny charakter stojąc przed Kingsmanem mówi: To jest ta scena w której wyjawię i mój cały plan, a potem wymyślę skomplikowany sposób na zabicie ciebie tak byś ty mógł się z tego wykaraskać? (Na szczęście wyciąga spluwę i pociąga za spust i to też jest miłe zaskoczenie, że film tu "wyłamuje się" ze schematu i wielu agentów ginie)[KONIEC MINI SPOILERA]. Na koniec szkolenia nasz kadet przywdziewa garnitur  i mamy nawet scenę w której agent z lampką szampana zamyka się w „kapsule” z piękną blondynką (nawiązanie do zakończenia któregoś z Bondów) a w filmie aż roi się od nośnych sentencji:


Garnitur to nowoczesna zbroja dżentelmena. A agenci Kingsman to nowi rycerze.

Bycie dżentelmenem Ne ma związku z okolicznościami urodzenia. To coś czego trzeba się nauczyć. Pierwsza lekcja: Powinieneś zapytać zanim usiądziesz. Lekcja druga: jak zrobić prawdziwe Martini

Bycie dżentelmenem nie ma nic wspólnego z akcentem

Nie ma nic szlachetnego w byciu wyższym nad drugimi. Prawdziwe szlachectwo polega na wznoszeniu się ponad samego siebie (Hemingway)

Coś czego potrzebuje każdy dżentelmen to porządny garnitur.

Sceny akcji robią ogromne wrażenie (zwłaszcza ta w kościele), mamy serię ujęć gdzie agenci w pojedynkę pokonują kilkunastu przeciwników, wykorzystują wymyślne gadżety i jedyne czego brakuje w tym filmie z oklepanych wątków akcji to sceny pościgu nowoczesnym samochodem (zamiast tego mamy taksówkę, którą można zdanie sterować).

Obsada jest świetnie dobrana. Największym angielskim dżentelmenem był i będzie Colin Firth i znakomicie wpasowuje się on w rolę Galahada. W jego ustach górnolotne kwestie dotyczące tego kim jest dżentelmen są naturalne. Podobnie etatowy doświadczony kamerdyner i doradca Michael Caine w roli Arthura Szefa Kingsmanów  jest dokładnie w tym filmie na swoim miejscu.

Nie zabrakło również bardzo wyrazistego czarnego charakteru i w tej roli Samuel l. Jackson daje się zapamiętać. Jest postacią karykaturalna wszystkich znanych nam „złych”, gdyż brzydzi się krwi i sam woli nie zabijać, sepleni, a wszystko co robi ma na celu „uzdrowienie” planety.

Film ten dla Tarona Egertona może być trampoliną do popularności. Nie ustępuje on na ekranie swoim niezwykle doświadczonym starszym kolegom i nie dał się im zdominować. Jego Eggsy to chłopak, którego się lubi od samego początku, a w końcówce filmu staje się on agentem na miarę XXI wieku.

Rewelacja, wszystko to za co uwielbialiśmy Bondy z odpowiednim dystansem, przymrużeniem oka i kpiny z gatunku jaki reprezentuje. To może być początek świetniej serii(Według zapowiedzi ma powstać kontynuacja). 9/10 (uwielbiam filmy z nawiązaniami i "smaczkami") czekam na więcej! Jeden z filmów, które będzie można obejrzeć jeszcze wiele razy.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Po rewelacyjnej scenie w kościele gdy Galahad wychodzi oszołomiony czeka na niego Valentine ze swoimi ludźmi. Mówi mu wtedy, że teraz to właśnie powinien mu wyjawić swój plan, ale zwyczajnie strzela i zabija Galahada! Po śmierci Galahada Eggsy rozmawia z Arthurem, zauważa, że ma on bliznę za uchem tak jak wszyscy poplecznicy Valentina. Na szczęście dzięki swojemu sprytowi i temu, czego nauczył się na ulicy, nie u Kingsmanów, Eggsy podmienia w trakcie rozmowy kieliszki z których potem on i Arthur wypiją toast za zmarłego Galahada. Oczywiście w napoju była trucizna i Arthur chcąc zabić Eggsy`ego zabija siebie. Roxy, Eggs i Merlin nie wiedząc komu teraz mogą ufać opracowują plan powstrzymania Valentina. Roxy ma zniszczyć satelitę, by sygnał Valentina nie mógł być transmitowany, a Eggsy i Merlin jadą do siedziby Valentina podając się za Arthura, który miał lokalizację kryjówki. Eggsy w finałowej scenie powstrzymuje Valentina (po drodze zabijając również jego ochroniarkę) i na koniec po uratowaniu świata zamyka się z wdzięczną księżniczką w jej celi. W epilogu Eggsy ubrany w garnitur wraca do baru, gdzie jego matka siedzi z bandziorami i odtwarza scenę z początku filmu jak Galahald dał im nauczkę (świetna klamra z powtórzeniem sentencji, że maniery czynią mężczyznę). Koniec.




sobota, 16 maja 2015

Pitch Perfect 2 – czyli siła Coveru

Wybierając się w piątkowy wieczór do kina na Pitch Perfect 2 oczekiwałam jednego: rozrywki i dokładnie tym była ta kontynuacja.



Zespól a capella Barden Bellas po zdobyciu mistrzostwa w części pierwszej przez kolejne trzy lata był niepokonany do czasu skandalu podczas występu przed prezydentem Barakiem Obamą. Dziewczyny ponownie znalazły się na dnie i będą musiały odnaleźć wspólną harmonię, przyjąć do grupy nową dziewczynę i ponownie wspiąć się na szczyt, tym razem na mistrzostwach świata a capella.

Jak w każdej filmowej kontynuacji w Pitch Perfect 2 dokładnie powtórzono schemat nam znany z części pierwszej: początkowy skandal, bitwa drużyn na piosenki, przygotowanie do wielkiego występu i gdzieś po drodze zacieśnianie się więzi przyjaźni oraz romans. Można by zarzucić temu filmowi stu procentową wtórność schematu fabularnego, jednak jak to w przypadku kina gatunkowego, nie chodzi tu o to co, ale jak zostało powtórzone.

Największą zaletą tej produkcji były świetne covery znanych piosenek wykonywane przez zespoły a capella, a w części drugiej dostajemy serię nowych aranżacji. W Pitch Perfect świetnie brzmi nawet na nowo zaaranżowana przez Becę kolęda świąteczna w duecie ze Snoop Dogiem (Tak Snoop Dogg w Pitch Perfect śpiewa kolędy). Możemy posłuchać w nowej wersji fragmentów piosenek Natalii Imbrulgii, The Hanson (MMMbop), hitów lat 90`, piosenek country i hitów o tyłkach („czyli praktycznie każda piosenka, która leci w tv”) w kolejnej odsłonie When I`m gone (tym razem zaśpiewane przez wszystkie Bellas wspólnie).

Do tego mamy tu serię świetnych żartów i gagów (Gruba Amy nie zawodzi i w pierwszej scenie wybucha się śmiechem), scen dziewczyńskiej przyjaźni (girl power), nieco sentymentu i wzruszających wyznań (dokładne powtórzenie sceny szczerości z jedynki). 

Anna Kednrick jest świetna i nie mogę uwierzyć, że "zaczynała" w Sadze Zmierzch (grała przyjaciółkę Belli) i zdecydowanie nowsze filmy z jej udziałem gwarantują udana rozrywkę (Bardzo dobry "śpiewny" występ również w Tajemnicach lasu). Anna razem z Rabel Wison tworzą trzon tego filmu tworząc idealną mieszankę świetnej muzyki i humoru.


Po obejrzeniu tego filmu po głowie chodzi nie jedna, ale kilka piosenek i chce się ich słuchać jeszcze raz i jeszcze raz. Idealny lekki film, z serii "można obejrzeć z 10 razy". Polecam 8/10!


SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Film kończy się dokładnie tak, jak można było to przewidzieć po pierwszych 290 minutach, a nawet szybciej. Bellas wygrywają mistrzostwa świata dodając w finałowym występie oryginalna piosenkę napisana przez nową członkinię zespołu.

sobota, 9 maja 2015

Avengers: Czas Ultrona – superbohaterowie do dziewiątej potęgi, czyli co trzeba wiedzieć i obejrzeć przed seansem nowych Avengersów

Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku: Avengersi powrócili na ekrany kin. Przez ostatnie lata mogliśmy oglądać indywidualne poczynania naszych bohaterów, które składają się wspólną całość, a dla najbardziej uważnych widzów we wszystkich produkcjach roi się od smaczków (Easter Eggs) i nawiązań do komiksów.


Na szczęście w przeciwieństwie do serii o X-Manach kolejność filmów oglądania tutaj jest prostsza (należy serię oglądać chronologicznie wg kolejności pojawiania się filmów w kinach, nie mamy tu jeszcze do czynienia z retrospekcjami). Nie sposób wymienić tu wszystkich tropów związanych z uniwersum, które sceny są z których komiksów i jak się to wszystko wiąże o tym trzeba pamiętać przed obejrzeniem Avengersów: Czas Ultrona:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Thor  - ważna postać Loki`ego i jego Berła. Scena po napisach z Nickiem Furym zapowiadająca wydarzenia z Capitana Ameryki.
  • Capitan Ameryka: Pierwsze starcie -  motyw kostki przeznaczenia
  • Avengers – film łączący postaci Iron Mana, Thora i Capitana Ameryki oraz czarnej wdowy z filmów o Iron Manie i Sokolego Oka i Agenta Coulsona z filmu o Thorze. Thor zabiera kostkę ale berło Loki`ego pozostaje na ziemi. Tu istotna jest scena po napisach pokazująca po raz pierwszy Thanosa.
  • Jako uzupełnienie można obejrzeć również oba filmy o Hulku, choć nie ma tu jedności postaci Hulka (w Avengersach zadebiutował Mark Ruffalo jako Bruce Banner, a we wcześniejszych filmach o Hulku był to Norton i Eric Bana). Jednak w scenie po napisach z Hulka pojawia się Tony Stark. T
  • Iron Man 3  - Na początku bardzo duże nawiązanie do Avengersów, kiedy Tony zmaga się ze wspomnieniami i przeżywa swoista traumę.
  • Thor: Mroczny świat.  Ważna scena po napisach z kolekcjonerem, gdzie Asgardczycy oddają mu kostkę.
  • Capitan America: Zimowy Żołnierz. Upadek Shield, odsunięcie się Fury`ego, scena po napisach pokazująca bliźniaki, które pojawią się w Avengersach: Czas Ultrona i Berło Loki`ego będące w posiadaniu Hydry.
  • Marvles Agents of Shield (serial) - Sezon Pierwszy jest uzupełnieniem wydarzeń z Zimowego Żołnierza. Pokazane są wydarzenia przed i po upadku Tarczy oraz co się stało z agentem Coulsonem (Zabity przez Loki`ego w Avengersach). Wprowadzenie Asgardczyków (Lady Sif z Thora dwukrotnie pojawia się na Ziemi) oraz ponownie powrotem w drugim sezonie do motywu Berła Lookiego, Tesseracku, oraz postaci Struckera i jednego z przywódców Hydry jak i wspomnienie Kree (patrz Strażnicy galaktyki).
  • Strażnicy galaktyki - Postać Thanosa, postać Kolekcjonera z Thora i kamienie (pojawiające się wszędzie) kolejny Infinity Gem z rękawicy Thanosa. Postać Ronana, który jest przedstawicielem Kree.

Marvel stworzył genialne uniwersum, w którym wszystko się łączy. Największa siła jednak tkwi w grupie. To oglądanie wszystkich Avengersów razem, tworzy znakomita mieszankę. W nowym filmie widzimy nie tylko głównych bohaterów ale i większość postaci „drugoplanowych” (War Mashine z Iron Mana, Sam Wilson z drugiej części Capitana Ameryki, Profesor Selvig z Thora, bliźniaki ze sceny po napisach z Capitana, Maria Hill z Iron Mana i Agentów T.A.R.C.Z.Y) i oczywiście Nick Fury (pojawia się w większości filmów).

Powtórzono elementy z części pierwszej które sprawiły, że produkcja odniosła ogromny sukces. Mamy sceny walki pomiędzy Avengersami (Tu świetna sekwencja walki Iron Mana z Hulkiem), żarty Tony`ego skontrastowane z poważnym Capitanem Ameryką (Watch your language! Kultura!), Rozbudowanie postaci czarnej Wdowy (wspomnienia z etapu szkolenia) i Sokolego Oka (niespodzianka dotycząca prywatnego życia). Jest świetna scena po imprezie gdzie wszyscy próbują podnieść młot Thora (ale są niegodni!) [nawiązanie do któregoś z komiksów]. Tony i Thor „przechwalają się swoimi dziewczynami”(choć niestety ani Pipper ani Jane się nie pojawiają). Jak zwykle znalazła się rólka dla Stana Lee (Tym razem na imprezie u Tony`ego wypija napój z ze specjalnym dodatkiem eliksiru Thora).
Do tego w jednym filmie udało się Marvelowi zmieścić mnóstwo akcji w postaci ataku na twierdzę, pościgu i ponowie pokazano świetną finałową sekwencję walki.

Postać głównego „złego” tym razem może nie jest tak charyzmatyczna jak w przypadku Loki`ego, choć trzeba przyznać, że i Ultron ma swój urok (Dowcip po Tatusu Tonym). Pojawia się (jeszcze jeden!) nowy bohater Vision [tu ponownie postać z komiksów]. (Dobra scena jak sobie po „przebudzeniu” dorabia pelerynę widząc tę u Thora i gdy bierze młot!) i nawet zmieszczono watek romansowy (choć można było to pominąć). 

Bardzo mocne 8/10! (bo nie jest to tak wielkim „odkryciem” jak pierwsza odsłona). Pozycja obowiązkowa.

SPOILER- ZAKOŃCZENIE
Podczas „transferowania” danych do ciała tworzonego przez Ultrona Wanda Maximoff mogąc już czytać w jego "umyśle" widzi plan Ultrona (zniszczenie ludzkości). Wanda i jej brat dołączają do Avengersów by go powstrzymać. Avengersi przejmują ciało tworzone przez Ultrona. Tony transferuje Jarvesa do tego ciała i powstaje Visteon. Wszyscy bohaterowie zjednoczeni w finałowej scenie walczą z Ultronem i armią jego robotów. Podczas ewakuacji miasta do akcji wkracza T.A.R.C.Z.A (ważne w kontekście serialu, był to tajny projekt agenta Coulsona). W walce ginie Pierto Maximoff (Quicksilver). Ultron zostaje pokonany (ostatecznie ostatniego robota niszczy Vision). Hulk odlatuje jednym z samolotów i się ukrywa. Tony odjeżdża swoim samochodem. Thor wraca do Asgardu. Capitan Ameryka i Czarna wdowa rozpoczynają treningi nowej drużyny (Nowi Avngersi, czekają na nich War Mashine, Falcon, Scarlet Witch). 
KONIEC

SCENA PO NAPISACH:
Pojawia się Thanos mówiąc, że pora wziąć sprawy we własne ręce i zakłada rękawicę z miejscem na 6 kamieni nieskończoności (Infiniti Gems).


niedziela, 26 kwietnia 2015

Siódmy Syn – czyli ABC Fantasy

Siódmy syn jest efektem niesłabnącej ostatnio filmowej mody na fantasy, baśnie i since fiction. Na wielki ekran przeniesiono książkę Josepha Denaley`a o tym samym (angielskim) tytule (część pierwsza z 13! Powieść wydana w 2004 roku).

Zaangażowano znanych aktorów do głównych „wspierających ról” (Juliane Moore w roli złej Malakin i Jeff Brigges jako Mistrz Gregory - Stachlarz). Tytułowym siódmym synem został Ben Barnes znany najbardziej z Opowieści z Narni i roli Doriana Graya (nie mylić z Christianem, Barnes zagrał główna role w ekranizacji powieści Oskara Wilde`a).

Na plakacie mamy więc znane twarze, trailer zapowiadała sporą dawkę efektów specjalnych i przygodę. Niestety fabuła była tak boleśnie schematyczna, postaci tak papierowe i przewidywalne, którym w usta wciśnięto tak narzucające się na siłę sentencje, że wydaje nam się jakby reżyser krzyczał: oto film nakręcony na fali mody, którym macie wszystko to co wam się podoba w fantasy, wszystko.



[Możliwe spoilery, ale w trakcie oglądania filmu wszystko można przewidzieć]
  • Młody Tom Ward marzy o wyrwaniu się z monotonnego życia na wsi. Nie chce do końca życia paść świń. Wierzy, że przeznaczone jest mu coś lepszego. Ponadto ma niepokojący dar, czasami miewa wizje przyszłości (Harry Potter, Luke Sywalker, Jupiter z Jupiter Intronizacja, Dawca pamięci, Ender itd). Jest wyjątkowy.
  • W życiu bohatera pojawia się mistrz Gregory, który niedawno stracił swojego ostatniego ucznia. Przybył po siódmego syna, siódmego syna. Gregory chce by Tom został jego nowym uczniem i pomógł mu zgładzić złą królowa Malakin (która dzięki wschodowi czerwonego księżyca wyrwała się z wieloletniego więzienia w którym zamknęła ją Gregory) [może być tez pełnia księżyca, rocznica, specjalny rok, niepotrzebne skreślić], a chłopak widział, że przeznaczone jest mu z nim iść, ponieważ widział go wcześniej w swojej wizji (Obi Wan, Yoda, Profesor Dumbeldore, Gandalf Szary). Żeby scena wyruszenia w podróż była jeszcze bardziej wymowna mistrz płaci za swojego ucznia jego ojcu.
  • Matka naszemu bohaterowi gdy wyrusza w podróż daje medalion (ale może być to pierścień, mapa, miecz świetlny albo znamię).
  • Młody uczeń musi przejść etap szkolenia u swego mistrza i nauczyć się tajników polowania na czarownice, zmory i inne potwory.  Srebro osłabia, przydaje się żelazo, a najlepiej kończyć żywot monstrum go podpalając. Siódmy syn miał na to aż siedem dni, ponieważ podczas pełni Czerwonego księżyca Malakin odzyska pełnię sił. Czas podróży naszych bohaterów jest jasno zdefiniowany (Tylko siedem dni, gdy jego poprzednik był szkolony przez 10 lat) [Harry Potter, Luke Sywalker, Anakin Skywalker, Uczeń czarnoksiężnika].
  • Bohater jest „dorosły” obowiązkowo należy dorzucić tu również piękną dziewczynę, najlepiej niedostępną (by mogło być to uczucie zakazane), której natura sprawi, że nie mogą być razem. Tom poznaje Alice, która jest czarownicą (obowiązkowo ratuje ja z opresji, gdy mieszkańcy miasta chcieli spalić ją na stosie) [ale można kochać również Elfa jakby ktoś nie kojarzył, albo królową Padme). Tych dwoje od początku łączy coś niezwykłego, a nawet pomiędzy ich dłońmi pojawia się niebieska iskra (Młoda czarownica sprawdza, że może to być przeznaczenie, ale tylko pył na dłoniach). Przeznaczenie to w miłości podstawa.
  • Mistrz Gregory ma swoją smutną historią. Popełnił kiedyś błąd. Królowa Malakai kiedyś była jego ukochaną, ale zeszła na ciemną „stronę mocy” (To takie teraz modne, że te złe ale piękne antybohaterki zostały kiedyś zranione i dlatego takie się stały. Patrz zła królowa z Królewny śnieżki i łowcy, Maleficent w wydaniu Angeliny). Mistrz nie chce by uczeń powtarzał jego błędy i zakazuje Tomowi kontaktów z Alice.
  • Okazuje się, że matka Toma nie była zwyczajną kobietą, była czarownicą (Może się też w fantasy okazać, że ojciec był z innej galaktyki, albo rycerzem Yedi, ale że rodzice byli czarodziejami Niepotrzebne skreślić).
  • Młody uczeń wraz ze swym mistrzem nim dotrą do zamku, w którym Malakai zbiera swoich sługusów (zbyt wielu w tak krótkim filmie) idealnie realizując czas przygodowy zabijają kolejnych „wrogów”.
  • Nim mistrz i uczeń dotrą do celu Tom musi przejść moment zwątpienia, czy nadaje się do tego fachu, czy wszystkie czarownice są złe i czy chce się stać taki jak jego mistrz? Na właściwą drogę naprowadza go jego wizja (jeśli nie pomoże Gregorowi to ten zginie).
  • Mistrz Greorgy jest ostatnim pogromcom czarownic (To zawsze musi być ostatni mistrz i na ręce nosi znak przynależności do grupy pogromców. Tatuaże na znak przynależności do grupy to podstawa). Towarzyszy mu też brzydki, ale wierny „ogr”. (może być też Wiery rumak).
  • W trakcie finałowej potyczki uczeń osiąga apogeum swych możliwości i udowadnia że naprawdę jest wyjątkowy.
  • Na końcu mistrz przekazuje pałeczkę swemu uczniowi, by on kontynuował jego pracę.


Gdzieś po drodze i piękna dziewczyna ma wątpliwości, zdradza swe prawdziwe zamiary, mamy tu też poświecenie matki dla córki, słabość mistrza i triumf ucznia w momencie ostatecznej próby. Ponadto smoki są ogromnie w modzie, wiec im więcej tym lepiej, dlatego większość czarowników przemienia się właśnie we smoki.


Uwielbiamy wszystkie te powyższe elementy, ale tak ogromne ich nagromadzenie w niespełna 100 minutowym filmie sprawiło, że wszystko wyszło bardzo umownie. Pragnienie czegoś więcej przez Toma zamyka się w wypowiedzeniu przez niego jedynie zdania ”nie chce do końca życia paść świń”, Nagłe uczucie dwojga młodych). Bridges sili się na humor i nośne sentencje (Nie masz honoru? Jest tak wierny jak brzydki. Złe pytanie. Zadając złe pytanie otrzymasz złą odpowiedź). Juliane Moore jest zła, i piękną, ma niezłe momenty, ale wciąż wypada to bardzo sztucznie gdy na końcu musi okazać skrzywdzoną i zdradzoną.
Nie było tu czasu na zbudowanie postaci. Na początku w filmie zmarnowano kilka minut na scenę uśmiercenia wcześniejszego ucznia mistrza (w tej roli Kit Harington, czyli John Snow z Gry o tron! Ale ma tylko 5 minut na ekranie, wygląda jakby nawet nie musiał zmieniać kostiumu i pojawił się na planie Siódmego syna w przerwie nagrywania Gry o tron).

Nadmierne nagromadzenie „złych” postaci (niedźwiedź, tygrysica, mistrz mieczy) sprawiło, że bohaterowie tylko biegają i zabijają kolejne potwory i nie ma tu ani czasu na zbudowanie więzi pomiędzy mistrzem a uczniem, ani miejsca na zbudowanie świata przedstawionego (umowne dawno temu, średniowiecze).

Możliwe, że w książce było to lepiej poprowadzone, a postaci bardziej rozbudowane, jednak w filmie dostaliśmy szereg obowiązkowych scen, które prowadzą nas liniowo punkt po punkcie od początku do końca do zapowiadanego finału. Bardzo dobre efekty specjalne i w dobrej formie Barnes (przystojniak). Można obejrzeć, dla fanów fantasy, zapominając że do jednego worka wrzucono wszystkie elementy historii o bohaterze, który dowiaduje się, że jest niezwykły i pisane mu są czyny wielkie 6/10.