czwartek, 27 grudnia 2012

Hobbit: Niezwykła podróż – Książka a film, czyli w pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien Hobbit...


Jedna z najbardziej oczekiwanych premier (obok Mroczny Rycerz powstaje  i Zakończenia Sagi Zmierzchpytanie o to kiedy pojawi się ostatnia cześć tego niby „gniota” i filmu dla nastolatek słyszałam z cztery razy częściej niż pytania o inne filmy, naprawdę) tego roku. Pisząc o oczekiwanym filmie mam na myśli fakt, iż o tym, że Hobbit pojawi się w kinach w grudniu wiedziałam od na pewno ponad roku, o pracach nad tym filmem jeszcze wcześniej, a im bliżej premiery było tym większą ilością wiadomości byłam zarzucana w sieci (48 klatek, jednak będą trzy filmy – absurd i kpina jak to możliwe?, złe traktowanie zwierząt na planie, świetna reklama biura podróży, znaczki, gadżety, polski dubbing, ilość wersji wyświetlanych w kinie, zmiany dat premiery itd.). Moim zdaniem żaden tegoroczny film nie miał takiej promocji w sieci i nie zrobił takiego powszechnego szumu wokół siebie, dlatego też dla mnie Hobbit był najbardziej oczekiwanym filmem tego roku…czy najlepszy? Dojdziemy do tego. 

Jeśli czegoś oczekujemy należy odpowiednio przygotować się na przybycie jakże głośno zapowiedzianego gościa. W przypadku takiej premiery pierwszym moim przygotowawczym posunięciem na początku grudnia było przypomnienie sobie trylogii Władcy Pierścieni by poczuć klimaty Śródziemia (Wszystkie filmy widziałam w kinie, potem na pewno cześć pierwszą zdarzyło mi się obejrzeć w TV, ale np. Powrotu króla nie pamiętałam ze zbytnimi szczegółami, no oczywiście poza zakończeniem). Potem zabrałam się za czytanie książki J.R.R Tolkiena, na podstawie której powstał film, choć było to moje drugie podejście. Już w wakacje chciałam przeczytać Hobbita (tak, pół roku wcześniej już wiedziałam, że książkę koniecznie przeczytać muszę), ale mi nie wyszło (na urlopie pochłonęła mnie trylogia Igrzysk śmierci) może i dobrze, ponieważ byłam zupełnie na świeżo przed seansem kinowym (skończyłam powieść na dwa dni przed pójściem do kina. To samo miałam z Władcą pierścieni, do dziś pamiętam, że w dzień premiery Drużyny pierścienia kończyłam czytać książkę). Tak przygotowana poszłam na seans w wersji z napisami 3D (Tak od razu: efektów 3D kilka na krzyż, nie warto dopłacać). Dalej możliwe spoilery, dla tych, którzy nie czytali książki jednak bez nadmiernych szczegółów, które by zdradzały zbyt wiele.

Oglądając Hobbita starałam się głównie wyłapać różnice, miedzy książką a filmem, dodane elementy i te, które zostały dokładnie zekranizowane. Może gdzieś słyszałam, może wyczytałam, ze Peter Jackson tłumaczył podzielenie książki na aż trzy filmy tym, że W Hobbicie pewne wydarzenia są streszczone w kilku zdaniach a w filmie przedstawienie tego wymaga kilku długich scen, oraz uzupełnienie Hobbita o fragmenty zawarte w Silmarillionie i w przypisach z Władcy Pierścieni. Porównując książkę i film:  sporo scen istotnie zostało dodanych, większość stanowi punkt łączący Hobbita z Władcą Pierścieni. Na początku widzimy już wiekowego Bilba zwracającego się w myślach do Frodo, że nie wszystko opowiedział mu o swoich przygodach. Bilbo zaczyna spisywać swoją historię. Tak samo jak po swoich przygodach na końcu Władcy zrobił to Frodo, co stanowi doskonałe nawiązanie do wydarzeń,  które mają się jeszcze później rozegrać. Te sceny wstępne rozstrzygam bardzo na plus (wszyscy wiemy jakie przygody czekają Froda, co później wydarzy się w Śródziemiu, dlaczego tego nie wykorzystać? Ah zobaczyć Elijah`a Wood`a, w roli Froda takiego młodego, niewinnego zanim on sam wyruszy w niezwykłą podróż). W całym filmie o wiele bardziej uzupełniano i pogłębiono motywacje bohaterów. O wiele więcej można się dowiedzieć o Thorinie dębowej tarczy, historii Krasnoludów i ich losach po tym jak smok zajął Samotną Górę. W książce jest to opisane niezwykle skrótowo, grupa Krasnoludów wyrusza w podróż, ponieważ w ich ręce trafiła mapa i klucz, a potrzebowali czternastego towarzysza podróży by uniknąć pechowej trzynastki. Gandalf wskazał im Pana Bilbo Bagginsa-włamywacza. W książce wszystko dzieje się zwyczajnie, bez pogłębiania historii bohaterów, wyjaśniania głębszego ich zamiarów. W filmie o wiele więcej działań Gandalfa nam pokazano i przygotowywano zapowiedź widma zła, które  spotka wszystkich we Władcy Pierścieni. Głównie te sceny są naddane w porównaniu do książki (W książce nie ma sceny rozmowy Gandalfa z Sarumanem, Elrondem i Galadrielą , nie ma też postaci Czarnoksiężnika Burego, który przyniósł niepokojące wieści o Czarnoksiężniku necromancerze). W książce śledzimy głównie przygody Bilba, wydarzenia, które nie były jego udziałem nie są szerzej opisane. (Wszystkie sceny retrospekcji w filmie: Śmierć ojca Thorina, bitwy stoczone przez krasnoludów). Za to pozostałe wydarzenia opisane w książce zostały całkiem wiernie odtworzone. Począwszy od pierwszego spotkania Gandalfa z Bilbem i rozmowy o "Dzień dobry", skończywszy na zagadkach, które zadawali sobie Gollum i Bilbo (choć zagadek w filmie było mniej, pominięto 4 zagadki). Scena zagadek moim zdaniem jest jedną z lepszych z całego filmu, oglądając w akcji Golluma przyszło mi na myśl pytanie, czy dają jakieś nagrody za niezwykłą rolę postaci generowanych komputerowo. Mimika i oczy tego stwora były znakomite, w tych oczach malowało się zmaganie ze sobą, zamyślenie, moment odgadnięcia zagadki, radość i złość. Świetne!
Podstawowe różnice jakie wyłapałam pomiędzy książką a filmem oprócz dodanych scen: 

  • Spotkanie z Trollami, z całych tarapatów wyciągnął Krasnoludy Gandalf, w książce wcale to nie Bilbo grał na zwłokę – w filmie w tej scenie nadano mu znaczenia i przedwcześnie ujawniono jego spryt. W książce skrótowo było jedynie opisane, że krasnoludy idące po kolej zobaczyć co zatrzymało ich towarzyszy były łapane w worki. W filmie mieliśmy scenę walki, która zakończyła się groźbą zabicia Bilba, jeśli Krasnoludy się nie poddadzą i zapoczątkowało to jakby motyw w którym Krasnoludy sądziły, że  Bilbo jest uciążliwym towarzyszem podróży, co w książce nie było aż tak podkreślone. Głównie Gandalf ratował Krasnoludy z większości tarapatów, później w książce był to Bilbo. 
  • Wizyta w Rivendell również została pokazana nieco inaczej (Bez zaplecza politycznego i całych rozmów Gandalfa z Sarumanem Elrondem jak wspomniałam). 
  • Znalezienie przez Bilba pierścienia. W książce znalazł go w wodzie i nie wiedział do kogo on należał. W filie Bilbo widzi jak Gollumowi pierścień wypada podczas zabijania Orka. Bardzo dobra sceną nawiązującą do Władcy był pierwszy raz kiedy Bilbo nałożył pierścień – tak samo jak zrobił to Frodo – podczas upadku pierścień wleciał mu na palec. Dobrze też, ze utrzymali konwencję nakręcenia scen podczas niewidzialności – dokładnie jak we Władcy.  
  • W książce krasnoludy miały różnokolorowe kaptury, które wieszały na wieszaku przychodząc do Bilba, w filmie krasnoludy są ubrane w miarę jednolicie, choć są charakterystyczne, od razu rozpoznałam Bombura – jako tego najgrubszego, Fili i Kili – dwaj najmłodsi, i Dolin ten najważniejszy po Thorinie. Reszta w książce nie była zbyt zindywidualizowana, w filmie wypada to raczej o wiele lepiej. 
  • Znacznie rozbudowano scenę ucieczki przed Wargami na drzewa. W książce byli przez dłuższy czas uwiezieni na drzewach, bronili się podpalonymi przez Gandalfa szyszkami do momentu ratunku przez Orły, w filmie dano nam dramatyczną scenę walki Thorina z Orkiem, plus akt bohaterstwa Bilba, oraz wiszenie nad przepaścią i ratunek dosłownie w ostatniej chwili. 
  • W książce drużyna trochę zabawiała u Orłów. W filmie Orły tylko transportują naszych bohaterów w bezpieczne miejsce
Pierwsza cześć Hobbita kończy się w momencie ucieczki przed Wargami, gdy drużyna uratowana przez Orły stoi na wzgórzu i widzi w oddali Samotną Górę.
Sprawdziłam: w książce strona 118 na 314 mojego wydania. Zekranizowano 1/3  książki, co moim zdaniem oznacza, że w kolejnych częściach dopiero wszystko się na dobre rozkręci, bo im bliżej zakończenia przygody było, tym większe było nagromadzenie wydarzeń. Czeka nas więcej akcji z pewnością w kolejnych odsłonach przygód Bilba. 

Skupiając się w końcu jednak na samym filmie i kończąc to przydługie porównanie. Czuć magię Śródziemia, piękne są zielone pagórki Shire, Rivendell, droga drużyny długa przez pustkowia, mroczny las. Twierdza orków i walki olbrzymów, Orły, wygląd Troli i króla orków imponujący, kawał dobrej roboty speców od efektów specjalnych. Jak już wspomniałam znakomita animacja Golluma! Jeśli chodzi o charakteryzację postaci, to Thorin dla mnie nieco zbyt ludzki jak na Krasnoluda momentami, pozostali są o wiele bardziej „krasnoludzcy”. U jednego z Krasnoludów ewidentnie było widać, że łysina jest elementem charakteryzacji – coś mi tam nie grało. 
Pozostali tworzą przezabawną, jak wypomniałam  zróżnicowaną kompanię. Sam Bilbo Baggins, bardzo go polubiłam a Martin Freeman znakomicie odegrał tę rolę. Bilbo w jego wydaniu jest poczciwym hobbitem, w którym odezwały się korzenie Tuków i wyrusza w niezwykłą podróż. Na jego twarzy widać wewnętrzne zmaganie się z samym sobą gdy podejmuje decyzję, jego niezadowolenie z odwiedzin Krasnoludów, zniecierpliwienie, zadowolenie, niepewność, noż poczciwy z niego niziołek. Znakomita rola! To był cały Bilbo! (W Shelrocku tego aktora przebił Benedict Cumberbatch na głowę i nie zdobył on mojej największej uwagi, za to w Hobbicie Martin gra zdecydowanie pierwsze skrzypce). Nie mogę również nie wspomnieć o Ianie McKellenie. On po prostu jest Gandalfem! Spod tej siwej czupryny i długiej brody widać w oczach tego czarodzieja niepokój, rozbawienie, skruchę i błysk sprytu oraz momenty knucia. Krasnoludów było aż 13 tj. Balin, Dwalin, Fili, Kili, Dori, Ori, Nori, Oin, Gloin, Bifur, Bofur, Bombur i Thorin Dębowa Tarcza (Po przeczytaniu książki potrafiłam wymienić koło 10, ale pogubiłabym się z tym kogo wymieniłam). Z resztą sam Gandalf miał trudności z liczeniem drużyny wymieniając ich po kolej z imienia i licząc na placach by sprawdzić czy wszystkim udało się uciec to z jednych, to z drugich tarapatów, co było całkiem zabawne. Tym samym dochodzę do kwestii humoru. Bardzo udana scena z Trolami (Rozmowa o sposobie przyrządzania, chustka do nosa, wysmarkanie Bilba i pieczenie Krasnoludów). Plus za Krasnoludy, które narzekały na jedzenie w Rivendell, założyły się o to czy Bilbo z nimi wyruszy. Potem robiło się trochę poważniej i poważniej, melodramatyczne wybory, akty odwagi i gromada orków do zwyciężenia. Muzyka w klimacie znanym nam z Władcy, pojawienie się pierścienia, śpiewy krasnoludów, ponownie czuło się magię.
Podsumowując, to jeden z dłuższych tekstów przeze mnie napisanych po obejrzeniu filmu (i dlatego był to jeden z bardziej oczekiwanych filmów tego roku! Tyle do powiedzenia po obejrzeniu Zmierzchu nie miałam!). Hobbit filmowy jest o wiele bardziej wstępem do Władcy pierścieni niż książka, również o wiele bardziej szlachetną/dorosłą jej wersją (książka napisana jest językiem prostym, nie zawiera tak rozbudowanych opisów świata jak Władca). W filmie widać, że jest to niezwykle ważna wyprawa, którą interesują się wszystkie rasy żyjące w Śródziemiu. W kwestii rozwleczenia fabuły, by zrobić z cienkiej 300-stronicowej książeczki trzy bardzo długie filmy (Niezwykła podróż: 2 godziny 49 minut). Tak, jest to rozciągnięte, na rzecz rozbudowywania postaci i stworzenia z tej trylogii preludium do Władcy, mnie to nie przeszkadzało  Czekam na kolejne części, czekam na trzynastu krasnoludów, Hobbita i Czarnoksiężnika Gandalfa. 
Kwestia oceny: tego się spodziewałam, na plus zaliczam zmiany jakie wprowadzono w stosunku do książki bo nie powaliła mnie ona fabularnie (a z tego co pamiętam Władca zrobił na mnie większe wrażenie). 8/10 myślę, że kolejne części mają szansę być jeszcze lepsze. 

sobota, 15 grudnia 2012

Anna Karenina - znana historia opowiedziana w niekonwencjonalnym stylu


Powieść Anna Karenina Tołstoja znam, a właściwie powinnam powiedzieć: znałam (lata lecą, pamięć już nie ta), swego czasu przeczytałam tę powieść z ołówkiem w ręku, robiąc notatki na marginesach. Tak, zdarzyło mi się popełnić pracę na temat motta tej powieści („Mnie pomsta, ja oddam – mówi Pan”), piszę popełnić, gdyż przypuszczalnie gdybym dzisiaj zobaczyła te wypociny zapadłabym się pod ziemię (nie tylko te, większość z tego co kiedykolwiek napisałam). Tak wnikliwe przeczytanie tej powieści sprawiło iż czuję do niej pewne przywiązanie, czy też sentyment (jak zwał tak zwał) i 20 Urodziny Kina Helios i wiążącą się z tym faktem promocja (wszystkie bilety po 10 zł) sprawiły, że popędziłam do kina by obejrzeć Annę KareninęDziś również jak wspominam tę powieść przychodzą mi namyśl pierwsze jej zdania:


Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda zaś nieszczęśliwa  rodzina jest nieszczęśliwa po swojemu.

Ponieważ Anna Karienina nie jest tylko historią miłości, ale również nieszczęść do których może ona doprowadzić…w rodzinie.


Dalej niestety możliwe przedwczesne spoilery.

Jak zekranizować powieść, która ekranizowana była nie raz nie dwa? (przez Amerykanów, Anglików i samych Rosjan). Po pierwszych kilku scenach tej Anny Kareniny wiedziałam, że może niekoniecznie będzie to dobre, z pewnością jednak bardzo interesujące. Dlaczego? Twórcy tej produkcji zdecydowali się na formę parateatralną. Wokół postaci zmieniały się dekoracje jak na teatralnej scenie. Ciekawy montaż. Pociąg jechał jakby po makiecie, ujęcia kół rozpędzonej maszyny, szyn na stacji, były dla mnie były ciągła zapowiedzią końca jaki czekał Annę. Ludzie momentami zatrzymywali się jak posągi (Moja pierwsza myśl: jak w  Mai Fair Lady). Niezwykłe były początkowe sceny na balu (jedna z lepszych scen całego filmu, taniec Anny Kareniny i Wrońskiego), gdy uczestnicy tego wydarzenia chwilami zastygali niczym manekiny, a Anna Karenina i Wroński wydawali się żyć we własnym świecie. Chapeau bas. Gdyby film trwał w tej konwencji, poniekąd umowności, do końca z przewagą teatralnych gestów i spojrzeń dałabym mu wtedy w końcowej ocenie oczko wyżej. Niestety w moim odczuciu im dalej posuwała się fabuła, tym bardziej „poprawne” i typowo filmowe było to ekranizowane,  niż umowno-teatralnie, a szkoda.
Kolejnym niezwykle mocnym tego punktem były kostiumy. Nosić takie suknie jak Anna Karenina. Niezwykłe kolory, kroje, biżuteria, woalki na twarzy, wszystko piękne. Jakaś nominacja do nagrody za kostiumy w tym filmie wcale by mnie nie zdziwiła.
Muzyka również nie ustępowała dekoracji i znakomicie nadawała tempa, podkreślała grę spojrzeń bohaterów.
Przyznać również muszę , że i Keira Knihtley (mam wrażenie dzięki zmianie koloru włosów na ciemniejsze) nabrała w tym filmie wyrazu. Bardzo dobra rola tej aktorki. Uwierzyłam, że była początkowo oddaną żoną, kochającą matką, która po raz pierwszy rozstała się na kilka dni z ukochanym synem, kobietą, która lubi obracać się w towarzystwie i stopniowo również ulega miłości a na końcu jest bliska obłędu. Jude Law był dla mnie niemal nierozpoznawalny spod rosyjskiego wąsa, jednak aktorowi temu wystarcza odpowiednie spojrzenie by zagrać zdradzanego męża. Natomiast sam amant i źródło pokusy w tragicznym trójkącie Aaron Taylor- Johnson w roli Wrońskiego zyskiwał dopiero stopniowo ze sceny na scenę. Początkowo nie wydawał mi się aż tak wart uwagi jaką darzyły go kobiety na moskiewskich salonach (eh ten wąs) i był on postacią, której pobudki i motory postępowania pozostały dla mnie do końca niejasne (a z powieści nie pamiętam, czy był on tylko kobieciarzem, czy kochał Annę na prawdę). Może i w tej niepewności miał też tkwić urok tej postaci? Również postaci drugoplanowe miały kilka bardzo dobrych scen (Wątek Kitty i Lewnina). Cóż mogę poradzić, ale scena układania zdań z klocków mnie rozczuliła.

Bardzo dobry film, niestety pod koniec nieco mi się dłużył. Zbytnio rozwleczono ostracyzm społeczny Anny, jej dalsze życie z Wrońskim. W sumie 8/10 (Jak wspomniałam gdyby utrzymano odpowiednią proporcję teatralności- zwyczajnie kręconych scen i był nieco krótszy, (np. oszczędzono mi by dalszych losów Lewina-Kitty) ocena byłaby o oczko wyższa. Warto!

SPOILER ZAKOŃCZENIE
Anna jest odrzucona przez społeczeństwo, maż nie chce dać jej rozwodu, ma wątpliwości co do uczuć Wrońskiego. Na stacji kolejowej rzuca się pod pociąg

Edit 10.01.2013: Ogłoszono nominacje do Oscarów. Anna Karenina nominowana w kategoriach: najlepsza scenografia, kostiumy, muzyka i zdjęcia. No wiedziałam  że strona wizualna tego filmu zasługuje na uwagę!

piątek, 14 grudnia 2012

Hotel Marigold - film nie tylko dla emerytów


„To film dla starszych ludzi”

Jak to dla starszych ludzi? Dlatego, że opowiada historię kilku emerytów, którzy u schyłku życia jadą do domu starości w…Indiach? To tak jakby stwierdzić, że Hugo i jego wynalazek Scorsese jest dla dzieci, ponieważ głównym bohaterem jest mały chłopiec (nic bardziej mylnego). Roman barbarzyńca też jest dla dzieci, choć ma kategorię wiekową +15? Kto się lepiej bawił przy oglądaniu Shreka? Ci mali i czy ci duzi? Nie, nie można przypisywać filmowi wyłącznie jednej grupy odbiorczej. Hotel Marigold nie jest tylko dla starych ludzi.

Do emerytury jeszcze mi daleko, ale potrafię zrozumieć komizm i jednocześnie beznadziejność sytuacji bohaterów, gdy kobieta, która straciła męża i dzwoni na Infolinię, pyta „Czy Internet bezprzewodowy to, to samo co WIFI?” a bezduszny konsultant pyta, czy może rozmawiać z właścicielem numeru; gdy sędzi sadu najwyższego pożegnanie w pracy bardziej przypomina pogrzeb niż początek emerytury; frustrację małżeństwa, któremu pośrednik pokazuje wspaniałe mieszkanie, w którym przy ścianach są barierki, o które można się oprzeć i nawet ma guzik alarmowy w razie wypadku. Zabawne są relacje małżeńskie, w której mąż szczerze pyta, czy przeprosiny pomogą? A małżonka równie szczerze mu odpowiada, że nie ale może próbować. Pacjentka szpitala nie jada potraw, których nazw nie potrafi wymówić, a starszy pan chodzi na Speer Dating. Babcie nie nadają się tylko do opieki nad dziećmi, mogą chcieć jeszcze czegoś więcej (na przykład po raz czwarty czy piaty wyjść za mąż).

Zatem oni wszyscy dali się zachęcić sloganowi pewnego przedsiębiorczego młodego Hindusa:

Spędź jesień swojego życia w Hotelu Marigold w Indiach!
(Wystarczyło trochę Photoshopa, długoterminowa strategia i cierpliwość).


„Luksusowe osiedle dla seniorów” jak Costa brawa? Tak, ale ze słoniami”.

Grupa emerytów wyruszyła w podróż, (jedna pani wzięła pikle, piklowaną cebulę i piklowane jajka, druga ma zamiar prowadzić bloga, a pewien pan odnaleźć utraconą miłość)

Wystarczyło mi 15 minut tego filmu i już wiedziałam, że będzie bardzo dobry. W czym tkwi urok, sekret tego filmu? Po pierwsze w świetnej, NIE emerytowanej obsadzie: Judi Dentch (M z Bonda), Bill Nighy (kojarzę go głownie z To właśnie miłość i Underwold), Magie Smith (Profesor Minerwa McGonagall z Harrego Pottera ale i hrabina z serialu Downtown Abbey), Penelope Winton (kojarzyłam twarz, po 15 minutach przypomniałam sobie, że przecież ona też gra w Downtown Abbvey!)
Oni to potrafią grać! Świetne dialogi, po drugie urok Indii, też takich gdzie bohaterowie śmieją się z zastanych warunków w hotelu, mówią o tym, że w świątyni śmierdziało i próbują swoich sił w targowaniu się na bazarze. Upał ruch , klaksony, niekończące się  tłumy, potrawy, których zapisać nie umiem. Fabuła momentami nawet nieco zaskakująca.

Nowy inny świat, nie wystarczy sobie w nim radzić, mamy kwitnąć

Adaptujemy się do otoczenia jak zięby Darwina ,a  gdy się przystosujesz odkrywasz skarb

W życiu wszystko kończy się dobrze. Jeśli nie jest dobrze znaczy że to jeszcze nie koniec.


Film dla wszystkich! Polecam! 8/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Kończy się film dobrze. Duglas i Jean rozstaja się w drodze na lotnisko. Żona widziała jego zainteresowanie Evelyn, ona nie mogła odnaleźć się w Indiach, on odnalazł tam szczęście. Norman poznał kobietę, z która się związał a i Madge wciąż ma nadzieję. Muriel okazała się bardzo dobra księgową i dzięki niej Sonny może nadal prowadzić hotel, matka Sonnego pozwoliła na związek chłopaka z konsultantką.Graham odnalazł miłość z młodości, hindusa, z którym spędził najpiękniejszą noc w życiu i wkrótce potem umarł (zbierz grupę emerytów  prędzej czy później ktoś z nich umrze jak zauważa Evelyn). Zostali w Hotelu Marigold.