niedziela, 29 kwietnia 2012

Wichrowe wzgórza - R jak rozczarowanie, wielkie rozczarowanie.


Andrea Arnold postanowiła nakręcić klasykę literatury autorstwa Emili Bronte" Wichrowe wzgórza. Z twórczości sióstr  Bronte wolę powieści Chralotte [Jane Eyre – najnowsza ekranizacja moim zdaniem udana, Vilette]. Jedynak Wichrowe wzgórza w swoim czasie wywarły na mnie ogromne wrażenie. Po ekranizacji spodziewałam się wiele, bardzo wiele. Kiedy filmowcy biorą się za ekranizacje takich powieści muszą się zmierzyć z ogromnymi oczekiwaniami. O tym filmie usłyszałam już dobrych kilka miesięcy temu, jeśli nie więcej. Wzbudził kontrowersje fakt iż reżyserka powieściowego Heathcliffa (przybłędę o cygańskich korzeniach) wymieniała na czarnoskórego chłopca. Jak można wprowadzać tak znaczącą zmianę? Jeśli jeszcze to miałoby jakiś sens…
Film ten trudno nazwać ekranizacją, adaptacją też nie. Ani nie przedstawia wiernie historii powieściowej, ani nawet idei. W filmie tym pokazano historię właściwie z perspektywy Heathcliffa. Postać Cathy jest mgliście zarysowana, pozostałych bohaterów powieści istotnych dla fabuły jeszcze bardziej spłycono (Linton wypowiada w sumie kilka zdań, podobnie Hindley).
Niesamowicie dłużące się ujęcia nieba, zbliżenie na jakiś krzak, milczenie, powolne spacery bohaterów, znowu zbliżenie na ziemię i roślinkę. Same ciemne i ponure sceny. Całkowite marnotrawstwo czasu projekcji na powolne śledzenie marszy, bezsensowne ujęcia przestrzeni. Dialogów praktycznie wcale. Oczywiście można budować rodzące się uczucie opierając się jedynie na spojrzeniach, ale zarówno w wersji nastoletniej jak i tej już dorosłej miedzy Cathy a Heathcliffem nie ma chemii. Zabrakło tego szaleństwa, biegania po wrzosowiskach, zabrakło uczucia. Są za to sceny maltretowania zwierząt. Zero wyjaśnienia, czemu ta dziewczynka Cathy nagle przesiała lubić Heathcliffa po wizycie u Lintonów. Bezpodstawne pokazywanie syna Hindleya i jego zachowania skoro w filmie przedstawiono ledwie połowę powieściowej historii. Słabe, słabe, ah czemu tak słabe! Dwugodzinny film, z którego spokojnie można by wyciąć ponad 40 minut i wciąż fabularnie uzyskalibyśmy to samo! Zero akcentu na sferę różnicy jaka Cathy dostrzegła pomiędzy światami po wizycie u Lintonów. Uczynienie z Heatcliffa czarnoskórego mężczyzny niczego właściwie nie zmieniło, był traktowany źle bo był przybłędą i sługą. W całym filmie pada ledwie jedno zdanie dotyczące koloru skóry. Po jego powrocie, gdy wraca bogaty jego rasa nie ma zupełnie znaczenia. Wymiana młodej ciemnowłosej Cathy o niemal czarnych oczach na dorosłą niebieskooką szatynkę absurdalna! Dom Lintonów za czasów dzieciństwa wydawał się niezbyt okazały, za to gdy bohaterowie dorośli i Heathcliff tam wchodzi okazuje się być luksusową rezydencją. Dlaczego tego nie pokazano na początku? Wtedy postępowanie nastoletniej Cathy miałoby jakiś sens. Wygnany Hetclif wraca po latach. Linton przyjmuje go herbatką w swoim czystym salonie? Film urwany właściwie, choć dłużył mi się niezmiernie przez dwie pełne godziny. Nieco emocji udało im się pokazać pod koniec, ale to wszystko mało. Ucięte, całkowity brak pociągnięcia wątku kolejnego pokolenia, któremu Heathcliff zgotował to samo, co jego spotkało. Doczekałam się dźwięku muzyki na samym końcu, wcześniej tylko szumy i szmery. Rozczarowanie wielkie. Jak się brać za klasykę literatury i ją zmieniać to z sensem 3/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Akcja filmu kończy sie właściwie w połowie fabuły książki. Cathy umiera, Heathclif cierpi po jej śmierci.

sobota, 28 kwietnia 2012

Dogville - Lars Von Trier i opowieść w 9 rozdziałach z prologiem


Dziś w nocy podjęłam kolejne wyzwanie. Zmierzyłam się filmem Doville w reżyserii Larsa von Triera. Piszę, że w nocy, gdyż film ten trwa prawie trzy godziny. Włączyłam go jakoś po 21, nim się skończył zastał mnie kolejny dzień. Prawdopodobnie się powtarzam, ale wiedziałam, że w przypadku tego reżysera nie będzie to „łatwy” film. Całość jest swoistego rodzaju eksperymentem produkcyjnym. Akcja rozgrywa się w ogromnym hangarze. Dekoracje są teatralnie umowne. Ulice na ziemi wyrysowano białą farbą. Niektóre domy mają tylko drzwi. Wygląda to jak pole do zabawy w miasto jakiegoś dziecka, które wyrysowało sobie jedynie ramy domów i poustawiało w środku sprzęty, które posiadało. Resztę zwyczajnie można sobie wyobrazić. Ponadto w filmie tym są zastosowane ujęcia z pseudo amatorskiej kamery: ruchome zbliżenia, drgania obrazu, powolne oddalanie i przybliżanie planu. Przez cały film przewija się jeden motyw muzyczny. Absolutny minimalizm. Grupa postaci, dialogi pomiędzy nimi i wszechobecny narrator, który zza kadru opisuje i komentuje wydarzenia. Lubię narrację powieściową w filmach, wyróżnienie struktury powieściowej. Dogville to opowieść w 9 rozdziałach z prologiem. Każdy „rozdział” jest poprzedzony planszą z krótką informacją, o czym on będzie. (Tego typu zabieg widziałam już u Woodego Allena, ale i Tarantino dzielił swoje filmy na rozdziały).

Piękna uciekinierka miała na imię Grace. Nie wyszukała Dogville na mapie i nie przybyła tu w odwiedziny. Jednak tam od razu poczuła, że tu było jej miejsce.

Dogville to zamknięta społeczność, w której wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Ile czasu potrzeba aby kogoś zaakceptować? Ile by przyjąć do zamkniętej grupy? Ile nim zaczną kogoś traktować jak równego sobie? Wszystko działa na zasadzie wymiany. Jeśli jej szukają a mieszkańcy jej nie wydają stróżom prawa musi im to jakoś zrekompensować. Grace (W tej roli Nicole Kidman!) musi więcej pracować. Na akceptację trzeba zapracować. Dosłownie. Grace pomaga przy zbiorach w sadzie, uczy małe dzieci, opiekuje się niewidomym. Każdemu z mieszkańców świadczy jakieś usługi. Z czasem coraz więcej. Im więcej z siebie dawała Grace tym bardziej ją wykorzystywano. Za wszystko trzeba płacić, a gdy nie ma się wyjścia trzeba płacić więcej a gdy nie ma się pieniędzy trzeba płacić w inny sposób.

Nigdy by nie uwierzyła, że tak trudno będzie jej się opanować. Kiedy porcelana legła w proszku na podłodze było tak jakby ludzka tkanka uległa dezintegracji.  Figurki były  potomstwem jej spotkania z miastem. Były dowodem, że mimo wszystko jej cierpienia dały coś wartościowego. Grace nie mogła dłużej wytrzymać. Po raz pierwszy od dzieciństwa zapłakała.

Grace zasnęła podczas długiej jazdy dzięki zdrowej umiejętności odsuwania przykrych spraw. Szczodry Bóg pobłogosławił ją rzadkim talentem patrzenia na przód i tylko na przód.

Na ekranie widziałam bezsilność i to jak z czasem z wzorowych mieszkańców małego miasteczka wychodzi ich prawdziwa natura. Lęk przed obcym, zamknięcie. Nawet po dłuższym czasie Grace wciąż była obca. Późna noc mnie zastała gdy doczekałam się finału tej historii. Warto było. Film bardzo dobry 8/10. Polecam jednak tylko na spokojny długi wieczór i dla wielbicieli Larsa (film jednak specyficzny z charakterystyczną konkluzją na końcu – świetna scena w samochodzie).


PS. Znacznie lepsze od Melancholii

SPOILER- ZAKOŃCZENIE
Okazuje się, ze ludzi który szukali Grace to podwładni jej ojca, szefa "mafii". Chciał on by Grace przejęła po nim "interes" Po tym wszystkim, co zrobili jej mieszkańcy Dogville Grace podejmuje decyzję i patrzy jak wszyscy zostają zabici a miasto płonie.

środa, 25 kwietnia 2012

Druga Ziemia – SF w wydaniu festiwalowym? Nie ma czegoś takiego.


Gdybym miała wymienić najbardziej lubiane przeze mnie gatunki filmowe SF z pewnością znalazłoby się na tej liście. Nasza rzeczywistość jest „dołująca”, lepiej spojrzeć w gwiazdy i obserwować zmagania ludzi borykających się z kosmitami, żyjących w przeszłości lub dawno, dawno temu w odległej Galaktyce (Z tych samych powodów lubię kino historyczne – o ludziach żyjących kiedyś). Mówi się: nie oceniaj książki po okładce. Filmów nie oceniaj po plakacie (Te dziwne plakaty filmów Woodego Allena. Nie zachęcały mnie one nigdy do się sięgnięcia po jego filmy do czasu „wielkiego bum”, tj. odkrycia tego reżysera). Plakat Drugiej Ziemi obiecuje SF. Jak widać dziewczyna i w tle Planeta. Zachęcona plakatem włączyłam film i obejrzałam dramat o dziewczynie czującej się obco w świecie, w którym żyje. Popełniła błąd, spowodowała wypadek samochodowy, trafiła do więzienia. Po wyjściu szuka miejsca dla siebie. Jej nadzieją na coś lepszego jest podróż na niedawno odkrytą planetę. Przygoda, która zmieni może zmienić życie. Bohaterka wychodzi z wiezienia, opisała w 500 słowach dlaczego to ona ma wygrać podróż życia. Kto płynął do nowego świata u progu XV wieku? Skazańcy, uciekinierzy. Gdy szykują wyprawę na nową ziemie dziewczyna z wyrokiem czuje, że ma szansę.
Jednak TA planeta na plakacie to tylko pretekst. To film z drugim dnem jak na produkcję festiwalową przystało. Druga Ziemia zdobyła nagrodę na Festiwalu w Sundance (Festiwal filmów niezależnych w USA). 


Człowiek budzi się ze snu. Nie wie gdzie jest. Nie wie, czy ktoś jest obok. Co robi najpierw? Rozgląda się najpierw i mówi: Haloo. Stara się ustalić, czy jest sam. My na Ziemi chcielibyśmy to wiedzieć.


To zły pomysł. Jak w jaskini platońskiej. Ludzie znali tylko ją,. Któregoś dnia jeden z nich wyszedł. Zobaczył prawdziwy świat. Kiedy o nim opowiedział pobili go. To nie możliwe – mówili. Nie jesteśmy przygotowani na te wiedze.
-Wolisz zostać w jaskini? Gdyby Galileusz tak myślał wciąż uważalibyśmy się za centrum wszechświata.

Za naszego życia biologowie badali coraz mniejsze cząsteczki. Astronomowie coraz dalej patrzyli w ciemne niebo zaglądając w głąb czasu i przestrzeni, ale może największa tajemnica nie leży w tych małych i ogromnych rzeczach, ale w nas? Czy potrafimy samych siebie rozpoznać? Czy potrafimy siebie zrozumieć? Co byśmy sobie powiedzieli, czego byśmy się nauczyli. Co chcielibyśmy zobaczyć, gdybyśmy mogli stanąć koło siebie samych?


Jak wiele zależy od nastawienia. Wiedziałam, że może to być ciężkie, ale słyszałam opinie, że to bardzo dobry film. Sprawdziłam. Dzięki powyżej zacytowanym fragmentom uważam, że był dobry, daje do myślenia. Właściwie dramat psychologiczny. 7/10 nieco na wyrost.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Bohaterka wygrywa lot na nową Ziemie, ale oddaje bilet mężczyźnie, którego rodzinę zabiła w wypadku samochodowym. On zamiast niej leci na nową planetę maja nadzieję, ze może na tej innej ziemi jego rodzina wciąż żyje.



niedziela, 22 kwietnia 2012

Rec 3 – bać się czy śmiać?


Ostatnio mam problem z horrorami. Czasami nie wiem, czy to tylko mnie niektóre sceny wydają się groteskowe. Rzadko chodzę na horrory do kina, głównie oglądam w zaciszu domowym. Jednak doświadczenie seansu kinowego jest bezcenne. W przypadku Rec 3 salwa śmiechu, która ogarnęła salę kinową w kilku scenach tego HORRORU, dała mi bezcenny dowód na to, że twórcom tego sequela coś nie wyszło i niestety zamiast budzić przerażenie momentami u widzów wywołali rozbawienie.
Niestety, jak to czasami bywa w przypadku kontynuacji zatracono cenne elementy tej produkcji wymieniając je na te, które nas rozśmieszyły i sprawiły, że stał się to poniekąd film jakich wiele.
Cechą charakterystyczną dwóch pierwszych części Rec była narracja kamerą z pierwszej reki. Innymi słowy widzieliśmy tylko to, co nakręcił kamerzysta (reporter w  części pierwszej) swą niepewną drgającą ręką. Można było zobaczyć ciasne, ciemne przestrzenie, nakręcone jedynie ujęcia podłogi i buty. W ten sposób osiągnięto w tej serii wrażenie „nakręcenia prawdziwych wydarzeń” z domu, w którym opętani ludzie niczym zombie pragną gryźć jeszcze żywych i ich „zarażać”.
Część trzecia zaczęła się bardzo obiecująco. Co prawda nie pokuszono się o pokazanie nam dalszych wydarzeń z „odizolowanego domu” ale początkowo utrzymano znaną nam konwencję. W Rec 3 jesteśmy świadkami wydarzeń na weselu Clary i Koldo. Na początku widzimy zapis z kamery nastolatka pokazywany naprzemiennie z kamerą profesjonalnego kamerzysty, którego ujęcia są bardziej ustabilizowane i klarowne. Początkowe sceny są bardzo dobre. Zapis ujęć z tych dwóch kamer ukazuje nam „przeciętne” wesele. Nie raz, nie dwa każdy widział takie amatorskie nagrania z tego typu rodzinnych uroczystości. Ludzie mówią coś do kamery, nastolatek robi zbliżenia damskich piersi, ujęcia podsłuchanych rozmów. Wszystko to kręcone niepewną ręką.
Dochodzi do tego do czego dojść musi: typowy „weselny” wujek, który miał bandaż na ręce na początku czuje się nienajlepiej (interpretowane jest to, jak to na weselu, jako skutki nadużycia trunków) w końcu „świruje”, spada z balustrady nad parkietem a gdy gromadzi się wokół niego zaniepokojony tłum gryzie swą żonę  i …rozpoczyna się panika, ucieczka, walka o przetrwanie. Państwo młodzi zostają w tłumie rozdzieleni a my widzimy tylko zapis z kamer dwóch operatorów, którzy wraz z Koldo i kilkoma innymi uczestnikami wesela zamykają się w kuchni. Tam poirytowany pan młody niszczy kamerę i...koniec. Koniec zapisu z ruchomej kamery. Od tej pory otrzymujemy szerokie ujęcia, profesjonalne zbliżenia, nienaganną ostrość jak z każdego innego filmu. Z Rec 3 zrobił się przeciętny horror o zombie (w kwestii techniki kręcenia), w którym bohaterowie usiłują przeżyć. Salwę śmiechu wywołuje scena, w której zdesperowany pan młody postanawia wrócić po swą świeżo poślubioną małżonkę. Koldo przywdziewa zbroję św. Jerzego odnalezioną w kaplicy, w której schroniła się cześć ludzi. Śmiech wywołuje scena, w której panna młoda odcina piłą mechaniczną dół swojej sukni ślubnej by ułatwić sobie w niej poruszanie. Wszystko to może rozczarować, jest nie takie, jak było we wcześniejszych częściach. 
Dlaczego więc oceniam ten film tak wysoko? Ponieważ jeśli wyzbyć się oczekiwań związanych z tym sequelem, można dostrzec, że twórcy chcieli pokazać między innymi (pomiędzy ujęciami rzezi weselnej) melodramatyczną historię pary, której zrujnowano najpiękniejszy dzień w ich życiu. Może nieco patetyczne były ich wyznania, wiara, że to drugie żyje. Jednak napięcie było odpowiednio budowane, trup się ścielił systematycznie. Melodramatyczne rozstanie i wybory. Co mogę powiedzieć? Odnalazłam w Rec 3 smutną historię z zombie w tle i daję 7/10.

Ps. Na maratonie, na którym zjawiłam się po 10 godzinach pracy, nawet przez sekundę nie byłam senna oglądając ten film w przeciwieństwie do nudnawej niespójnej historii z Danelem Radcliffem (Kobieta w czerni 5/10).

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Wszyscy po kolei giną. Na końcu pozostają Clara i Koldo. Już udaje im się prawie dotrzeć do wyjścia, ale Clara zostaje ugryziona przez dziadka, który był głuchy i nie słyszał modlitwy księdza powstrzymującej zombie. Clara każe Koldo obciąć zainfekowaną rękę. Idą dalej, tuż przy wyjściu jednak widać, że Clara się powoli zmienia. Wychodzą i na zewnątrz czekają uzbrojeni ludzie. Koldo nie może zostawić żony, nie chce się z nią rozstać. Zostają oboje rozstrzelani.

Film będzie można obejrzeć na DVD od 06.09.2012

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Chciwość – kilka cyferek, maklerska analiza i krach giełdowy gotowy.


Każdy szef ma szefa jak to świetnie sportretował Lars Von Trier w swoim filmie (Szef wszystkich szefów - polecam). W tym oto filmie jest pokazane jak pewien pracownik odkrywa wielkie „coś” na swoim ekranie, po tym jak jego zwolniony tego dnia szef przekazał mu pewne dane, nad którymi pracował. Z tych wyliczeń wynikało jedno: załamie się rynek. Bohater idzie z tym do swojego bezpośredniego szefa, ten ma również szefa i ten szef ma szefa, a gdy zbierają się w sal konferencyjnej  i wydaje nam się, że w jednym pokoju zgromadziły się wszystkie osoby decyzyjne z samego szczytu…okazuje się, że i oni mają szefa. Oczywiście sedno tego filmu nie tkwi w tym sznureczku. Sedno tkwi w ludziach i ich postępowaniu w obliczu klęski finansowej firmy. Muszą się z tym jakoś zmierzyć, ci na górze chcą ratować co się da. To gra charakterów. Masowe zwolnienia. Dyrektor martwi się o psa, podrzędni pracownicy przyjmują premię wiedząc, że swoimi poczynaniami doprowadzą do krachu na giełdzie. Analityk dostaje ataku paniki w toalecie. Co kilka minut ktoś powtarza: „pewnie mnie dziś zwolnią…”. Film właściwie nie ma zbyt skomplikowanej fabuły. Nie znam się na ekonomi, tych cyferkach, statystykach i nie rozumiem, co bohaterowie widzieli na tych ekranach. Sens filmu był jasny. W obliczu krachu każdy myśli o sobie, a ci którzy mają jakiekolwiek skrupuły prędzej czy później o nich zapominają dzięki odpowiedniej ilości zer na   wynagrodzeniu. Ludźmi kieruje CHCIWOŚĆ.
Film ten to uczta dla oka kinomana. Na kranie Kevin Spacey (Amerivan Beauty, 21, Całe życie z wariatami), Jeremy Irons (Nie kojarzę go jakoś specjalnie z konkretnym filmem, niemniej postać znana), Simona Baker (Serialowy Patric Jane z Mentalisty), Stanley Tucci (Świetnie zagrał w Diabeł ubiera się u Prady) i Penn Badgley (Dan z Plotkary) oraz Zachary Quinto (Nierozpoznawalny, ale… przystojny w tym filmie). Wszyscy ci aktorzy zagrali w filmie J.C. Chandora, który napisał również scenariusz. Jego pierwszy film i został nominowany do Oscara w kategorii scenariusz oryginalny. Niezły początek kariery filmowej. Film mi się podobał: 8/10. Warto. (Teoretycznie 7/10, podwyższone za obsadę i dobrą grę. Nie spodziewałam się, że film o takiej tematyce na tyle przykuje moją uwagę, że obejrzałam go w skupieniu od początku do końca).

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Bezwzględni szefowie ratujący tylko własne finanse wywołują krach.

środa, 11 kwietnia 2012

Szpieg – długie to, skomplikowane, ale z dobrą obsadą


Szpieg to jeden z tych filmów, w których narracja jest prowadzona tak, że od początku nasuwa się wiele pytań (Kim jest bohater? A ten kim jest? Gdzie oni jadą? Co to za dom?), na które zbyt prędko nie otrzymamy odpowiedzi. Wprowadzonych jest kilka postaci odgrywanych przez rozpoznawalnych aktorów (co jednocześnie insynuuje iż postać przelotnie wprowadzona w pierwszych kadrach filmów jednak będzie odgrywała istotną rolę) i potęguje to wszystko wewnętrzny „lek”, czy zrozumiem, o co chodzi w tym filmie? Przyznanie się do tego, że nie do końca pojęło się głębię, czy też zamysł fabularny jest nieodłącznym elementem tego leku, który może widzowi towarzyszyć przed obejrzeniem filmu nagradzanego na kilku festiwalach. Wiedziałam, że Szpieg nie będzie filmem łatwym. Po pierwsze produkcja ta otrzymała kilka nominacji do Oscara (nominacja: najlepszy aktor pierwszoplanowy: Gary Oldman, najlepszy scenariusz adoptowany, najlepsza muzyka oryginalna. Jak wiadomo Akademia raczej nie wyróżnia kina typowo rozrywkowego z lekką fabułą). Po drugie obsada: Colin Firth [No nie będę twierdzić, że darzę tego aktora jakimś specjalnym uwielbieniem. Doceniam jego rolę w Jak zostać królem, jednak przez długi jeszcze czas pozostanie dla mnie jednak panem Darcym, czy to w wersji BBC (mini serial - ekranizacja Dumy i Uprzedzenia Jane Ausetn) czy to we wcieleniu współczesnym tegoż pana (Dziennik Bridget Jones jakby ktoś nie kojarzył)], Gary Oldman (Nazwisko przeze mnie kojarzone, ale bez utożsamiania go z konkretną „ważną” rolą, no może nieco z Draculą, czy jego postacią z „nowego” Batmana) i Benedict Cumberbatch (Nie mogę się zdecydować, czy wolę go jako blondyna czy bruneta w wersji Shelockowej. Jednak głownie jego obecność na ekranie sprawiała, że Szpieg nie został jednym z tych filmów pozostawionych u mnie na liście „obejrzę kiedyś tam” zniechęcona „ciężką” fabułą).

Zasiadłam do niezwykle uważnego oglądania Szpiega gotowa nawet robić notatki, jeśli zajdzie taka potrzeba. To film polityczny, jak oryginalnie polski tytuł nam zapowiada: o szpiegach. Na szczęście dobrnąwszy do końca wiedziałam, jeśli mogę to ponownie ująć potocznie „o co chodziło”. Piszę, że dobrnęłam, ponieważ to ponad dwugodzinny film, w którym akcja się nieco „wlecze”. To studiowanie podsłuchów, akt, odtwarzanie dawnych wydarzeń, rozmowy z ludźmi, świadkami. Innymi słowy potoczna „nuda”. Mnóstwo początkowo niezrozumiałych haseł i kryptonimów:

Zgniłe jabłko, Kret kto to?
Teoria kontroli?
Czarna magia, informacje to złoto, wygnanie z cyrku.
Mówiąc coś Cyrkowi, mówić będą Kremlowi
Informacje Czarnej magii to złoto od Carli.
Mamy jedną rzecz, której chce Kret…
Któremu panu służysz?
Ktoś wynosi teczki z Cyrku…
Operacja Czarna magia

Skomplikowany to był szyfr. Ludzie jako pionki na szachownicy (dosłownie do pionków przytwierdzone zdjęcia twarzy), tajemniczy Carla o którym wszyscy mówią, nikt nie precyzuje kto to? czy co to? Film składa się z wielu retrospekcji, które jeszcze bardziej utrudniają poskładanie elementów tej układanki.

Było w tym filmie kilka dobrych scen (Wynoszenie dokumentów przez Cumberbatcha, motyw zapalniczki, żony Smiley`a), dialogów, dobra muzyka (zwłaszcza w końcowej scenie). Merytorycznie pewnie było to bardzo dobre, odbiorczo bardzo trudne. Dobry scenariusz (pierwsze sceny są bardzo istotne) i mocny koniec. W sumie 7/10.


PS. Chciał ostrzec cię, bo wiedział w głębi serca, że to ty. Nie wiem czy to moja wspaniała przenikliwość, ale jak na początku pokazano mi „głównych bohaterów” w głębi serca miałam pierwszy typ, kto był Kretem…i nie myliłam się.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Szpiegiem okazuje się być postać grana przez Colina Firtha.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Amelia – przedziwni Ci Francuzi, czyli urok nieśmiałości i znaki na niebie


Nie wiem, czy lubię kino francuskie. Choć chyba jest to jedyne kino innych narodów (poza amerykańskim rzecz jasna) z którego obejrzałam więcej niż kilka tytułów (no może poza kinem hiszpańskim – horrory i kino reżyserskie). Sięgam po nie sporadycznie (Plotka, Z miłości do gwiazd, Po prostu razem, Kłopotliwy gość, Leon Zawodowiec; Miłość. Nie przeszkadzać; Miłość i inne nieszczęścia; Kobieta na Marsie, mężczyzna na Wenus; Largo Winch, Coco Chanel). Najbardziej chyba właśnie lubię to kino w wersji komediowo-absurdalnej, takie właśnie jakie odnalazłam w Amelii. Film ten znajdował się na mojej liście „chcę obejrzeć” od dawna. To jeden z tych tytułów, który wszyscy kojarzą, z którego rozpoznaje się sceny, może nawet i fabułę, jednak nie pamiętałam do końca o czym na prawdę to jest…

By nastać mógł ten dzień w którym zasiadłam do obejrzenia Amelii złożyć się musiało kilka niepozornych czynników niczym te trzepoczące skrzydła motyla wywołujące tajfun na drugiej półkuli [Efekt Motyla]
Obejrzałam film Przepis na miłość (nowość na DVD), który to na okładce ma hasło: „Uroczy jak Amelia i apetyczny jak Czekolada”. To jeden z tych filmów, po których nie spodziewamy się zbyt wiele włożywszy płytę do odtwarzacza. W takich przypadkach tym bardziej niesamowite jest pozytywne zaskoczenie gdy film się spodoba. Innymi słowy powyżej oczekiwań odebrałam ten film bardzo pozytywnie. Niezwykle prosta to była historia dwójki ludzi przeraźliwie nieśmiałych, którzy robili czekoladki. Po obejrzeniu tej produkcji zaiste po głowie tłukło mi się jedno tylko określenie …uroczy (8/10). 
Kolejnym znakiem z niebios było słowo na niedzielę, będące cytatem właśnie z Amelii, które pojawiło się na mojej tablicy (Facebook) opublikowane przez jeden z fanpage`ów, które lubię. Miotając się więc późnym niedzielnym wieczorem pomiędzy pólkami z DVD i rozważając czy chcę obejrzeć horror (gatunek który ostatnio eksploruję), czy może jednak coś nieco ambitniejszego…ma ręka sięgnęła po Amelię

Nieśmiała Amelia nie miała przyjaciół, całe życie spędziła w domu edukowana przez matkę, gdyż rodzice sadzili, że ma wadę serca (Jej ojciec, który był lekarzem, człowiekiem chłodnym i zdystansowanym, kiedy poddawał Amelię standardowemu badaniu sprawiał, że jej serce biło niezwykle mocno pod wpływem bliskości ojca). Pewnego dnia ta nieśmiała Amelia odkrywa małe pudełko ze skarbami jakiegoś chłopca. Postanawia mu je zwrócić. Zaznawszy raz uczucia zrobienia czegoś dobrego dla innych rozpoczyna swoją misję i serię dobrych uczynków. Opowiada niewidomemu co dzieje się na ulicy, swata dwójkę ludzi z restauracji

(- Miłość od pierwszego wejrzenia istnieje,
- Nie przeczę. Po trzydziestu latach za barem mogę dać na nią przepis. Weź dwoje stałych bywalców, wmów im, że się sobie podobają i podgrzewaj atmosferę. Rezultat murowany)

odkrywa tajemnicę człowieka, który robi sobie zdjęcia we wszystkich automatach w mieście i wysyła krasnala ogrodowego w najdalsze zakątki świata. Mała z niej psotnica, która płata figle sasiadowi.

Amélie Poulain zwana opiekunkom porzuconych. Kto sobie kiedyś nie wyobrażał swojej biografii będącej pochwałą naszego życia? Świat oczami Amelii wydaje się być jakiś taki bardziej magiczny. Ten klimat Paryża, muzyki ulicznych grajków, nie dziwienie się światu, baśniowa narracja i niezwykła właściwie prostota opowiedzianej historii. Ta niezwykła dziewczyna…

Woli wyobrażać sobie związek z kimś odległym zamiast zacieśniać stosunki z tymi, który są blisko.

Amelii nie zależy na konfrontacji z rzeczywistością

Amelii wolno żyć marzeniami i zamykać się w sobie. Każdy ma wolne prawo do zmarnowania sobie życia

Amelia - kopalnie uroczych cytatów:


Lepiej zajmować się bliźnimi niż krasnalem ogrodowym

Szczęście jest jak Tour de France. Długo się czeka a potem chwila i po wszystkim. Kiedy się pojawi trzeba je łapać

Nieśmiałym przydałby się w każdym okienku piwnicznym sufler, który by im podpowiadał cięte repliki

Bez ciebie dzisiejsze wzruszenia byłyby tylko martwym naskórkiem dawnych uniesień
(Hipolit)

Ludzkie życie składa się z przegranych. Przez te klęski człowiek nie wychodzi poza etap prób. Życie to próba spektaklu która nigdy się nie odbędzie

W mojej rodzinie ludzie mówią, ze kto zna przysłowia nie może być zły

Ty nie masz kości ze szkła, możesz się zmagać z życiem. Jeśli nie skorzystasz z tej szansy twoje serce stanie się tak wysuszone i kruche jak moje kości. Rusz się do licha!

Pozytywna historia…urocza (zwłaszcza swoista gra z chłopakiem od zdjęć i watek ze zdjęciami krasnala) 8/10.


Ps. Ponieważ ostatnio „kręci mnie” (Ma dla mnie znaczenie i staram się oglądać najbardziej nagradzane filmy) kino Oscarowe: Amelia otrzymała nominacje od Oscara w pięciu kategoriach: najlepszy scenariusz, najlepszy film nieanglojezyczny, najlepsza scenografia, najlepsze zdjęcia i najlepszy dźwięk.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Amelia i fan fotografii na końcu się spotykają. tajemniczym człowiekiem, który robił sobie zdjęcia w całym mieście był konserwator automatów.

sobota, 7 kwietnia 2012

Moje top odkryć serialowych sezonu 2011-2012


Sezon serialowy 2011/2012 dobiega końca. Już wkrótce wszystko się wyjaśni (lub bardziej skomplikuje by podsycić ciekawość i zmusić nas biednych fanów seriali do ponownego oglądania seriali na jesień). Ponieważ już wkrótce nastąpi dłuższa serialowa posucha oto moje top seriali, które odkryłam w tym roku.

1.

Niezaprzeczalnie najlepsze, najbardziej rozrywkowe i zabawne odkrycie, które wyrwało mi tydzień z życia kiedy nadrabiałam cztery i pól sezonu Teorii Wielkiego Podrywu
Był to wgląd do życia „geniuszy”: Sheldon, Leonard, Penny, Howard, Rajesh, Amy i Bernadette. Zaczęłam to oglądać, gdy pokazano mi scenę, w której Sheldon prezentuje swoją rozbudowaną wersję „kamień, nożyce, papier” (W wersji Sheldona: „kamień, nożyce, papier, jaszczurka, Spock”). Co w tym serialu jest takiego dobrego? Jest prześmieszny i początkowy zarys postaci jest utrzymywany przez wszystkie sezony. Moimi ulubionymi watkami są: problem umowy lokatorskiej między Sheldonem a Leonardem (fascynujące, że Sheldon przewidział każdą z możliwych sytuacji takich jak: ustawienie termostatu, obowiązek zabicia współlokatora na wypadek apokalipsy i któryś z nich został Zombie, jeśli dostaną propozycję wyjechania do prestiżowego obserwatorium, oraz obowiązek zgłaszania gości z kilkudniowym wyprzedzeniem oraz wiele, wiele innych paradoksalnie istotnych rzeczy), niezwykle uporządkowany tryb życia (W sobotę pranie, jeden czwartek w miesiącu jest niewiadomą, raz w tygodniu chińszczyzna, wieczór klasycznych gier, wieczór z Halo, maraton z Gwiezdnymi Wojnami i Battel Star Galacticą, raz w tygodniu wizyta w sklepie z komiksami, raz w tygodniu wizyta w restauracji, w którym pracuje Penny). Ponadto Sheldon lubi pociągi, nie lubi jeździć komunikacją miejską (a jak już musi ma do tego specjalne spodnie), nie ma prawa jazdy a gdy jest chory trzeba mu śpiewać „wlazł kotek na płotek” (biedna Penny) i boi się ptaków, oraz ma niezwykle rozbudowaną listę „śmiertelnych wrogów” i problemy z wyczuciem ironii (choć robi pewne postępy), a gdy żartuje podsumowuje to słowem „Bazinga”. Tak, świat wydaje się lepszy, gdy ogląda się takich świrów [Świrów którzy posiadają Playstation, X-boxa, Game Cuba, (Straszny był odcinek kiedy ich okradziono!) Przebierają się za swoich bohaterów na sylwestra a targą przetargowa we wszelkiego rodzaju negocjacjach są u nich kolekcjonerskie gadżety]. Jednocześnie są tak uroczo społecznie nieporadni: niezdolność Rajesha do rozmawiania z kobietami, fakt, że żaden z nich nie potrafi rozwiązać sytuacji siłowej z mięśniakiem (od tego mają Penny), nietolerowanie przez Leonarda laktozy, używają Twittera i są jednocześnie pracownikami w instytucie naukowym. 9/10
2.
Spartakus – serial produkcji HBO. Polecony mi i tu posłużę się cytatem: „seks i przemoc w każdym odcinku”. Słowa te padły z ust białogłowy, bez uprzedzeń proszę. No dobra, ale fakty są takie, że sex i przemoc w każdym odcinku. Wszyscy wiemy kim był Spartakus i o czym traktuje mniej więcej historia przedstawiona w tym serialu. Przez ekran przewijają się umięśnieni gladiatorzy i na wpół roznegliżowane kobiety oraz duża dawka efektów specjalnych rodem z filmu 300. Nie samym widokami jednak człowiek żyje, a serial jest obrazkiem przedstawiającym twardą i bezwzględną politykę tamtych czasów. Zwroty akcji były niesamowite (przeciwstawianie się odbiorczemu przewidywaniu: skoro jest to rozbudowana postać gladiatora, to nie może on zginąć w połowie sezonu). Bezwzględne kobiety, bezwzględni mężczyźni, manipulacja na każdym kroku by osiągnąć cel. Kawał dobrze rozegranej politycznej rozgrywki, świetnie zagrany (W jednej z ról aktorka, która lata temu grała w serialu Xenę-wojowniczą księżniczkę). 8/10
3.
Once Upon A Time – tegoroczna premiera stacji ABC, z pewnym zamówieniem na kolejny sezon. Jest to esencja tego, co najbardziej lubię, czyli przekształcenie na nowo znanych wszystkim historii. Ramą serialu jest baśń o Śpiącej królewnie (Ostatnio niezwykle popularna. W tym roku dwa pełnometrażowe filmy w kinach). Gdy Śnieżce udaje jej się wyjść za księcia, zła królowa się na niej mści i rzuca klątwę na cały zaczarowany świat. Wszystkie postaci zostają przeniesione do współczesności, do miasteczka Storybrooke, gdzie żyją uwięzieni, nie wiedząc kim naprawdę są. Wszystko zaczyna jednak się zmieniać, gdy do miasteczka trafia córka Śnieżki i księcia Emma, której jako jedynej udało się uniknąć klątwy. Początek może nie brzmi zbyt fascynująco, jednak każdy odcinek to przetworzenie jednej ze znanych nam wszystkim baśni. Ponieważ jest to serial historia każdej z postaci jest nieco bardziej rozbudowana. Śnieżka i książę nie poznali się gdy ten obudził ją ze snu. Zła królowa nie była zła sama z siebie, Czerwony Kapturek nie został pożarty przez wilka, krasnoludek Zgredek nie zawsze był Zgredkiem a Bestia nie była ogromnym zwierzęciem. Świetny serial, magiczny i z odcinka na odcinek robi się ciekawszy. 8/10
4.
Secret Circle – kolejna tegoroczna premiera, tym razem stacji CW. Historia o miasteczku, w którym mieszkają czarownice i czarownicy. Serial oparty jest na kolejnej serii książek autorstwa L.J.Smith (Serial oparty na innej jej książkach „Pamiętniki wampirów” doczekał się już 3 sezonów). Główną bohaterką jest Cassie, która, gdy umiera jej mama, musi zamieszkać z babcią i wtedy dowiaduje się, że jest czarownicą i jednocześnie częścią magicznego kręgu wraz z piątką innych czarownic i czarnoksiężników. Serial typowo dla nastolatków, a główna bohaterka jest najpiękniejsza (wszyscy chłopcy kochają oczywiście ją), ma największą moc i najwięcej problemów rodzinnych. Inaczej to ujmując: przysłowiowa Mary Sue. Jednak intryga całkiem ciekawa,  przed bohaterami piętrzą się kolejne trudności, a ja lubię seriale o czarownicach. 7/10
5.
Dynastia Tudorów – serial Showtime, który co prawda już się zakończył, ale jestem właśnie po pierwszym sezonie i wkrótce zabiorę się za następne. Tym razem na małym ekranie przedstawiona zostaje historia jednego chyba z bardziej znanych królów Anglii: Henryka VIII, który za wszelką cenę chciał się rozstać ze swoja żoną by poślubić Annę Boleyn. Życie na królewskim dworze, gry polityczne (To wcale nie było tak łatwo i szybko jak w niektórych filmach historycznych nam się w sposób uproszczony pokazuje). Świetna rola kardynała Wosley`a (Sam Neil) i króla Henryka (Jonathan Rhys Meyers). Zajmująca intryga i wiele pobocznych wątków, wspaniałe kostiumy. Bardzo dobry. 8/10
6.
Mildret Pierce – kolejny, tym razem mini serial produkcji HBO zrealizowany na podstawie powieści Jamesa M. Caina. Znakomita rola Kate Winslet w historii kobiety, która zostaje porzucona przez męża w latach `30 i musi jakoś sama zarobić na życie. W tym serialu to życie jest pokazane, jako ciągła walka i trudności oraz zobrazowana istotność rzeczy tak prozaicznych jak pieniądze. Główna bohaterka musi zarobić na siebie i córki (w tym jedną bezczelną córkę, która jej nie docenia i nią gardzi). Jednocześnie próbuje ułożyć sobie życie z nowym mężczyzną. Jednak nigdy nie jest dobrze, a sukces zawodowy nie idzie w przez z życiem prywatnym. Serial niezwykle „prawdziwy” pokazujący szarość i trudy życia lat `30. Banalnie ujmując: smutne, dramatyczne, ale dobre. 8/10

7.
Downtown Abbey – zachwyt mój nad tym serialem traktującym o życiu wyższych sfer w Anglii tuż po zatonięciu Titanica wyraziłam już o wiele wcześniej tutaj. 9/10
8.
Last but not least: Shelrock, peany na cześć serialu wyraziłam tutaj i gdyby było to zestawienie wartościujące a nie jedynie wymieniające, ten serial znalazłby się w pierwszej trójce. 9/10


W tym roku z seriali, które już od lat goszczą w mym tygodniowym planie oglądania nowych odcinków niestety będę musiała się pożegnać z Dr. Hausem i Desperate hausewives. Czasy się zmieniają. Jedne seriale odchodzą pojawiają się nowe…

piątek, 6 kwietnia 2012

Anatomia strachu – Nicolas Cage 4 razy w roku


Może to tylko obiegowa teoria, plotka, opinia powtarzana przez wszystkich, może to jednak fakt. Nicolas Cage nie kręci ostatnio dobrych filmów. Gra w czym popadnie. Ponoć jest bankrutem. Niestety nie ma ostatnio najlepszej passy (Pisałam o tym w zeszłym roku przy okazji Piekielnej zemsty). Jeśli kręci kilka filmów rocznie, kilka miernych filmów rocznie, to powoli jego nazwisko w obsadzie nowego filmu zaczyna być oznaką pośredniości i paradoksalnie zapowiedzią słabego kina. Najlepsze czasy już za nim?

W samym roku 2011 Cage zagrał w 5 filmach: Polowanie na czarownice, Piekielna zemsta, Bóg zemsty, Ghost Rider 2 (Kontynuacja głośnego tytułu, która przeszła w kinach bez większego echa), Anatomia strachu. Niestety wszystkie nisko oceniane. Jak na ostatnie filmy Cage`a nie taki zły – oto obraz dewaluacji nazwiska.

Anatomia strachu nie była zła. Fabuła na wstępie niezbyt skomplikowana. Ojciec rodziny Kyle (Nicolas Cage), pośrednik w handlu diamentami, jego żona (Nicole Kidman) znudzona mieszkaniem w ogromnym domu i córka, która się buntuje i wymyka spod rodzicielskiej opieki na imprezę. Ich okazała rezydencja jest strzeżona alarmem. Pewnego wieczoru do drzwi dzwonią policjanci. Cage ich wpuszcza i rozpoczyna się akcja jakich było już w kinie wiele. Rodzina jest przetrzymywana, przestępcy chcą dostać się do sejfu, w którym są ukryte diamenty. Kyle nie chce go otworzyć, ponieważ wie, że jeśli to zrobi zostaną zastrzeleni. Banalne. Tę prostotę twórcy urozmaicili wątkami rozbudowującymi postać żony i zbirów, którzy ich terroryzują i nic nie okazuje się być takie jakie wydawało się z początku. Tylko jakoś kolejne pokomplikowania sytuacji i piętrzące się trudności sprawiły, ze trudno określić o czym, o kim był ten film. Ni to dramat terroryzowanej rodziny, ni historia grupy zdesperowanych przestępców. Niezły, do obejrzenia, ale niestety po takiej obsadzie zazwyczaj spodziewa się więcej. Zazwyczaj, gdyż jak wspomniałam na wstępie ostatnio po Cage`u nie oczekuje się zbyt wiele. W sumie po zderzeniu moich niezbyt wygórowanych oczekiwań tym razem, z tym co zobaczyłam na ekranie 6/10

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Jeden z braci nie miał romansu z zoną. Miał zaburzenia psychiczne. W ostatnich scenach Cage podpala oprawców zapalniczką, którą znalazł na początku.