Rok
2077. W obliczu inwazji z kosmosu i zniszczenia Księżyca ludzkość obroniła się,
jednak kosztem zniszczenia własnej planety. Użyto broni atomowej i skażono
Ziemię. Ludzie musieli ją opuścić i przenieść się na Tytana, satelitę Saturna. Na
Ziemi stacjonują jedynie dwie osoby Victoria (Andrea Riseborough) i Jack Harper
(Tom Cruise), których prace są nadzorowane przez jednostek znajdującą się na
orbicie Ziemi Tet. Victoria nadzoruje działania Jacka, gdy ten wyrusza
naprawiać zniszczone Drony (maszyny mające za zadanie likwidować padlinożerców-pozostałych
najeźdźców). Jack jest konserwatorem i wraz z Victorią, stanowią „skuteczny
zespół” dzień za dniem przeżywając „kolejny dzień w raju” nim nie skończy się czas
ich misji.
Początkowo
Obvilion skojarzył mi się z filmem Wallie. Nasza planeta zniszczona wskutek
działania ludzkości. Wallie poszukiwał oznak odrodzenia się planety, Jack był
konserwatorem dbającym o hydroplatformy wydobywające wodę z planety, będącą źródłem
energii dla koloni na Tytanie. Przesłanie początkowe właściwie obu filmów jest tożsame. Jack tęskni za przeszłością, podobnie
jak Wallie zbiera pozostałości cywilizacji (zniszczony miś, stara czapka, płyty
gramofonowe), na ruinach boiska wspomina pamiętny mecz z 2017 roku, o którym
czytał.
A jaka śmierć jest lepsza niż ta w obliczu strachu,
za prochy ojców i świątynie bogów?
Pomimo tego co się stało Ziemia jest wciąż
moim domem
Czyta
książki w ukrytej zielonej dolinie oczywiście do czasu, gdy dowiaduje się, że
nic nie jest takie jak mu się wydaje: odnajduje kapsułę z zahibernowaną kobietą
(Podobnie jak wszystko się zmienia dla Walleigo w momencie przybycia Eve).
Jeśli
miałabym oceniać jedynie fabułę, to musiałabym przyznać, że scenarzyści mieli
bardzo dobry pomysł. Całość w sumie jest ciekawą postapokaliptyzną historią o
manipulacji, poszukiwaniu „siebie”. Do takich wniosków niestety można dojść
jedynie po przebrnięciu przez nudną dwugodzinną, monotonnie prowadzoną
narrację. Ponad połowa filmu jest spokojnym, dzień za dniem przedstawieniem poczynań
Jacka konserwatora (łącznie z zasygnalizowaniem chłodnych relacji z Victorią).
Nie są to ani obrazy ciekawe, ani wzruszające (jak w Wallie), zwyczajnie nudne
ujęcia pustyni, skał i sterylnie czystej bazy. Ujęcia samolotowych pościgów nie
robiły na mnie większego wrażenia, ponieważ rozgrywało się to w niejakiej scenerii.
Przez całość seansu czekałam, aż w końcu wszystko się wyjaśni, tajemnice
zostaną odkryte, akcja nabierze tempa. Niestety nawet, gdy już w końcu „coś”
zaczyna się dziać, dalej zostało to poprowadzone w jakby zwolnionym tempie.
Całość można było spokojnie zmieścić w 90-minutowym filmie zamiast w ciągnącym się
obrazie pełnym jałowych scen, w którym nawet na końcu brak jest jakiegokolwiek napięcia.
(MINI
SPOILERY: „Ruch oporu” wypuszcza Jacka by sam się przekonał, co znajduje się w
strefie promieniowania. Dlaczego tak zwyczajnie go wypuszczają, gdy on nie chce
współpracować? Ciekawsze by to było, gdyby jakimś sposobem on i Julia uciekli i
przypadkiem znaleźli się w strefie promieniowania. Jack zostawia ranną Julię na
środku pustyni – jedzie do bazy, wraca. Kolejne nudne sceny. Po rewelacjach,
które tam odkrył zabrakło mi jakiejś refleksyjnej sceny, zwerbalizowania szoku,
podzielenie się choćby z Julią wątpliwościami. Zamiast tego dostajemy chatkę w
lesie i sentymentalne wspólne patrzenie na zieloną dolinę. Dlaczego nie spieszą
się by wrócić do podziemnej bazy? Na końcu Jack zupełnie spokojnie leci do Tet
i dopiero wtedy odtwarza zapis z czarnej skrzynki?)
Generalnie
lubię Toma Cruise`a, ale zdecydowanie jednak wolę go chyba w produkcjach typu Mission Immposible czy Jack Reacher, gdzie wiecznie młody Tom
biega i potrafi złożyć karabin z zamkniętymi oczami. W tym filmie albo
scenariusz nie pozwolił mu się wykazać zakładając chłodną gra, niewiele okazywanych
uczuć, nijaki wyraz twarzy, albo Tom traci formę. Postaci kobiece w filmie
niestety również były mało wyraziste, Morgan Freeman miał właściwie dwie przeciętne
sceny okraszone cytatem z tomiku poezji (trochę to przykre, że ostatnio gra
same minidruoplanowe role, patrz Iluzja,
Olimp w Ogniu), a jedynym castingowym „smaczkiem” był występ Nicolaja Coster-Waldau (Jaime
Lannister z Gry o tron!)
Podsumowując,
ponad dwie godziny nudów, których niestety nie rekompensuje nawet zakończenie,
czy efekty specjalne (ciągle jednolita, sterylna sceneria). Z bólem serca, bo
był to naprawdę świetny pomysł a zakończenie mi się podobało, marne i zawyżone 6/10.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Jack
lecąc do Tet z bomba, która ma wysądzić stacje odsłuchuje zapis z czarnej
skrzynki. W roku 2017 jednostka badawcza w kosmosie natknęła się na wielki
niezidentyfikowany obiekt (Tet). Kapitan statku Jack i jego drugi pilot
Victoria nie mają wyjścia, zostają wciągnięci, ale udaje im się odłączyć moduł
z zahibernowaną resztą załogi (statek, który potem po latach rozbija się i z
którego Jack wyciąga Julię). Jack podobnie jak Victoria był jednym z wielu
klonów, które stworzyło Tet. To setki takich klonów podbiło Ziemię, a potem wysyłano
ich by pilnowali hydroplatform i Dronów. Na Ziemi chowali się ocalali ludzie w
specjalnych kombinezonach, ponieważ Drony były zaprogramowane na zabijanie
ludzi. Kombinezony pozwalały ludziom zmylić Drony, wyglądali tak, że Jack
zawsze brał ich za obcych-padlinożerców (Fajny pomysł, a tak zmarnowany!). Gdy
Jack się dostaje do środka Tet i otwiera maszynę hibernującą w środku okazuje się
że był ranny Malcolm (Morgan Freeman). Musiały być dwie osoby na statku. Jack
uruchamia bombę. Tet zostaje zniszczone Jack 49 i Malcolm również giną. Julia
budzi się przy chatce w zielonej dolinie i tam zostaje. Po kilku latach widać
jak pielęgnuje ogródek wraz z kilku letnią córeczką. Z lasu wyłaniają się
ludzie z ukrytej podziemnej bazy (udało im się dopiero po tylu latach odnaleźć
to miejsce?) a wraz z nimi był Jack 52. (od momentu gdy Jack 49 go związał na
pustyni właściwie nie było wiadomo, co się z nim stało). Koniec. Fajne
zakończenie, ale co z tego jeśli całość była nudna…
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz