John Carter - superprodukcja, o której było głośno od kilku
miesięcy. Przynajmniej w moim świecie było głośno. Innymi słowy o tym, że kręcą
ten film wiedziałam od dobrych paru miesięcy, kiedy to trafiłam na trailer tego
filmu i oznaczyłam go sobie na Filmwebie jako „muszę zobaczyć”. Ponadto tytuł
ten pojawiał się w kulturalnych krótkich wymianach zdań, na temat tego, co
ciekawego w tym roku w kinach ma się pojawiać (eee w moim świecie o takich rzeczach się
rozmawia). Ponieważ wielka machina marketingowo-informacyjna wprowadziła do mej
świadomości istnienie tegoż filmu, musiałam go obejrzeć (i w tym przypadku zobaczyć w kinie). Chciałam go obejrzeć ponadto ze względu na fakt, iż
jest to ekranizacja powieści Edgara Rice Burroughsa (autor powieści o
Tarzanie!) i niejako kierował mną sentyment, iż o tej , jakby nie patrzeć, nieco
mniej znanej powieści Burroughsa usłyszałam na jednych z zajęć z zajęć
literatury popularnej (eh ten sentyment do tego, co już minęło…).Ponieważ nie da się ignorować
wiadomości prasowych i krótkich opinii wygłaszanych tuż po premierze, spotkałam
się ze stwierdzeniami, iż John Carter to skrzyżowanie Avatara, Księcia Persji i Gwiezdnych wojen (Dorzuciłabym do tych
porównań jeszcze Gwiezdne Wrota). Stwierdzenie, że John Carter jest wtórny w
porównaniu z tymi filmami można wyśmiać, jeśli wziąć pod uwagę odpowiedź na
pytanie co było pierwsze? Powieść Księżniczka
Marsa, czy wspomniane filmy (w przypadku Księcia Persji, gra na podstawie
której powstał film)? Powieść Burroughsa została wydana w 1912 roku.
Niewątpliwie pod względem fabularnym, pomysłu podróży międzyplanetarnej,
przygodowym Księżniczka Marsa była
pierwsza.
Właśnie, Księżniczka Marsa z jej
fantastyczną fabułą, bohaterem herosem i przygodach na obcej planecie: John
Carter, weteran wojny secesyjnej w wyniku spotkania „trzeciego stopnia” z
kosmicznym wysłannikiem w pewnej niezwykłej jaskini oznaczonej obcymi symbolami
zostaje przeniesiony na Marsa. Jako Ziemianin będący pod wpływem odmiennej
marsjańskiej grawitacji posiada niezwykłą siłę i potrafi bardzo wysoko skakać.
Zostaje on wplątany pomiędzy wojnę dwóch krain, pojmany przez zielone cztero-rękie pierwotne plemię i
uratuje księżniczkę. Przygoda, przygoda i jeszcze raz przygoda na bezkresnej
piaszczystej równinie, wśród latających maszyn.
Powieść może i była pierwsza,
jednak film John Carter czerepie z poprzedzających go produkcji. Obce cztero-rękie
istoty wraz z ich wierzchowcami przypominają plemię zamieszkujące Naboo z Gwiezdnych
Wojen. Statki powietrzne i lasery podobnie. Odkrywanie nowej cywilizacji,
ustalanie bohatera gdzie się znalazł, analizowanie znaków w jaskiniach –
schemat rodem z Gwiezdnych wrót. Walki
na pustyni, skoczność bohatera, nastawienie na podróż – model Księcia Persji.Tylko co z tego? Lubię Gwiezdne wojny, lubię Księcia Persji i John Carter też mi się podobał! Ponieważ mam słabość do tego
gatunku nie jestem skłonna narzekać, że wszystko to już było. Bawiłam się dobrze śledząc przygody Johna (aka Wirginia, jak go omyłkowo nazwali tubylcy). Był w
tym filmie humor, słodki pso-podobny stworek biegający za bohaterem, inteligentna
księżniczka, sceny walk, główny bohater silny i waleczny, może nieco łzawe
wyznania uczuć. Ciekawa intryga manipulujących „tym złym” wyższych istot,
tajemnica podróżowania pomiędzy planetami i furtka do nakręcenia kontynuacji
(Super zakończenie). Bardzo dobre „z rozmachem” nakręcone. (Materiału producenci
mają jeszcze na kilka filmów. Księżniczka
Marsa to pierwsza cześć z cyklu o Marsie składającego się z jedenastu
powieści). Dla mnie bardzo dobra rozrywka 8/10 polecam, dla wszystkich.
PS. Film jest wyświetlany w kinach
w wersji 3D. Nie mam już siły narzekać na 3d, którego właściwie nie ma, albo
ja go nie dostrzegam i zarabianiu dodatkowej kasy na droższych biletach.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Kiedy udaje im się wygrać wojnę, John zostaje odesłany na Ziemię, gdzie przez lata szuka kolejnego medalionu. Bratanek czyta o tym w jego zapiskach, biegnie do jego grobowca upewnić się, że jego ciało jest bezpieczne. To był podstęp, by zwabić obcego z jego medalionem. John go zabija, zabiera medalion i wraca na Marsa.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Kiedy udaje im się wygrać wojnę, John zostaje odesłany na Ziemię, gdzie przez lata szuka kolejnego medalionu. Bratanek czyta o tym w jego zapiskach, biegnie do jego grobowca upewnić się, że jego ciało jest bezpieczne. To był podstęp, by zwabić obcego z jego medalionem. John go zabija, zabiera medalion i wraca na Marsa.
Bardzo dobrze zekranizowana książka, jednak nie czerpie z poprzedzających go produkcji, bo w książce te wątki i postacie istnieją i są ładnie opisane, więc raczej poprzedzające produkcje czerpią ze stuletniej książki. Jak można dać takiemu filmowi tylko 8/10, a gniotowi, w którym nic się nie dzieje i przewidywalnemu jak Igrzyska śmierci z oklepana fabułą 9,/10?
OdpowiedzUsuńJohn Carter mi się bardzo podobał i do dziś bardzo ubolewam nad tym, że ta produkcja nie zarobiła oczekiwanych przez wytwórnię pieniędzy i nie można liczyć na kontynuację. Moje oceny są bardzo subiektywne i wiele zależy od tego w jakich okolicznościach oglądałam film i od tego co wcześniej oglądałam. Może gdybym obejrzała Jona Cartera po Igrzyskach stwierdziłabym, że jest dużo lepszy ;-).
UsuńFilm super. Przygoda, piękna księżniczka ! ,zaskakująca fabuła, stworki o które mają czysto ludzkie odczucia.
OdpowiedzUsuńobejrzałem ten film już kilka razy.
OdpowiedzUsuńostatnio nawet kupiłem sobie film na DVD u "idiotów" za 6,99
Moim zdaniem film świetny - ktoś w końcu wrócił do podstaw sf. Z prostą fabułą, prostymi zależnościami..... ale... jest coś, co powala na kolana. Miłość, namiętność .... i poczucie bezradności, gdy utraciło się coś, czego się nie spodziewało, a dostało nagle (miłość Cartera i powrót na Ziemię) i w końcu DETERMINACJA.
Film przerysowany, bajkowy i może infantylny... ale w moim odczuciu - to są cechy dobrego SF.
A w taką bajkową scenerię wplecione poszukiwanie czegoś......
polecam