niedziela, 29 kwietnia 2012

Wichrowe wzgórza - R jak rozczarowanie, wielkie rozczarowanie.


Andrea Arnold postanowiła nakręcić klasykę literatury autorstwa Emili Bronte" Wichrowe wzgórza. Z twórczości sióstr  Bronte wolę powieści Chralotte [Jane Eyre – najnowsza ekranizacja moim zdaniem udana, Vilette]. Jedynak Wichrowe wzgórza w swoim czasie wywarły na mnie ogromne wrażenie. Po ekranizacji spodziewałam się wiele, bardzo wiele. Kiedy filmowcy biorą się za ekranizacje takich powieści muszą się zmierzyć z ogromnymi oczekiwaniami. O tym filmie usłyszałam już dobrych kilka miesięcy temu, jeśli nie więcej. Wzbudził kontrowersje fakt iż reżyserka powieściowego Heathcliffa (przybłędę o cygańskich korzeniach) wymieniała na czarnoskórego chłopca. Jak można wprowadzać tak znaczącą zmianę? Jeśli jeszcze to miałoby jakiś sens…
Film ten trudno nazwać ekranizacją, adaptacją też nie. Ani nie przedstawia wiernie historii powieściowej, ani nawet idei. W filmie tym pokazano historię właściwie z perspektywy Heathcliffa. Postać Cathy jest mgliście zarysowana, pozostałych bohaterów powieści istotnych dla fabuły jeszcze bardziej spłycono (Linton wypowiada w sumie kilka zdań, podobnie Hindley).
Niesamowicie dłużące się ujęcia nieba, zbliżenie na jakiś krzak, milczenie, powolne spacery bohaterów, znowu zbliżenie na ziemię i roślinkę. Same ciemne i ponure sceny. Całkowite marnotrawstwo czasu projekcji na powolne śledzenie marszy, bezsensowne ujęcia przestrzeni. Dialogów praktycznie wcale. Oczywiście można budować rodzące się uczucie opierając się jedynie na spojrzeniach, ale zarówno w wersji nastoletniej jak i tej już dorosłej miedzy Cathy a Heathcliffem nie ma chemii. Zabrakło tego szaleństwa, biegania po wrzosowiskach, zabrakło uczucia. Są za to sceny maltretowania zwierząt. Zero wyjaśnienia, czemu ta dziewczynka Cathy nagle przesiała lubić Heathcliffa po wizycie u Lintonów. Bezpodstawne pokazywanie syna Hindleya i jego zachowania skoro w filmie przedstawiono ledwie połowę powieściowej historii. Słabe, słabe, ah czemu tak słabe! Dwugodzinny film, z którego spokojnie można by wyciąć ponad 40 minut i wciąż fabularnie uzyskalibyśmy to samo! Zero akcentu na sferę różnicy jaka Cathy dostrzegła pomiędzy światami po wizycie u Lintonów. Uczynienie z Heatcliffa czarnoskórego mężczyzny niczego właściwie nie zmieniło, był traktowany źle bo był przybłędą i sługą. W całym filmie pada ledwie jedno zdanie dotyczące koloru skóry. Po jego powrocie, gdy wraca bogaty jego rasa nie ma zupełnie znaczenia. Wymiana młodej ciemnowłosej Cathy o niemal czarnych oczach na dorosłą niebieskooką szatynkę absurdalna! Dom Lintonów za czasów dzieciństwa wydawał się niezbyt okazały, za to gdy bohaterowie dorośli i Heathcliff tam wchodzi okazuje się być luksusową rezydencją. Dlaczego tego nie pokazano na początku? Wtedy postępowanie nastoletniej Cathy miałoby jakiś sens. Wygnany Hetclif wraca po latach. Linton przyjmuje go herbatką w swoim czystym salonie? Film urwany właściwie, choć dłużył mi się niezmiernie przez dwie pełne godziny. Nieco emocji udało im się pokazać pod koniec, ale to wszystko mało. Ucięte, całkowity brak pociągnięcia wątku kolejnego pokolenia, któremu Heathcliff zgotował to samo, co jego spotkało. Doczekałam się dźwięku muzyki na samym końcu, wcześniej tylko szumy i szmery. Rozczarowanie wielkie. Jak się brać za klasykę literatury i ją zmieniać to z sensem 3/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Akcja filmu kończy sie właściwie w połowie fabuły książki. Cathy umiera, Heathclif cierpi po jej śmierci.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz