Andrea Arnold postanowiła nakręcić klasykę literatury autorstwa Emili Bronte" Wichrowe wzgórza. Z twórczości
sióstr Bronte wolę powieści Chralotte
[Jane Eyre – najnowsza ekranizacja moim zdaniem udana, Vilette]. Jedynak
Wichrowe wzgórza w swoim czasie wywarły na mnie ogromne wrażenie. Po
ekranizacji spodziewałam się wiele, bardzo wiele. Kiedy filmowcy biorą się za
ekranizacje takich powieści muszą się zmierzyć z ogromnymi oczekiwaniami. O tym filmie usłyszałam już dobrych kilka miesięcy temu, jeśli nie więcej. Wzbudził
kontrowersje fakt iż reżyserka powieściowego Heathcliffa (przybłędę o
cygańskich korzeniach) wymieniała na czarnoskórego chłopca. Jak można
wprowadzać tak znaczącą zmianę? Jeśli jeszcze to miałoby jakiś sens…
Film ten trudno nazwać ekranizacją, adaptacją też nie. Ani
nie przedstawia wiernie historii powieściowej, ani nawet idei. W filmie tym
pokazano historię właściwie z perspektywy Heathcliffa. Postać Cathy jest
mgliście zarysowana, pozostałych bohaterów powieści istotnych dla fabuły
jeszcze bardziej spłycono (Linton wypowiada w sumie kilka zdań, podobnie
Hindley).
Niesamowicie dłużące się ujęcia nieba, zbliżenie na jakiś
krzak, milczenie, powolne spacery bohaterów, znowu zbliżenie na ziemię i
roślinkę. Same ciemne i ponure sceny. Całkowite marnotrawstwo czasu projekcji
na powolne śledzenie marszy, bezsensowne ujęcia przestrzeni. Dialogów praktycznie
wcale. Oczywiście można budować rodzące się uczucie opierając się jedynie na spojrzeniach, ale zarówno w wersji nastoletniej jak i tej już dorosłej miedzy
Cathy a Heathcliffem nie ma chemii. Zabrakło tego szaleństwa, biegania po wrzosowiskach, zabrakło uczucia. Są za to sceny maltretowania zwierząt. Zero
wyjaśnienia, czemu ta dziewczynka Cathy nagle przesiała lubić Heathcliffa po
wizycie u Lintonów. Bezpodstawne pokazywanie syna Hindleya i jego zachowania skoro w filmie przedstawiono ledwie połowę powieściowej historii. Słabe, słabe, ah
czemu tak słabe! Dwugodzinny film, z którego spokojnie można by wyciąć ponad 40
minut i wciąż fabularnie uzyskalibyśmy to samo! Zero akcentu na sferę różnicy
jaka Cathy dostrzegła pomiędzy światami po wizycie u Lintonów. Uczynienie z
Heatcliffa czarnoskórego mężczyzny niczego właściwie nie zmieniło, był
traktowany źle bo był przybłędą i sługą. W całym filmie pada ledwie jedno
zdanie dotyczące koloru skóry. Po jego powrocie, gdy wraca bogaty jego
rasa nie ma zupełnie znaczenia. Wymiana młodej ciemnowłosej Cathy o niemal
czarnych oczach na dorosłą niebieskooką szatynkę absurdalna! Dom Lintonów za
czasów dzieciństwa wydawał się niezbyt okazały, za to gdy bohaterowie dorośli i
Heathcliff tam wchodzi okazuje się być luksusową rezydencją. Dlaczego tego nie
pokazano na początku? Wtedy postępowanie nastoletniej Cathy miałoby jakiś sens.
Wygnany Hetclif wraca po latach. Linton przyjmuje go herbatką w swoim czystym
salonie? Film urwany właściwie, choć dłużył mi się niezmiernie przez dwie pełne
godziny. Nieco emocji udało im się pokazać pod koniec, ale to wszystko mało.
Ucięte, całkowity brak pociągnięcia wątku kolejnego pokolenia, któremu Heathcliff
zgotował to samo, co jego spotkało. Doczekałam się dźwięku muzyki na samym
końcu, wcześniej tylko szumy i szmery. Rozczarowanie wielkie. Jak się brać za
klasykę literatury i ją zmieniać to z sensem 3/10.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Akcja filmu kończy sie właściwie w połowie fabuły książki. Cathy umiera, Heathclif cierpi po jej śmierci.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Akcja filmu kończy sie właściwie w połowie fabuły książki. Cathy umiera, Heathclif cierpi po jej śmierci.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz