piątek, 2 września 2011

Hop, czyli zające i żółte kurczaki...

HOP - kto mi powie, że mały puchaty króliczek z wielkimi oczami i odstającymi do góry uszami nie jest słodki? I kto mi powie, że nie można nakręcić filmu o zającu wielkanocnym?


Można, o takim mniejszym, nastoletnim zajączku, który nie chce przejąć rodzinnego interesu, bo woli grać na bębnach i ucieka z domu do…Hollywood. pLANUJE odwiedzić kuzynów, ponieważ w przewodniku po gwiazdach wyczytał, że posiadłość Playboya jest domem dla seksownych króliczków z całego świata („a on sam zresztą, też jest sexy”). Oczywiście nasz bohater się nie zniechęcił (cóż wejście do takiej posiadłości nie mogło być łatwe, nie?) [„Może właśnie tak ma być, wielcy artyści zawsze cierpią zanim dotrą na szczyt, Harrry Potter powstawał w lepiance i proszę…”]. Nasz zajączek poznaje Freda, trzydziestolatka, któremu rodzina „delikatnie” zasugerowała, że pora wyprowadzić się z domu, a Fred w drodze do rezydencji, którą ma się zająć podczas nieobecności bogatego właściciela, potrąca gadającego zajączka.

Wystarczy zawiesić nieco niewiarę, odrzucić logikę (dlaczego nikt nie jest zdziwiony tym, że zając gada?). No wiec: dużo króliczków, jeden zły żółciutki kurczak, jeden człowiek i mamy film z nawet zabawnymi kwestiami, niezłą optymistyczną muzyką (i tańczącymi kurczakami), nadający się do obejrzenia kątem oka przy porannej kawie. W porównaniu do innych tego „typu” filmów, u mnie 6/10.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz