Lubię Toma Hanksa i lubię Julię Roberts i podobał mi się ten film.
Co prawda, kiedy zobaczyłam ich na ekranie pomyślałam, że to nie ta Julia z Pretty Woman czy Notting Hill a Tom to już nie Forest Gump czy Joe Fox. Choć czas obszedł (lub chirurdzy, nie wiem, nie jestem na bieżąco z plotkarskim życiem gwiazd) się lepiej z Julią.
Hanks grywa ludzi pozytywnie nastawionych do życia (Terminal, Forest Gump), traktujących je z pewną naiwnością. Taki też jest w filmie w Larry Crowne.

Banalnie prosta fabuła, naiwnie pokazane życie akademickie, które ograniczyło się w przypadku Larrego do dokładnie dwóch zajęć (poza retoryką chodził jeszcze na wykład z ekonomii – tu dobre sceny). Zbyt ograniczone ukazanie „nauczania” Mercedes. Wygłaszanie mowy przez każdego ze studentów na zajęciach i jedna rada wykładowczyni to trochę mało jak na wykład z retoryki. Larry miał też szczęście, że pierwszego dnia poznał Talię, z którą się zaprzyjaźnił i został przyjęty do grona motocyklistów. Wszystko mu się udało, zdobył przyjaciół, nikt nie podważył sensu pójścia na studia w jego wieku, znalazł nową pracę, przeprowadził się, kupił motorynkę, poradził sobie na studiach. Proste, proste, proste, naiwne i jeszcze raz naiwne, ale…POZYTYWNE.
Czasami można zobaczyć zwyczajnie pozytywny film…7/10. Bez fajerwerków, na chłodny, zimowy wieczór kiedy marzy się o ciepłym łóżku i jakimś lekkim filmie…
Ponieważ cytaty i nawiązania, to jest to, co tygryski lubią najbardziej: fragment końcowej mowy Larrego:
George Bernad Shaw kiedyś zażartował:
„Umysł głupka sprowadza filozofię do szaleństwa,
Naukę do zabobonu,
a sztukę do pedanterii
Stąd uniwersyteckie wykształcenie”
Też dziś obejrzałam i mam takie samo zdanie ;)
OdpowiedzUsuńPS. Fajny blog ^^