sobota, 19 listopada 2011

Saga Zmierzch – pomaratonowo. Przed świtem część 1. – czyli wrażenia z Sali kinowej po seansie zakończonym o 8 nad ranem.

Nie ma to jak maratony. Cztery części Sagi Zmierzch jedna po drugiej na dużym ekranie. Mój osobisty rekord czasu spędzonego w fotelu kinowym.
Zmierzch, Księżyc w nowiu, Zaćmienie, Przed świtem. Start 23, meta 7 rano w teorii (8 rano w praktyce w wyniku 15 minutowych przerw pomiędzy każdym filmem). Logicznie rzecz biorąc można by się zastanowić, jak można wysiedzieć na czerech filmach przeznaczonych dla nastolatek, oglądanych w nocy, puszczanych po kolei (trzy pierwsze części większość ludzi już widziała), kiedy to najnowszy premierowy film został wyświetlony jako ostatni o 6 nad ranem? Można, przy wypiciu kilku Blacków.
Sala kinowa była pełna (a właściwie trzy sale kinowe). Szaleńców chętnych na taki seans znalazło się wielu. Przedział wiekowy: lat około dwudziestu, płeć: kobiety, choć osobniki płci męskiej również się znalazły - w ogromnej mniejszości (cóż za dowód uczucia do swojej dziewczyny – wysiedzieć 9 godzin na maratonie Zmierzchu). Jeden osobnik siedzący koło mnie i koleżanki miał co prawda poduszkę i słyszałyśmy chrapanie. Ponadto przy wychodzeniu do toalety trzeba było szturchnąć dwie osoby torując sobie drogę pomiędzy fotelami. Jednak większość ludzi na sali była przytomna…

Zaznaczać chyba nie muszę, że jestem "wyznawczynią" kultu Zmierzchu. Przeczytałam wszystkie książki sagi, widziałam te filmy już wcześniej itd. (To chyba oczywiste, poszłam przecież na 9 godzinny maraton).

Banalność fabuły, papierowość postaci (Marysuizm), odtwórczość i egzaltacja to jedno, rozrywka i przyjemność z czytania książek/oglądania filmów, to drugie. Tak wiem, Kristen Stewart to aktorka dwóch min, Pattison wcale nie jest taki boski, jeśli mu się uważnie przyjrzeć (Zachwyt nad nim wygenerowała cała ta otoczka związane z postacią Edwarda), dialogi w tych filmach są momentami bezsensowne, fabuła rozciągnięta i oparta na ohah i ahah przy wyznaniach uczuć. Tak wiem, wszytko wiem, ale to przecież Zmierzch! Krytykować można, ale obejrzeć trzeba. 

Tyle z nocy poślubnej

W pierwszej części mnóstwo zbliżeń, dialogi nieporadnych nastolatków. Zaprzeczyć nie mogę jednak, że scena, w której Edward ratuje Bellę przed zmiażdżeniem jej przez samochód, była parodiowania już kilkakrotnie (Halloween`owy odcinek Simpsonów, film Wampiry i świry), jest wiec coś na rzeczy. Pattison najatrakcyjniejszy chyba był jednak w części pierwszej (taki wizerunek bad boy`a, do którego wszystkie dziewczyny w szkole wzdychają), w kolejnych dużo cierpi i wygląda coraz gorzej (co ta miłość robi z wyglądem wampira...). W części drugiej Bella jest trochę doroślejsza, swoje pięć minut ma Jacob (wcześniej niepozorny, za to od drugiej części widać, że Taylor Lautner musiał dużo ćwiczyć, w przeciwieństwie do Pattisona, który się robił coraz bardziej blady). Od Księżyca w nowiu dialogi się nieco poprawiły, było więcej akcji i nastoletni aktorzy nie musieli zbyt wiele grać. Pod względem realizacji, ilości wydarzeń najciekawsza byłaby część trzecia (Zaćmienie). We wszystkich filmach dobra muzyka( Muse!).

Skupię się jednak na części najnowszej, to z niej wrażenia mam najbardziej świeże (w przypadku poprzednich, mój odbiór został obdarty z emocji i dostrzegłam więcej niedociągnięć). Przed świtem jest ekranizacją ostatniej książki Stephenie Mayer o tym samym tytule. Jednak podobnie jak w przypadku ostatniej części Harrego Pottera powieść postanowiono podzielić na dwa filmy. Podzielono na siłę…W powieściach tych nie ma zbyt wiele akcji, raczej jest wielość przeżyć, których nie da się pokazać na ekranie…musieli więc „rozwlec” nieco fabułę…

Uwaga Spoiler


Film zaczyna się przygotowaniami do ślubu Belli i Edwarda. Kilka wzruszających scen pożegnań z rodzicami, przeplatanych niepokojącymi snami Belli. Scena ślubu jakoś mnie nie poruszyła. Najbardziej w tym wszystkim przekonywujący był Jacob (Taylor Lautner). W jego złość jestem w stanie uwierzyć. Nawet zabawny był zestaw scenek przemówień na ślubie poszczególnych postaci i niedowierzanie jednej z przyjaciółek Belli w to uczucie. (Musieli wpaść, kto normalny bierze ślub w wieku 18 lat?). Dochodzi więc do ślubu a szczęśliwa para jedzie na odizolowaną wyspę spędzić swój miesiąc miodowy. I tu miał nastąpić najbardziej oczekiwany moment: noc poślubna Belli i Edwarda, która okazała się wielkim rozczarowaniem (przed premierą wprowadzono ograniczenie wiekowe. Film przeznaczony dla widzów od 15 lat. Zupełnie nie wiem dlaczego, ponieważ wszystkie ”momenty” ograniczają się do tego, co można zobaczyć w zwiastunie). Cała małżeńska sielanka jest nieciekawa. Bella i Edward głównie grają w szachy i pływają w morzu. Edward się powstrzymuje, Bella go zachęca…Trochę w grze Pattisona brakowało tego „pożądania”, ma on głównie cierpiącą minę. Ciekawie po przydługawym wstępie robi się dopiero, gdy okazuje się, że Bella jest w ciąży i wracają do domu. Na ekranie pojawiają się wtedy pozostali bohaterowie, którzy "ratują" film.
Jednak trzeba przyznać, że w Przed świtem są niezłe efekty specjalne. Zarówno w tej części jak i poprzednich wilki wyglądają imponująco (dynamiczna scena „kłótni” w sforze nieco rozbudziła widownię). Stan Belli w ciąży został oddany bardzo realistycznie. Stewart była przeraźliwie chuda i wraz z rozwojem ciąży wyglądała coraz gorzej (mam nadzieję, że zostało do osiągnięte poprzez obróbkę graficzną). Można było uwierzyć, że dziecko "wysysa" z niej życie. Właściwie na ograniczenie widowni do widzów od lat 15 prędzej „zapracowała” sobie scena porodu i śmierci, niż noc poślubna.

Koniec Spoilera

Zrobiło się ciekawie dopiero pod koniec, ostatnie 20 minut oglądałam w napięciu. Mocne zakończenie, które sprawiło, że mimo wszystko, będę czekać na kolejny film.
Bardzo subiektywne, wypracowane głownie zakończeniem filmu: 7/10 (jeśli miałaby to być w miarę obiektywna ocena gry aktorskiej, napięcia i fabuły pewnie byłoby to 5/10), które raczej wynika z reminescencji moich wrażeń po przeczytaniu książki, które dzięki ekranizacji mogły nieco odżyć.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz