niedziela, 27 listopada 2011

Planeta małp – Klasyka SF z drugim dnem

Wkrótce premiera na DVD Genezy Planety małp w reżyserii Ruperta Wyatta. Postanowiłam wiec odświeżyć sobie klasykę serii, czyli część pierwszą z roku 1968: Planeta małp w reżyserii Franklina J. Schaffnera.
Westchnęłabym jak emerytka utyskując nad niedoskonałością i mniejszą wartością czasów obecnych, wspominając przeszłość. Otóż, dziś się już takich filmów nie kręci. Dziś czyli w czasach wszechobecnych efektów specjalnych a ostatnimi czasy efektów 3D, które czasami przysłaniają jakikolwiek głębszy sens opowiadanej historii. Dziś wydaje się, że podstawą jest jak najprostsza fabuła, w którą można zgrabnie wpleść jak największą ilość efektów generowanych komputerowo. Im więcej, tym lepiej.

Kiedyś sięgało się po filmowe SF w ramach „kostiumu”. Dlatego też nie można nie dostrzec drugiego dna w historii Taylora – kosmonauty, który wyrusza w podróż kosmiczną, jego statek rozbija się na obcej planecie, gdzie małpy mówią, tworzą cywilizację a ludzie uznawani są za nieme, nierozumne zwierzęta. Na nieszczęście Teylor w wyniku postrzału traci głos i nie może udowodnić swojej wyższości intelektualnej. Co przerażające, nawet po odzyskaniu głosu, wciąż udowadniać musi, że nie jest zwierzęciem.
Gdzie tu odnaleźć miałby swoje miejsce widz? Widz szczycący się swoją kulturą powinien utożsamiać się z inteligentą małpą, nie niemym, brudnym człowiekiem, prawda? 
Można stwierdzić, że to niezły film przygodowy, w którym bohater trafia do wiezienia, potem ucieka, w miedzy czasie trochę strzela i się bije ale…
Napiszę tu też inną oczywistą oczywistość. Ten film poprzez odwrócenie ról pokazuje perspektywę zwierzęcia w świecie ludzkim, absurdy dogmatów religijnych, które za wszelką cenę chcą ukryć i zaprzeczyć wszystkiemu, co mogłoby je podważyć. Naukę, która jest ograniczana, gdy nowe teorie są niewygodne, brak akceptacji inności. Ponadto dumę ludzką zobrazowaną na początku filmu, kiedy to pewni siebie astronauci wyruszają podbić wszechświat. Zgodzili sie na tę podróż, ponieważ nic ich w domu nie trzymało. Jaka to musiała być cywilizacja, którą bez zbednych sentymentów opuściła grupa ludzi, wiedząc, że nigdy nie wrócą?
Klasyczna wręcz, ostatnia scena tego filmu: rozpacz Langdona bijącego z rozpaczy o ziemię, kiedy zobaczył, gdzie tak naprawdę się znalazł – to nieco wstrzasające świadectwo tego – jakie lęki wciąż mogły ogarniać społeczeństwo w latach siedemdziesiątych. Dobry film o naturze ludzkiej i ludzkich wadach.
To nie jest film o małpach…

Polecam, kino które warto sobie odświeżyć 8/10.




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz