środa, 28 marca 2012

Tower Heist: Zemsta cieciów- komik do komika i zbierze się komedia?


Ben Stiller, producent, aktor komediowy znany z takich filmów jak Poznaj mojego tatę, Jaja w tropikach, Dziewczyna moich koszmarów czy Noc w Muzeum ponownie w komediowej produkcji. Stiller gra „ciecia”, zarządcę personelu luksusowego wieżowca zmagającego się z takimi problemami jak pracownica, której kończy się wiza, konieczność zatrudnienia reprezentanta mniejszości narodowej. To dobry szef, profesjonalista oddany swojemu zadaniu. Żadnych komórek I-Phonów , sms-owania,  Twiterra [Facebooka pewnie też]. Pracownicy mają być do ciągłej dyspozycji mieszkańców. Punktem wyjścia do każdego filmu musi być jakaś „zmiana” naruszająca dotychczasowy ład w świecie bohaterów. W świecie Josha (Ben Stiller) był to moment, gdy aresztowano biznesmena, któremu wszyscy pracownicy powierzyli swoje pieniądze na emeryturę. Josh czuje się winy, czuje się bezradny. Poznaje kobietę, agentkę FBI, gdy wyładowuje swoją złość, zostaje zwolniony z pracy.

-Zawsze możesz zastosować metodę pradziadków…
-Czyli?
-Wziąć widły, skrzyknąć chłopaków i huzia na zamek

Ben Stiller więc skrzykuje chłopaków: Eddiego Murphy`ego, Matthew Brodericka, Casey Afflecka i kilku innych. Postanawiają włamać się do apartamentowca.

Film niezły. Scenariusz prosty. Całość fabuły została oparta na postaci Josha (Ben Stiller), profesjonalisty w pracy, życiowego nieudacznika. Edy Murphy zagrał właściwie rolę drugoplanową (Najlepsze lata Ediego chyba już za nim). Cały komizm tej komedii polegał głównie na tym, że grupa zwykłych pracowników postanawia dokonać wielkiego „skoku” by odzyskać swoje pieniądze. Zabawna jest ich nieporadność (niezła scena w sklepie, gdy muszą udowodnić swoje złodziejskie umiejętności). Kilka nawiązań do innych filmów [Jesteś moim braciszkiem Tuckiem (Robin Hood), kpina z drugiego imienia (Poznaj mojego tatę)]. Generalnie film typowo familijny 6/10. Można obejrzeć „do obiadu”, prasowania lub sprzątania…

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Nie było pieniędzy w sejfie, których szukali ciecie. zrezygnowani pod koniec odkrywają, że samochód jest cały ze złota. Po trudach wydostania samochodu z budynku chowają go w basenie na dachu. Potem wszystkim pokrzywdzonym wysyłają złote części samochodu.

sobota, 24 marca 2012

Igrzyska śmierci – potencjalnie dobre SF


Igrzyska śmierci to jeden z tegorocznych filmów z bardzo dobrą kampanią reklamową. Plakaty, reklamy w TV, mnóstwo konkursów, nowinek, bardzo dobry trailer zapowiadający intrygującą fabułę. Film został nakręcony na podstawie powieści o tym samym tytule autorstwa Suzanne Collins. Seria ta jest porównywana do sagi Zmierzch (Raczej nie ze względu na tematykę, ale na popularność jaką się cieszą te powieści w USA. Śmiem też przypuszczać, że ta powieść niesie za sobą nieco więcej pogłębionych wątków społecznych i zawiera mniej elementów romansowych). Niestety cały problem w przypadku tego filmu polega na tym, że trzeba chyba przeczytać książkę, by docenić film jak należy. Ja nie przeczytałam, cóż więc jako widz nie znający źródeł tego filmu zobaczyłam w kinie?

Świat przyszłości. Ludzie biedni, ciężko pracujący, głodujący żyją w 12 dystryktach. Elita, ci lepsi, będący przedstawicielami klasy wyższej żyją w luksusie. Grupa Panów i grupa podległych im, gorszych robotników. Obraz dysproporcji ekonomicznej. To skutki dawnych czasów i powstań ludu. Raz do roku są organizowane Igrzyska. Jako reprezentanci z każdego dystryktu są losowanie dwie osoby: kobieta i mężczyzna w wieku od 12 do 18 lat. Młodzi, silni, zmierzyć się mają w śmiertelnej walce, zwycięzca może być tylko jeden. Bohaterką jest Katniss, młoda dziewczyna bardzo dobrze strzelająca z łuku, mająca młodszą siostrę, którą się zajmuje. W dniu losowania, przypominającego zebranie więźniów na placu defiladowym w dystrykcie 12 zostaje wylosowana 12-letnia siostra Katniss. Dziewczyna widząc rozpacz dziewczynki i jednocześnie wiedząc, że nie ma ona szans na przeżycie, zgłasza się do udziału w igrzyskach. Dystrykt 12 ma pierwszego w historii ochotnika. Jako drugi reprezentant z 12 dystryktu zostaje wylosowany Peeta, którego Katniss ledwo zauważała. Razem wyruszają w podróż do „stolicy” na przeszkolenie z przeżycia przed Igrzyskami.

Koncepcja przyszłości przedstawiona w filmie jest intrygująca, książka z pewnością (Niestety tylko się tego mogę domyślać) miała „podwójne dno”. W filmie natomiast wszystkie wątki zostały ledwie zasygnalizowane. Zabrakło „czasu” na realne ich rozwinięcie. Problem świata, w którym ludzkie życie podczas igrzysk to rozrywka. By przeżyć bohaterowie muszą się przypodobać sponsorom. Kolejni uczestnicy występują z uśmiechami na twarzach w telewizji kokietując i starając się zdobyć przychylność publiczności. Nierówna walka pomiędzy dystryktami, gdzie jako reprezentanci są wystawiani przeszkoleni w zabijaniu rekruci, gdy z innych wylosowane zostają 12-letnie jeszcze dzieci. Oglądanie tego filmu polega na ciągłym napięciu i oczekiwaniu aż zacznie się tak naprawdę coś dziać. Bohaterowie się szkolą, czekam na rozpoczęcie Igrzysk. Rozpoczynają się Igrzyska, bohaterka ucieka przed pozostałymi uczestnikami i ukrywa się w lesie. Wciąż czekam, aż zacznie się walka na śmierć i życie. Giną kolejni uczestnicy (o czym dowiadujemy się jedynie z głośnego wystrzału z armaty), jednak cała narracja jest skupiona wyłącznie na Katniss i jej ukrywaniu się przed pozostałymi i niechęci do zabijania konkurentów. Sprawiło to, że ani etap treningów, ani etap samych Igrzysk nie był interesujący. Ograniczyło się to głównie do przedstawienia prób przeżycia w lesie (zdobycie pożywienia, leków, wody, ukrycie się przed pozostałymi rekrutami). Grupa nastolatków biega po lesie niczym na obozie przetrwania, tyle, że w tym przypadku wszystko jest oglądane przez uprzywilejowaną grupę władzy i nadzorowane przez organizatorów Igrzysk (Odeszła zbyt daleko od pozostałych uczestników? Trzeba ją zawrócić, stwarzamy pożar lasu). Gdy następuje koniec Igrzysk wymuszony sztucznie przez modelatorów, można dojść do wniosku, czemu nie zrobiono tego wcześniej, po co czekali? Niestety w filmie postawiono na bezcelowe wałęsanie się po lesie kosztem nie przedstawienia z pewnością bardziej zajmujących scen walk. Zabrakło pogłębienia wątku „przypodobania się publiczności”, wyjaśnienia kim jest prowadzący, dokładniejszego wyjaśnienia jaki jest cel Igrzysk, koncepcji Igrzysk i przedstawienia śmierci młodych ludzi jako Show. Zbyt skrótowe potraktowanie relacji rekruci-ich styliści, opiekunowie. Udawane uczucia zostały zarysowane tak, że mogę się jedynie domyślać, że wszystko było wyłącznie na pokaz (Przypuszczam, że w książce było to wyraźniej zaznaczone). Kilka scen w tym filmie było poruszających, ale gdy nastąpił koniec, byłam zdziwiona, że to już, choć momentami byłam znużona wlekącą się akcją. Po obejrzeniu tego filmu mogę jedynie stwierdzić, że potencjał był ogromny, jednak nieumiejętnie wykorzystany. W tym przypadku w ciemno mogę stwierdzić, że książka pewnie była lepsza. W sumie za koncepcję, za pomysł, za kilka dobrych scen 7/10, ale byłam nieco rozczarowana. 

edit 5.09.2012
Przeczytałam całą sagę. Gdybym teraz obejrzała film dałabym mu o wiele wyższa ocenę. Nie mogę się doczekać kolejnych ekranizacji! Niemniej dla nielubiących czytać: film jest bardzo wierny książce, a wątki które przypuszczałam, że w książce są nieco bardziej pogłębione były raczej właśnie w filmie lepiej zobrazowane niż opisane w powieści...

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Przy życiu zostają Katniss i Peeta. Słyszą głos z megafonu, że zasada iż mogą przeżyć dwie osoby z jednego dystryktu jest anulowana. Wtedy wyciągają zabójcze jagody i postanawiają zjeść je jednocześnie, by nikt nie wygrał, jeśli oboje nie mogą żyć (był to szantaż, nie spieszyli się z jedzeniem czekając, żeby ich powstrzymali). Głos jednak pozwala im obojgu przeżyć. Wracają skrepowani do dystryktu, Peeta prawdziwie kochający Katniss, ona pragnąca zapomnieć o tym, co się wydarzyło podczas Igrzysk.

poniedziałek, 19 marca 2012

Blow – męski film o jaraniu?


Lata `70 Stany Zjednoczone Ameryki, Kalifornia. Słońce plaża i dwóch kupli, którzy nie ciężką praca, ale ciesząc się życiem w łatwy sposób chcą zarabiać pieniądze. Sprzedają trawę na plaży, wokół nich piękne kobiety i wszystkie zajmują się tym samym: są stewardesami. Żyć nie umierać. To jest to. Ty Kalifornia i plaża. Blow to historia „kolesia”, „gościa” „ziomala” (jak inaczej nazwać młodego człowieka handlującego marihuaną w słonecznej Kalifornii?), któremu nie wystarczył lokalny zasięg jego działalności. On chciał więcej, większego rynku. Był przedsiębiorczy…



Niech wiatr zawsze wieje ci w plecy a słońce świeci w twarz. I niech los pozwoli zatańczyć wśród gwiazd

Danbury nie było więzieniem tylko szkołą przestępców. Trafiłem tam jako magister z marihuany, wyszedłem z doktoratem z kokainy

Silę się na uśmiech, bo miałem o wiele więcej ambicji niż talentu. Nie będzie już białych koni ani pięknych kobiet u moich drzwi


Fabularnie zręcznie przeprowadzono klamrę w tym filmie. Blow to  film nakręcony na faktach, życiorys Georga Junga (Johnny Depp) od jego dzieciństwa, kiedy to był małym chłopcem i ojciec próbował mu wpoić podstawowe wartości i to co najważniejsze: że liczy się rodzina nie pieniądze (George nie był zbyt pojętnym uczniem w tej kwestii. Wolno się uczył usiłując zrobić dużo pieniędzy w krótkim czasie) aż po jego marny koniec, kiedy trochę zbyt późno zdał sobie sprawę z tego, co istotne. George szukał drogi na skróty bez żadnych wyrzutów sumienia, strachu, podejmował ryzyko. Film pokazujący historię przestępcy narkotykowego, zaplecze rynku, sposoby działania, rynki zbytu, przemyt, przypominający mi takie filmy jak Pan życia i śmierci czy w Nurcie życia. Johnny Depp ostatnio też nieco podobną rolę zagrał w filmie Dziennik zakrapiany rumem (film z serii rum, wino, kobiety, słońce, plaża i śpiew).

Dlaczego zabrałam się za oglądanie filmu o takiej właśnie tematyce? No dlaczego? Jakiś film o jaraniu zioła wypada znać (Na magicznej liście wciąż mam Las Vegas Parano, notabene też film z Jonnym Deppem). Mało tego to nie był film tylko o trawie. Nie będę ukrywać, że głównym czynnikiem skłaniającym mnie do obejrzenia tego filmu (cóż temat nijak mnie nie interesował) była postać Johnnego Deppa. Przychodzi taki moment, że większość nowszych filmów lubianego aktora się widziało (w moim przypadku jest tak z większością hollywoodzkich gwiazd. Znam ich najnowsze filmy, nadrabiam „starocie”) Johnny Depp mi więc wystarczył (Na plakacie co prawda widnieje też Penelope Criuze, ale gra niezbyt ciekawą rolę drugoplanową i pojawia się dopiero w połowie filmu). Jak dla mnie film dobry, ale powodów do zachwytu nie widzę (Blow ma bardzo wysoką średnią ocen). Johnny nie zawiódł, jednak u mnie w sumie 7/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Żona Geoga zostawiła, trafił do więzienia, córka go tam nie odwiedza.

niedziela, 18 marca 2012

Tajemnica morderstwa na Manhattanie – kryminalny Woody w średniej formie


Larry (Woody Allen) i Carol (Diane Keaton) Liptonowie są małżeństwem, które pewnego dnia w windzie lepiej zapoznaje się ze swoimi sąsiadami, starszą parą. Odwiedzają ich w mieszkaniu. Następnego dnia okazuje się, że starsza pani zmarła na zawał serca. Carol jest przekonana, że to było morderstwo, ponieważ kobieta nie wspominała o problemach z sercem. W jej przekonaniu wspiera ją ich znajomy Ted. Rozpoczyna się prywatne śledztwo Carol. Włamuje się do mieszkania, śledzi podejrzanego. Larry we wszystko to nie wierzy, jednak powodowany zazdrością o Teda, który był chętny do siedzenia godzinami w samochodzie i obserwowania budynku, jednak zaczyna wspierać żonę w jej usiłowaniu dojścia do prawdy.





Fabuła tego filmu Woodego nie była zbyt skomplikowana. Owszem zagadka kryminalna ciekawa, zwłaszcza kiedy zaczęły pojawiać się ciała osób, które teoretycznie już nie żyły. Nie jest to tylko film o śledztwie, ale również o problemach pary głównych bohaterów. Niestety w tym filmie zabrakło tego, co u Woody`ego najbardziej cenię: błyskotliwych dialogów. Nic specjalnie mnie nie rozśmieszyło (No ledwie kilka fraz wynotowałam: Nie mogę słuchać tyle Wagnera. Mam ochotę podbić Polskę; Zachowaj trochę szaleństwa na menopauzę; Życie to taka nudna rutyna i oto tu jesteśmy tak? Stoimy na progu prawdziwej zagadki; Już nigdy nie powiem, że życie nie imituje sztuki. Jak na film Woody`ego, bardzo mało i nic odkrywczego). Woody jest nieporadny, jak zwykle roztargniony, Diane Keaton nieźle odgrywa swoistą paranoję. Tropienie, śledztwo w sprawie morderstwa może być przygodą. Wszyscy łakniemy przygód. Jednak Tajemnica morderstwa na Manhattanie nie byłaby filmem, przy którym zatrzymałabym się zainteresowana skacząc po kanałach w TV. Słabszy film Woody`ego, albo już za wiele jego filmów obejrzałam i niewiele może mnie już zachwycić. Niestety 6/10.


Ps. Na koniec jeszcze jeden cytacik: Widzi się jako Humphrey Bogart w Casablance. Właśnie dlatego należy znać takie filmy jak Casablanca! Klasyka jako rzecze Woody nawiązując do filmu Casablanca w dialogu!

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Na prawdę doszło do morderstwa.

czwartek, 15 marca 2012

Sherlock – raz jeszcze, wersja współczesna


Po czym poznać ponadczasowych bohaterów, ponadczasowe opowieści?  No właściwie po tym, że są wciąż i wciąż odświeżani za pomocą przeróżnych mediów, sposobów adaptacji et cetera, et cetera.  Holmes jest wiecznie żywy. Zarówno żyje na wielkim ekranie (Ostatnie dwa dobre filmy o Holmesie z Robertem Downey Juniorem i Judem Law w reżyserii Guy`a Ritchiego) ale i na małym ekranie odkryłam Holmesa w kolejnej wersji, tym razem uwspółcześnionej. BBC stworzyło serial o Sherlocku Holmesie, którego akcja rozgrywa się we współczesnym Londynie. Mieliśmy już kilku serialowych Holmesów we współczesności (Mam tu na myśli Dr. House`a- detektywa współczesnej medycyny, w którym są jasne nawiązania do bohatera stworzonego przez Conan Doyle`a, Rozwiązywanie zagadki choroby metodą dedukcji, relacje Hausa i dr. Wilsona, ich wspólne mieszkanie itd. Poniekąd na Holmesie z pewnością wzorowali się też twórcy Detektywa Monka) dałam i szanse temu bardziej dosłownemu.




Sherlock żyjący we współczesnym Londynie jest konsultantem policyjnym. W pierwszym, wprowadzającym epizodzie przedstawiony jest Holmes, Watson i ich pierwsza wspólna sprawa. Wszystko to, z czego znany jest genialny detektyw całkiem zręcznie wprowadzono do fabuły. Mamy Watsona lekarza, który powrócił z wojny w Iraku. Szuka mieszkania. Znajomy zapoznaje go z Holmesem, który potrzebował współlokatora do wspólnego zamieszkania przy Baker Street 221B, którego właścicielką jest pani Hudson. Współczesny Sherlock podobnie jak jego XX-wieczny odpowiednik jest irytujący, niezwykle przenikliwy, pewny siebie, zarozumiały i genialny. Używa telefonu komórkowego i doskonale radzi sobie z wyszukiwaniem informacji w Internecie. Kochamy irytujących bohaterów. Ich niedoskonałość jest tak fascynujące, że im bardziej irytujący, zdziwaczały jest bohater tym bardziej chcemy go oglądać, zwłaszcza jeśli irytująca natura łączy się z geniuszem. W pierwszym epidocie ponadto wspomniane jest zamiłowanie do skrzypiec Holmesa, a także jego słabość do używek (W wersji współczesnej Holmes odurza się nadmierną ilością plastrów antynikotynowych). Mało tego, w fabułę wpleciona została nawet informacja dotyczące preferencji seksualnych Sherlocka! Watson jest ukazany jako mężczyzna mający słabość do kobiet, który podziwia przenikliwość Holmesa. Pojawia się brat Sherlocka: Mycroft, i pada nazwisko arcy wroga detektywa: Moriarti. Seria morderstw, zagadka do rozwiązania. Wszystko szło dobrze, wprowadzenie bardzo zręczne i interesujące, ale jednak mam małe zastrzeżenie. Wyjaśnienie zagadki, to kim był morderca, nie było takie szokujące, nie było tak bardzo odkrywcze. Zabrakło definitywnej odpowiedzi: oto jak on to zrobił. Niemniej zachęcona uwspółcześnioną wersją Holmesa postanowiłam oglądać dalej. Udanym nawiązaniem również było zatytułowanie pierwszego odcinka serialu jako „Studium w różu” (Pierwszą powieścią Doyle`a, w której pojawia się postać Sherlocka Holmesa, jest „Studium w szkarłacie”) i fakt, że Watson postanawia pisać bloga (W powieści Watson spisuje ich wspólne przygody na papierze i to z jego perspektywy jest prowadzona narracja).

W kolejnym epizodzie niestety zapomniano już o tym, że należy poszerzać charakterystykę bohaterów i główny punkt ciężkości fabuły zbytnio przeniesiono na zagadkę kryminalną. Shelrock nie mógł się w niej ani wykazać nadmierną przenikliwością ani irytować współpracowników. Proste śledcze myślenie raczej niczym z pierwszego, lepszego serialu kryminalnego. Tak było w drugim odcinku. Nie zniechęciło mnie to jednak na tyle, bym zaprzestała oglądania. Pozostał mi 3 odcinek do zakończenia sezonu (Sezon składa się z trzech odcinków po 87 minut.  To jakby obejrzeć trzy pełnometrażowe filmy). Cóż oglądałam dalej.

Początek trzeciego odcinka zapowiadał się dobrze. Rozpoczęto od nawiązania do dziwactwa Holmesa, czyli nasz współczesny Sherlock z nudów strzelał do ściany. Sfrustrowany, znudzony Sherlock „był czarujący”. Nic tak nie bawi jak dorosły mężczyzna obrażający się na cały świat, ponieważ się nudzi. W tym przypadku, ponieważ nie ma żadnej ciekawej sprawy do rozwiązania.

Coś się trafi Sherlocku. Jakieś miłe morderstwo, które cię pocieszy

Doskonała gosposia Pani Hudson wie jak się pociesza genialnego detektywa. Trzeci odcinek zdecydowanie lepszy, mało tego nieładnie „urwany” i zmusza by oglądać dalej, czyli sezon 2 przede mną. W sumie na razie serial dzięki ciekawym przekształceniom uwspółcześniającym fabułę oraz swoistemu urokowi głównego bohatera zasłużył na 8/10 (poniżej jego średniej na Filmwebie). Może będzie lepiej.

edit: 16.03.2012: Obejrzałam drugi sezon! Trzeci odcinek genialny! Rok czekania na wyjaśnienie zagadki! Uhhh, ale fora aż roją się od spekulacji. Właściwie biorąc pod uwagę, że będę oczekiwać z niecierpliwością kolejnego sezonu to 9/10.

Ps. Aktor grający w tym serialu w tej Sherlockowej charakteryzacji wygląda niezwykle młodzieńczo, a ma 36 lat! Aktor odtwarzający rolę Watsona jest od niego starszy o ledwie 5 a spokojnie można by stwierdzić, że o wiele więcej. Troszkę to myli, ponieważ patrząc jedynie na zdjęcia z filmu, można uznać, że ten serial o coś w stylu „młody Sherlock Holmes” a tak nie jest. To współczesny Shelrock!

poniedziałek, 12 marca 2012

Artysta - magia sentymentów. Kino Oscarowe part 5


Artysta: 5 Oscarów (te najważniejsze: najlepszy film, najlepszy reżyser, najlepszy aktor pierwszoplanowy, najlepsza muzyka oryginalna, najlepsze kostiumy). Film czarno-biały i niemy. Pewne wydawało się jedno: obejrzenie tegorocznego zdobywcy Oscarów będzie wymagało uwagi, cierpliwości, koncentracji.

On-wielka gwiazda, ona początkująca artystka. Moment w historii kina jak z Deszczowej piosenki (Gwiazdy kina niemego musiały odejść i ustąpić miejsca nowym technologiom, nowym twarzom, dźwiękowi). Fabuła właściwie prosta. Historia wielkiego artysty kina niemego Georga Valentina, który nie może pogodzić się ze zmianami. Jest dumny, pewny siebie i duma go zgubi. Natomiast młoda artystka Peppy Miller zdobywa w nowym kinie sławę i zastępuje aktora, który musiał ustąpić jej miejsca (Dosłownie i w przenoś jak to dumny zrobił w scenie w restauracji). Smutna to właściwie czarno-biała historia. Obraz staczania się artysty przez lata, gdy nie potrafił się przystosować do rozwoju kinematografii.

Magia tego filmu polega na tym, iż uzmysłowiła mi jak niektóre kwestie wymawiane przez aktorów w filmach są tak naprawdę są nieistotne. Tak nieistotne, że nie werbalizuje się ich w postaci planszy w filmie niemym. Panowie, prószę nas zostawić muszę porozmawiać z Georgem na osobności - Sama sobie byłam w stanie dopowiedzieć tę kwestę w niemej scenie tego film po wtargnięciu aktora do sali konferencyjnej. Reżyser coś powiedział osobom obecnym w pokoju i wszyscy wyszli. Co im mógł powiedzieć? Proszę zostawcie nas na chwile samych. Proszę wejdź, usiądź porozmawiajmy – kolejne kwestie, które nie padły. Po co dialogi w scenie uwielbienia przed kinem przez fanki George`a.? Kobiety krzyczą, choć ich wrzasków nie słyszymy. Fotografowie proszą by Gerard pozował do zdjęć, on to robi a my tego nie musimy słyszeć, wystarczy, że widzimy. Magiczne, jak pewne filmowe kwestie są oczywiste. Tak oczywiste, że nie muszą być wypowiedziane. Wystarczają gesty, mimika, znajomość konwencji zachowań ludzkich. Ktoś pewnie poprosił, żeby wyszli z pokoju, skoro to zrobili. Po co słowa ? No właśnie po co?

Film bardzo dobry. Bazujący na sentymencie do starego kina. Świetnie zagrany, przyznać to trzeba. Muzyka, która w niemym filmie zastępuje niewypowiedziane emocje, buduje napięcie, na swój sposób komentuje wydarzenia. Wszystko w tym filmie idealnie współgrało i sprawiło, że stworzono wspaniałą integralną całość. Film bardzo dobry. Oscary zasłużone. Jeśli porównywać do Hugo, który był filmem 3D, pełnym efektów, jednocześnie podobnie nawiązującym do początków kina…Artysta wygrywa. Może i film do obejrzenia na raz, ale cieszę się, że został wyróżniony w tym roku przez Akademię (Nie będę się oszukiwać. Gdyby nie Oscary pewnie nie obejrzałabym tego filmu, w przeciwieństwie do mega produkcji w reżyserii Scorsese). Prawdopodobnie tegoroczna nowinka, można oddać się sentymentom, ale trzeba patrzyć w przyszłość. Dlatego 8/10 jedynie…(choć lepsze od Hugo).

Ty i ja należymy do innej ery George. Teraz świat mówi*

Ps. Świetna rola psa!

*Teraz mamy świat w 3D. Może powinnam pogodzić się z faktami i przestać narzekać?

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Zakończenie takie samo jak w Deszczowej piosence. Po tym jak Artysta prawie zginął w pożarze Peppy się nim opiekuje. On odkrywa, ze wykupiła wszystkie jego rzeczy. Udaje jej się go namówić by spróbował wystąpić w filmie dźwiękowym. Kręcą musical i na końcu słyszymy wypowiadane przez nich słowa.

niedziela, 11 marca 2012

John Carter – Księżniczka Marsa na wielkim ekranie, czyli Gwiezdne wojny, Książę Persji = nowa przygoda


John Carter - superprodukcja, o której było głośno od kilku miesięcy. Przynajmniej w moim świecie było głośno. Innymi słowy o tym, że kręcą ten film wiedziałam od dobrych paru miesięcy, kiedy to trafiłam na trailer tego filmu i oznaczyłam go sobie na Filmwebie jako „muszę zobaczyć”. Ponadto tytuł ten pojawiał się w kulturalnych krótkich wymianach zdań, na temat tego, co ciekawego w tym roku w kinach ma się pojawiać  (eee w moim świecie o takich rzeczach się rozmawia). Ponieważ wielka machina marketingowo-informacyjna wprowadziła do mej świadomości istnienie tegoż filmu, musiałam go obejrzeć (i w tym przypadku zobaczyć w kinie). Chciałam go obejrzeć ponadto ze względu na fakt, iż jest to ekranizacja powieści Edgara Rice Burroughsa (autor powieści o Tarzanie!) i niejako kierował mną sentyment, iż o tej , jakby nie patrzeć, nieco mniej znanej powieści Burroughsa usłyszałam na jednych z zajęć z zajęć literatury popularnej (eh ten sentyment do tego, co już minęło…).Ponieważ nie da się ignorować wiadomości prasowych i krótkich opinii wygłaszanych tuż po premierze, spotkałam się ze stwierdzeniami, iż John Carter to skrzyżowanie Avatara, Księcia Persji i Gwiezdnych wojen (Dorzuciłabym do tych porównań jeszcze Gwiezdne Wrota). Stwierdzenie, że John Carter jest wtórny w porównaniu z tymi filmami można wyśmiać, jeśli wziąć pod uwagę odpowiedź na pytanie co było pierwsze? Powieść Księżniczka Marsa, czy wspomniane filmy (w przypadku Księcia Persji, gra na podstawie której powstał film)? Powieść Burroughsa została wydana w 1912 roku. Niewątpliwie pod względem fabularnym, pomysłu podróży międzyplanetarnej, przygodowym Księżniczka Marsa była pierwsza.

Właśnie, Księżniczka Marsa z jej  fantastyczną fabułą, bohaterem herosem i przygodach na obcej planecie: John Carter, weteran wojny secesyjnej w wyniku spotkania „trzeciego stopnia” z kosmicznym wysłannikiem w pewnej niezwykłej jaskini oznaczonej obcymi symbolami zostaje przeniesiony na Marsa. Jako Ziemianin będący pod wpływem odmiennej marsjańskiej grawitacji posiada niezwykłą siłę i potrafi bardzo wysoko skakać. Zostaje on wplątany pomiędzy wojnę dwóch krain, pojmany przez  zielone cztero-rękie pierwotne plemię i uratuje księżniczkę. Przygoda, przygoda i jeszcze raz przygoda na bezkresnej piaszczystej równinie, wśród latających maszyn.
Powieść może i była pierwsza, jednak film John Carter czerepie z poprzedzających go produkcji. Obce cztero-rękie istoty wraz z ich wierzchowcami przypominają plemię zamieszkujące Naboo z Gwiezdnych Wojen. Statki powietrzne i lasery podobnie. Odkrywanie nowej cywilizacji, ustalanie bohatera gdzie się znalazł, analizowanie znaków w jaskiniach – schemat rodem z Gwiezdnych wrót. Walki na pustyni, skoczność bohatera, nastawienie na podróż – model Księcia Persji.Tylko co z tego? Lubię Gwiezdne wojny, lubię Księcia Persji i John Carter też mi się podobał! Ponieważ mam słabość do tego gatunku nie jestem skłonna narzekać, że wszystko to już było. Bawiłam się dobrze śledząc przygody Johna (aka Wirginia, jak go omyłkowo nazwali tubylcy). Był w tym filmie humor, słodki pso-podobny stworek biegający za bohaterem, inteligentna księżniczka, sceny walk, główny bohater silny i waleczny, może nieco łzawe wyznania uczuć. Ciekawa intryga manipulujących „tym złym” wyższych istot, tajemnica podróżowania pomiędzy planetami i furtka do nakręcenia kontynuacji (Super zakończenie). Bardzo dobre „z rozmachem” nakręcone. (Materiału producenci mają jeszcze na kilka filmów. Księżniczka Marsa to pierwsza cześć z cyklu o Marsie składającego się z jedenastu powieści). Dla mnie bardzo dobra rozrywka 8/10 polecam, dla wszystkich.


PS. Film jest wyświetlany w kinach w wersji 3D. Nie mam już siły narzekać na 3d, którego właściwie nie ma, albo ja go nie dostrzegam i zarabianiu dodatkowej kasy na droższych biletach.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Kiedy udaje im się wygrać wojnę, John zostaje odesłany na Ziemię, gdzie przez lata szuka kolejnego medalionu. Bratanek czyta o tym w jego zapiskach, biegnie do jego grobowca upewnić się, że jego ciało jest bezpieczne. To był podstęp, by zwabić obcego z jego medalionem. John go zabija, zabiera medalion i wraca na Marsa.

niedziela, 4 marca 2012

Dziewczyna z tatuażem – nakręćmy to samo co Skandynawowie, tylko lepiej? Czyli Fincher zabiera się za książkę Stiega Larssona (Kino Oscarowe part 4)


Kiedy zasiadałam do obejrzenia Dziewczyny z tatuażem byłam nastawiona sceptycznie. Chciałam narzekać na tych Amerykanów, którzy to dobre filmy innych krajów, które odniosły sukces, zamiast pokazywać Amerykanom, kręcą dla nich własne wersje tychże filmów (Amerykańskie wersje japońskich horrorów typu The Ring, hiszpańskich horrorów typu Rec itd.). [Zresztą my-Polacy robimy to samo z anglojęzycznymi filmami kręcąc filmy typu Listy do M (To właśnie miłość), Kac Wawa (Kac Vegas) o serialach na obcych licencjach nie wspominając. Żyjemy w globalnej wiosce, ale każdy wersję swoją chce mieć…].

Przechodząc jednak do rzeczy, a właściwie do źródeł. Dziewczyna z tatuażem jest ekranizacją pierwszej z części serii powieściowej Millennium szwedzkiego pisarza Stiega Larssena (Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet; Dziewczyna, która igrała z ogniem; Zamek z piasku, który runął). Skandynawowie zekranizowali wszystkie powieści. Amerykanie jak na razie pierwszą, ale oczywistym jest, że po sukcesie Dziewczyny... wkrótce zabiorą się za następne.

Dlaczego byłam tak sceptycznie nastawiona? Po co oglądać drugi raz przedstawienie tej samej opowieści, tego samego kryminału? Widziałam skandynawską wersję z 2009 roku (Bardzo dobry filmowy, ciężki, mroczny kryminał 8/10). Kryminał to kryminał. Historia śledztwa w sprawie pewnego zabójstwa. Po przeczytaniu książki, czy obejrzeniu jednej ekranizacji, kolejne wersje niczym zaskoczyć nie mogą. Książka a film to inne media, zekranizowana powieść może zaskoczyć sposobem przeniesienia na ekran stronic powieści. Nakręcenie jeszcze raz filmu to jedynie wymiana aktorów, może ujęć, scenografii. Historia pozostaje ta sama. Ja, widz, wiedziałam jak to się skończy. Zero zaskoczenia.

Ale…

Czekałam na sceny, które muszą się pojawić. Napięcie w tym filmie paradoksalnie dla mnie polegało na tym, że wiedziałam, co nastąpić musi, wiedziałam, jak istotne są pewne ujęcia kamery pokazujące zdjęcia, które analizuje bohater. Czy była to kwestia tego, że za akurat tę ponowną ekranizację zabrał się David Fincher (Reżyser takich filmów jak Siedem, Gra, podziemny krąg, Ciekawy przypadek Benjamina Buttona, The Social Network!), czy kwestia jednak bardzo dobrej konstrukcyjnie fabuły (Niech mnie, kiedyś przeczytam te powieści) to Dziewczynę z tatuażem, te 155 min., obejrzałam przy 100% uwadze od początku do samego końca. Zaprzeczyć nie mogę, to bardzo dobry film.

Film, który został doceniony przez akademię. Nominowany do Oscarów w kategorii najlepszy montaż, najlepsza aktorka pierwszoplanowa, najlepsze zdjęcia, najlepszy dźwięk, najlepszy montaż dźwięku. Nagrodzony Oscarem za najlepszy montaż. Nominacje były głownie te techniczne. Rooney Mara została wyróżniona samą nominacją. Szans na Oscara nie miała żadnych w porównaniu do Meryl Streep czy Michelle Williams. Rooney to aktorka początkująca, wiele jeszcze filmów przed nią może i kolejnych szans na nominację. Mogę przyznać że rola zagrana dobrze (Jednak z tego co pamiętam z wersji skandynawskiej, jakoś wybitnie odmiennie nie wykreowała swojej postaci). Gra Daniela Craiga bez rewelacji, zresztą właściwie w żadnym filmie, jak dotąd, nie wydał mi się wybitny.

Nie będę porównywać filmów. Stwierdzę jedynie, iż zasada, że kochamy oglądać wciąż to samo działa na mnie najwyraźniej i Dziewczyna z tatuażem zasłużyła na 8/10. Polecam, przy zastrzeżeniu, że nie należy spodziewać się nie wiadomo czego, zwłaszcza, jeśli zna się fabułę czy to z książki czy wcześniejszej ekranizacji. 

piątek, 2 marca 2012

Wyjazd integracyjny – polskie KacVegas?


Nie należy się oszukiwać. Ta polska produkcja powstała na fali popularności amerykańskiego filmu KacVegas ( I o zgrozo nakręcili jeszcze coś, co się nazywa Kac Wawa i właśnie pojawiło się w kinach) o szalonym wieczorze kawalerskim (a właściwie kacu po nim). Kilka ujęć z tego filmu jasno wskazuje czym inspirowali się twórcy Wyjazdu integracyjnego (Powolna kamera i zbliżenia na podłogę, gdzie „walają” się butelki, ubrania i leży na niej nieprzytomny bohater). Jedynie inspirowali i może szkoda. Nakręcili film o Sodomie i Gomorze, o tym, co się dzieje na wyjazdach integracyjnych? O ile ciekawie może to wyglądać w 3 minutowym teledysku promującym tenże film, to 85 minut filmu fabularnego wydaje się być pozbawione  logiki, w miarę realnej motywacji rządzącej bohaterami.
To niestety znowu zlepek niepowiązanych właściwie niby śmiesznych scenek kabaretowych i dialogów (Oni utożsamiają Mit wolności. Wolności? Na co komu wolność w korporacji? Sodoma i Gomora, Sodoma i Gomora, czy ty chcesz mnie zdradzić?) Jak to nieco kpiono z polskiego kina w trailerze zapowiadającym festiwal w Melbourne: w polskim kinie albo trzeba pokazać piersi, albo kogoś zabić, żeby film nie był nudny. Cóż, nie muszę chyba pisać, że w Wyjeździe integracyjnym postawiono na nagie piersi (Scen co najmniej 3 zbliżenia na nagie piersi Katarzyny Glinki, która biega półnaga po hotelu). Katarzyna Figura przeobrażająca się z niepozornej Pani Jadzi w dominę przyodzianą w lateks. Frycz biegający w damskich ciuszkach a Karolak nagi zasłaniający „miejsca strategiczne” poduszkami. Już od początku wydaje się iż ten film to parodia (firma o nazwie Polish lody?), a zaczynając od poziomu niezwykle niskiego upadano coraz niżej i niżej. Nakręcono połowę sceny walki na Paintball, która zakończyła się już po pierwszym wystrzale, sceny upojenia alkoholowego, do którego nie wiadomo jak doszło i sugeruje to jakoby sam pobyt na wyjeździe integracyjnym obligował bohaterów do natychmiastowego upicia się (No będę zrzędliwa i pozwolę sobie na kolejne porównanie, ponieważ w KacVegas do wyprawiania takich głupot doprowadzały bohaterów narkotyki. Polakom widać starczy grupa ludzi, hotel i wódka). Dwóch facetów biegających za ponętną Glinką kręconą w zwolnionym tempie niczym bogini, osioł nie mający nic wspólnego z grupą korporacyjną i na końcu narzekający policjant ni stad ni zowąd myjący pobrudzonego farbą osła?
Dorzucono do tego kilka niezwykle ogranych radiowych piosenek (Barbara Streisand, Będę brał Cię w aucie, Bania u Cygana, i`m coming Home), mnóstwo znanych telewizyjnych twarzy (Co w tym filmie robił Kot? No Karolak to gra w każdej polskiej komedii, można było się spodziewać). Ehh do tego nieco irytująca technika kręcenia oparta głownie na samych zbliżeniach, muzyka, która momentami zagłuszała dialogi. Pozbawione ładu i składu epizody (Ważny prezes daje nagle wizytówkę złamanemu, nowemu pijanemu pracownikowi HR, ponieważ jeszcze nie dał się wciągnąć tej korporacji. Właściciel firmy traci kompletnie głowę dla kobiety i rywalizuje z drugim mężczyzną dając się upokarzać, traci twarz przed całym personelem).
Komedia niby nie musi być logiczna? Może i parę razy się zaśmiałam, jednak po Wyjeździe Integracyjnym pozostaje mi niesmak, że tylu rozpoznawalnych aktorów pojawiło się w tej produkcji. Może i to obraz takich wyjazdów integracyjnych (Mam nadzieję, że bardzo przerysowany, oby. Mnie nigdy nie było dane udać się na taką pracowniczą wycieczkę, porównania więc nie mam). Może to śmieszy tylko tych, którzy się tak potrafią bawić? Nie zmienia to faktu, że film logicznie się nie klei (Picie i takie ekscesy też trzeba jakoś umotywować) a oglądałam to  tylko zdziwieniem jak nisko jeszcze można upaść w tej bezsensowności. Słabe 3/10.