niedziela, 20 maja 2012

Nietykalni – prosta historia, która okazała się fenomenem.


Les Intouchables  - Nietykalni  to jedna z tych produkcji, na którą ani nie czekałam, nie miała kampanii reklamowej zakrojoną na szeroką skalę, nie było bilbordów rozwieszonych nie mieście, brak reklam w TV. Nawet nie wiem, kiedy ten film ukazał się w polskich kinach. Nic w tym właściwie dziwnego, przecież nie każdy film wchodzący do kin reklamują (na taki luksus stać, a właściwie wymagają tego jedynie wielomilionowe produkcje). Dlaczego więc od kilku tygodni narastało we mnie przemożne poczucie, że muszę w końcu zobaczyć ten film? Wewnętrzna potrzeba z dnia na dzień narastała pod wpływem zmasowanego ataku wypowiedzi z mego otoczenia bym w końcu poddała się dnia dzisiejszego i obejrzałam Nietykalnych. Nie pamiętam, żeby o jakimś filmie ludzie tak spontanicznie i pozytywnie się wypowiadali „Wie Pani, byłam w kinie tan takim super filmie” „Znajoma mi mówiła o filmie o kalece i jego opiekunie, ponoć bardzo dobry, polecała go.”; „Mój dobry przyjaciel był na takim dobrym filmie, że zaciągnął mnie do kina, żebym to obejrzał, a on oglądnął drugi raz”; „Byłam na porannym seansie, niewiele ludzi było, bo kto do kina chodzi rano, ale na takim filmie, że poszłabym jeszcze raz”; „Taki scenariusz, niesamowity film”. Fenomen, największą reklamą tego filmu są niezwykle pozytywne recenzje ludzi.  W czym tkwi wiec urok, czar, tego filmu, że ludzie wciąż o nim mówią?

Historia, która wydarzyła się naprawdę. Sparaliżowany milioner zatrudnia do opieki czarnoskórego dryblasa z przedmieścia, który wyszedł z więzienia i trafia do jego rezydencji właściwie przypadkiem. Driss potrzebował tylko podpisu, żeby otrzymać zasiłek. Dostał pracę opiekuna bez jakichkolwiek kwalifikacji, ale w przeciwieństwie do innych kandydatów podczas krótkiej wizyty w rezydencji jako jedyny potrafił potraktować Philippe „zwyczajnie”. Historia prosta, pokazująca rutynę dnia codziennego (kąpiel, ćwiczenie mięśni, ubieranie, posiłek, segregacja listów), potrzeby, pragnienia, lęki człowieka całkowicie zdanego na innych. Urok tej historii prawdopodobnie polega na pogodzie ducha Drissa, który przyjmował wszystko takim jakim jest, potrafił żartować ze stanu Philippe. Kilka prześmiesznych scen, wszystko to jakoś tak dziwnie pozytywne pomimo jednak żywciowo trudnej sytuacji obu bohaterów. Scenka wysłuchiwania muzyki klasycznej i kojarzenia tych utworów z reklam czy też Tomem i Jerrym (w tym punkcie jako dziecko współczesnych multimediów w 100 % utożsamiam się z pojęciem o muzyce klasycznej Drissa), wewnętrzny talent malarski, który okazał się wart sporo euro, żartowanie z fryzury. Film bardzo dobry, z pewnością jeden z tych, które pamięta się długo. Czy był rewelacyjny, jak to słyszałam od ludzi? Dla mnie nie, jednak rozumiem fenomen tego filmu, zwyczajnie bardzo dobry 8/10.,

Ps. Film ten przypomniał mi Choć goni nas czas (Bucket List z Jackiem Nicholsonem i Morganem Freemanem). Kino w stylu: pozytywne nastawienie do życia naprzeciw losowi.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz