„To film dla starszych ludzi”
Jak
to dla starszych ludzi? Dlatego, że opowiada historię kilku emerytów, którzy u
schyłku życia jadą do domu starości w…Indiach? To tak jakby stwierdzić, że Hugo i jego wynalazek Scorsese jest dla
dzieci, ponieważ głównym bohaterem jest mały chłopiec (nic bardziej mylnego). Roman barbarzyńca też jest dla dzieci,
choć ma kategorię wiekową +15? Kto się lepiej bawił przy oglądaniu Shreka? Ci mali i czy ci duzi? Nie, nie
można przypisywać filmowi wyłącznie jednej grupy odbiorczej. Hotel Marigold nie jest tylko dla
starych ludzi.
Do
emerytury jeszcze mi daleko, ale potrafię zrozumieć komizm i jednocześnie beznadziejność
sytuacji bohaterów, gdy kobieta, która straciła męża i dzwoni na Infolinię, pyta
„Czy Internet bezprzewodowy to, to samo co WIFI?” a bezduszny konsultant pyta,
czy może rozmawiać z właścicielem numeru; gdy sędzi sadu najwyższego pożegnanie
w pracy bardziej przypomina pogrzeb niż początek emerytury; frustrację małżeństwa,
któremu pośrednik pokazuje wspaniałe mieszkanie, w którym przy ścianach są
barierki, o które można się oprzeć i nawet ma guzik alarmowy w razie wypadku. Zabawne
są relacje małżeńskie, w której mąż szczerze pyta, czy przeprosiny pomogą? A małżonka
równie szczerze mu odpowiada, że nie ale może próbować. Pacjentka szpitala nie
jada potraw, których nazw nie potrafi wymówić, a starszy pan chodzi na Speer Dating.
Babcie nie nadają się tylko do opieki nad dziećmi, mogą chcieć jeszcze czegoś więcej
(na przykład po raz czwarty czy piaty wyjść za mąż).
Zatem oni wszyscy dali się zachęcić
sloganowi pewnego przedsiębiorczego młodego Hindusa:
Spędź jesień swojego życia w
Hotelu Marigold w Indiach!
(Wystarczyło trochę
Photoshopa, długoterminowa strategia i cierpliwość).
„Luksusowe osiedle dla seniorów” jak Costa
brawa? Tak, ale ze słoniami”.
Grupa emerytów wyruszyła w
podróż, (jedna pani wzięła pikle, piklowaną cebulę i piklowane jajka, druga ma
zamiar prowadzić bloga, a pewien pan odnaleźć utraconą miłość)
Wystarczyło
mi 15 minut tego filmu i już wiedziałam, że będzie bardzo dobry. W czym tkwi
urok, sekret tego filmu? Po pierwsze w świetnej, NIE emerytowanej obsadzie: Judi
Dentch (M z Bonda), Bill Nighy (kojarzę go głownie z To właśnie miłość i Underwold),
Magie Smith (Profesor Minerwa
McGonagall z Harrego Pottera ale
i hrabina z serialu Downtown Abbey),
Penelope Winton (kojarzyłam twarz, po 15 minutach przypomniałam sobie, że
przecież ona też gra w Downtown Abbvey!)
Oni
to potrafią grać! Świetne dialogi, po drugie urok Indii, też takich gdzie
bohaterowie śmieją się z zastanych warunków w hotelu, mówią o tym, że w
świątyni śmierdziało i próbują swoich sił w targowaniu się na bazarze. Upał ruch
, klaksony, niekończące się tłumy,
potrawy, których zapisać nie umiem. Fabuła momentami nawet nieco zaskakująca.
Nowy inny świat, nie wystarczy sobie w
nim radzić, mamy kwitnąć
Adaptujemy się do otoczenia jak zięby
Darwina ,a gdy się przystosujesz
odkrywasz skarb
W życiu
wszystko kończy się dobrze. Jeśli nie jest dobrze znaczy że to jeszcze nie
koniec.
Film dla wszystkich!
Polecam! 8/10.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Kończy się film dobrze. Duglas i Jean rozstaja się w drodze na lotnisko. Żona widziała jego zainteresowanie Evelyn, ona nie mogła odnaleźć się w Indiach, on odnalazł tam szczęście. Norman poznał kobietę, z która się związał a i Madge wciąż ma nadzieję. Muriel okazała się bardzo dobra księgową i dzięki niej Sonny może nadal prowadzić hotel, matka Sonnego pozwoliła na związek chłopaka z konsultantką.Graham odnalazł miłość z młodości, hindusa, z którym spędził najpiękniejszą noc w życiu i wkrótce potem umarł (zbierz grupę emerytów prędzej czy później ktoś z nich umrze jak zauważa Evelyn). Zostali w Hotelu Marigold.
Bardzo podobał mi się ten film. Taka ciepła, urocza opowieść z Indiami w tle. O dziwo moją sympatię po tym filmie zyskał Dev Patel, którego wcześniej jakoś kompletnie nie potrafiłam strawić :)
OdpowiedzUsuń