O
Kamerdynerze po raz pierwszy usłyszałam
w kontekście gwarantowanych nominacji do Oscarów dobre kilka miesięcy temu i
wtedy to też ta pozycja trafiła na moją listę filmów do obejrzenia
w tym roku. Im bliżej jednak było daty premiery tym mniej o tym filmie „w sieci”
się wspominało. Głosy dotyczące Oscarów ucichły po ogłoszeniu nominacji
do Globów na rzecz Zniewolonego 12 years
of Slave, American Hustle, Grawitacji, Kapitana Philipsa, Wilka z Wall Streeet
i Tajemnicy Filomeny. Niestety również Kamerdyner
trafia na polskie ekrany moim zdaniem w niefortunnym momencie, kiedy to pół
roku po amerykańskiej premierze dopiero doczekaliśmy się tego filmu w naszych
kinach, gdy Stanach pojawił się już na Blu-Ray i do tego o w okresie
świątecznym, kiedy, nie oszukujmy się, przez najbliższe jeszcze kolejne dwa lata
rządzić będzie Hobbit.
Niemniej
nie zmienia to faktu, że Kamerdyner posiada większość cech filmu, który powinien zwrócić uwagę Akademii. Obsada tej
produkcji robi ogromne wrażenie i była obiecująca. Począwszy od grającego główną
rolę Foresta Whitakera (Cecil Gaines), laureat Oscara za Ostatniego
króla Szkocji z 2006 roku), poprzez małe role tak znanych aktorów jak Robin
Williams (Dwight D. Eisenhower), Allan Rickman (Ronald Regan) i Jane Fondy
(Nancy Regan) i rozpoznawalne twarze Johna Cusacka (Rihard Nixon), Cuby Downing
JR.`a, Terrenca Howarda i Jamesa Mardsena. Co sprawniejsze oko kinomaniaka
mogło dostrzec małą rólkę Mariah Carey, a z całą pewnością nie trzeba nikomu
przedstawiać również Oparhy Winfrey i Leny`ego Krawitza (Takie czasy. Piosenkarze okazują
się całkiem dobrymi aktorami. Karavitz ma dobrą kreację w Igrzyskach śmierci a i w Kamerdynerze
nie mam mu nic do zarzucenia) czy Jasse Williamsa (aktor znany z serialu Chirurdzy). Niemniej jednak żadna z tych
ról moim zdaniem nie była wyjątkowa i Withaker w tym filmie nie miał sceny, o której
mogłabym stwierdzić: „to było to” (Co w zeszłym roku mogłam z łatwością powiedzieć
o kreacji Anne Hathaway w Nędznikach).
Akademia nagradza dosyć często filmy na wskroś Amerykańskie, często będące głosem w „istotnej sprawie” (zeszłoroczne Argo, sprzed kilku lat Hurt Locker, Miasto gniewu), w których
to reżyserzy wiedzą jak grać na emocjach i uczuciach widza, nie dziwiły mnie wiec wczesne oscarowe spekulacje. Lee Danielsowi
reżyserowi Kamerdynera momentami udaje się poruszyć i wstrząsnąć widzem (scena na plantacji, śmierć Kennedy`ego, krawat, pogodzenie się z
synem), ale jednak opowieść Cecila nieco się dłuży i domyślam się, że w kwestii
„niewolnictwa” w tym roku jednak prym wieść będzie film Zniewolony (choć jeszcze go nie wiedziałam, ale zgarnięte nominacje
do Globów mówią same za siebie).
W
Kamerdynerze Cecil Gaines opowiada nam historię swojego życia, począwszy
od 1926, kiedy to pracował na plantacji bawełny (Kiedy to Każdy biały człowiek mógł w każdej chwili
zbić jednego z nas i nie byłby za to ukarany. Prawo nie było po naszej stronie.
Prawo było przeciwko nam), potem stał się „domowym murzynem”, później pomocnikiem hotelowym,
by ostatecznie dostać posadę kamerdynera
w Białym domu i usługiwać kolejnym prezydentom Stanów Zjednoczonych.
Lubię
narrację pierwszoosobową w filmach i jej często retrospektywny charakter, gdy
bohater opowiada swoją historię z perspektywy wielu już minionych lat. Momentami w konstrukcji Kamerdyner przypominał
mi Foresta Gumpa (mniej więcej ten
sam okres w historii Sanów Zjednoczonych. Podobnie jak w historii Foresta w Kamerdynerze pojawiają się takie postaci
jak Keneddy, Regan, ruch Czarnych Panter, wątki dotyczące w wojny w Wietnamie).
Opowieść Ceclila wbrew zapowiedziom jest
raczej historią walki o równouprawnienie Afroamerykanów i podejmuje temat dyskryminacji
rasowej niż filmem pokazującym pracę Kamerdynera w Białym Domu. Poznajemy
historię rodziny Cecila. W znacznym stopniu ważną rolę odgrywają w tym filmie
jego synowie: jeden wybrał drogę walki o równouprawnienie i tym samym walkę z własnym
krajem, gdy drugi wybrał walkę dla kraju jadąc na wojnę w Wietnamie, podczas
gdy przez kolejne lata Cecil służył kolejnym prezydentom starając się być niezauważalnym
podczas istotnych politycznych rozmów w gabinecie owalnym. Niezmienność charakteru
pracy Cecila, kolejni prezydenci pojawiający się w gabinecie w filmie tym zostały
skontrastowane ze zmieniającymi się czasami i prawem przez te wszystkie lata.
Cecil
podawał herbatę za kadencji kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych:
W 1961 roku Dwight David Eisenhower
W 1961 John Fitzgerald Kennede
Od
1963 Johnson
Od
1969 Nixon
Za
rządów Regana jego żona doczekała momentu, gdy mąż zabrał ja w końcu do białego
domu na kolację, i wkrótce potem za prezydentury Regana zrezygnował z posady. Cecil
na początku żył w świecie, kiedy biały człowiek mógł go bez żadnych
konsekwencji zabić, by u kresu życia doczekać się spotkania z Prezydentem
Barakiem Obamą, co stanowi zręczną filmową klamrę w tej produkcji. Jednak, film
nie ma tego „czegoś”, co wprawiłoby mnie w zachwyt, poruszyło. Jest poprawny, zwyczajnie
dobry 7/10.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Syn
Cecila walczący przez całe życie o równouprawnienie, z czym nie zgadzał się Cecil,
porzuca Czarne Pantery, idzie na studia,
zostaje kongresmenem. W końcu Cecil dostrzega jak ważna była walka jego syna i się
z nim godzi biorąc udział w kolejnym wiecu. Gloria umiera. Cecil na spotkanie z
prezydentem Barakiem Obama ubiera krawat Prezydenta Kennedy`ego i dokładnie zna
drogę do gabinetu owalnego gdy przychodzi ponowie do Białego Domu.
Nie widziałam jeszcze, ale jakoś mnie nie pociągnęło.
OdpowiedzUsuń