Kolejna
ekranizacja wielkiej powieści Francica Scotta Fitzgeralda Wielki Gatsby (W wersji z 1970 roku grał Robert Redford i Mia
Farrow, według scenariusza Copolli). Wypadałoby znać pierwowzór i domyślam się,
że amerykanom ta powieść jest doskonale znana, mnie jednak przyszło obejrzeć tę najnowsza wersję bez znajomości powieści. Od czego jednak jest kino?Oceniam Wielkiego Gadsby`ego jedynie w kontekście tego, co zobaczyłam na ekranie w wersji Luhrmanna. Postać reżysera w tym przypadku
jest o tyle istotna, gdyż po zapoznaniu się z jego wcześniejszymi filmami
(Romeo i Julia, Australia, Moulin Rouge), a zwłaszcza znając Moulin Rouge można
się przygotować na sposób przedstawiania i specyficzną estetykę filmów tego
reżysera. Zresztą powraca nie tylko do szaleństwa kolorów i przepychu w swoim
najnowszym filmie, ale również ponownie na planie pojawił się Leonardo Di
Caprio (Romeo i Julia).
Przyjmując
zatem, że miało być kolorowo, miał na ekranie panować luksus, przepych,
alkohol, tańce, a momentami obraz na ekranie miał dryfować na granicy kiczu przypominając
kalejdoskopowy karnawał w Wielkim Gatsby`m otrzymałam wszystko to, czego się spodziewałam. To nie miał być prawdziwy Nowy Jork roku 1922, to była raczej idylliczna wizja tego miasta tamtych czasów. Sama historia przedstawiona w filmie ani nie jest zbyt skomplikowana, ani
oryginalna. Jednak nie o oryginalność historii chodzi w tej tym filmie, raczej
o specyficzną estetykę i samą postać Gatsby`ego znakomicie zagraną przez
DiCaprio. Młody człowiek, Nick Carraway (Tobey Maguire) z aspiracjami do bycia
pisarzem, choć otrzymał pracę jako makler giełdowy, przybywa do Nowego Jorku w
roku 1922. Zamieszkał w niewielkim domku, a jego sąsiadem okazał się być
tajemniczy milioner. Pan Gatsby (Leonadro DiCaprio) w każdy weekend wydaje przyjęcia,
na które nie trzeba mieć zaproszenia, mówi się, że jest spadkobiercą wschodniej
fortuny, że zabił człowieka i wiele, wiele innych plotek, choć mało kto może powiedzieć,
że poznał Gatsby`ego osobiście. Na samym początku filmu Luhrmann buduje aurę
tajemniczości wokół postaci milionera, a gdy już wraz z bohaterem go spotykamy
robi on ogromne wrażenie i przez resztę snutej historii wraz z Nickiem, starającym
się dostrzegać w ludziach to, co najlepsze, będziemy się zastanawiać kim tak naprawdę
jest Jay Gatsby, czego chce, dlaczego wydaje te przyjęcia? Postać jaką wykreował
w tym filmie Leo jest momentami pewnym siebie biznesmenem, zdenerwowanym mężczyzną
zachowującym się jak mały chłopiec, wizjonerem wierzącym w swoje wielkie
marzenie. Na jego twarzy malowało się zaniepokojenie, konsternacja i szaleństwo.
Człowiek, który nie potrafi przyjąć zwykłej przyjacielskiej przysługi, który zwyczajne
spotkanie na herbatę zamienia w ogromne przedsięwzięcie wymagające oprawy składającej
się z setek kwiatów. Gatsby był Jamesem Gatzem, który gonił za marzeniem, za
lepszą, bogatszą wersją siebie, niepotrafiącym przyjąć do wiadomości faktu, że
nie można powtórzyć przeszłości.
Moim
zdaniem z pewnością jest to kwestia czasu nim Leonardo dostanie w końcu
zasłużonego Oscara (jego partnerce Kate Winslet z Tytanica udało się to już w 2009 roku za film Lektor, Leo jeszcze nie
trafił na odpowiednią rolę). Pozostali aktorzy również dali popis umiejętności
aktorskich. Carey Mugillan grająca rolę Daisy momentami grała teatralnie, jakby
niektóre sceny polegały miały polegać jedynie na umowności przekazy, a i Joel Edgerton
grający Toma Buchama potrafił stworzyć postać nieustępliwego męża z
charakterem. Jedynie Tobey niczym mnie nie zaskoczył. Ponownie zagrał naiwnego chłopaka, a na jego twarzy w zestawieniu kreacji Leo zabrakło szerszego wachlarza emocji.
Jest
to film, dla osób lubiących zabawę obrazem, estetyką i muzyką, ceniących aspekt
wizualny filmu, choć w tym przypadku również warto obejrzeć film dla samego Leonardo
DiCaprio. U mnie mocne 7, dobry, ale mną nie wstrząsnął.
(z podobnych filmów, które wywołują różnorakie opinie, zahaczająca o kicz i przepych: Wspaniała, teatralna Anna Karenina).
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Gatsby
namawia Daisy, by wyznała w końcu mężowi, że nigdy go nie kochała. W końcu gdy
dochodzi do tego mementu Daisy nie potrafi zaprzeczyć, że kiedyś kochała Toma.
Gatsby wyprowadzony z równowagi prawie doprowadza do bójki z Tomem. Przerażona jego
zachowaniem Daisy nie chce już słychać Gadsby`ego. Daisy i Gadsby wychodzą z pokoju,
w którym cale towarzystwo (Tom, Nick, Jorda, Daisy i Gatsby) rozmawiali. Daisy
i Gatsby wracali żółtym samochodem. Przejeżdżali koło warsztatu samochodowego.
Gdy zobaczyła ten samochód kochanka Toma Myrtle, która kłóciła się z mężem,
ponieważ podejrzewał ją o to, że żona go zdradza, Myrtle wybiega na ulice. Zostaje
potracona przez złoty samochód i ginie na miejscu. Wracający później tą drogą
Tom, Nick i Jordan dowiadują się o wypadku. Tom mówi mężowi zmarłej, że był to
samochód Gadsby`ego. Tak naprawdę samochód wtedy prowadziła Daisy, co wyznaje Nickowi
później przed domem Buchananów Gadsby. Następnego dnia Gadsby czeka na telefon
od Daisy, wierząc, że wszystko sobie poukłada i postanowi do niego wrócić. Nick
poszedł pod dom Daisy i zobaczył, że kobieta dała się przekonać Tomowi i postanawiają
wyjechać. Następnego ranka Gadsby wciąż wierząc w uczucie Daisy czeka na jej
telefon. Zrozpaczony mąż Myrtle strzela Gadsby`emu w plecy i popełnia
samobójstwo. W dniu pogrzebu Gadsby`ego nikt z ludzi, którzy odwiedzali jego
dom się nie pojawił. Był tam tylko Nick. Daisy również nie przyszła. Zgodziła się
wyjechać z Tomem. Gadsby żył tylko marzeniem, nieuchwytnym zielonym światłem i
wyobrażeniem dawnego uczucia Daisy. An koniec pozostał mu tylko Nick. Koniec.
Już zaczynam się przyzwyczajać, że za każdym razem mam podobne zdanie i zgadzam się z kolejnymi Twoimi recenzjami :) Ja "Gatsby'ego" Luhrmanna oglądałam totalnie "na czczo", bo ani nie czytałam powieści, ani nie widziałam poprzedniej ekranizacji, dlatego nawet nie do końca wiedziałam o czym właściwie będzie film. "Gatsby" robił w kinie dobre wrażenie, przede wszystkim przez styl Luhrmanna, o którym wspominasz, a też przez nietypową (jak na taki film) ścieżkę dźwiękową. Czytałam sporo recenzji i w wielu z nich znalazła się krytyka DiCaprio, ale moim zdaniem, jak zawsze pokazał, że jest mistrzem w swoim fachu i po raz kolejny będę mocno trzymać za niego kciuki na Oscarach. Cieszę się, że też tak pozytywnie o nim piszesz :) A Carey Mulligan, moim zdaniem za nijaka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Powinno więc to działać i w druga stronę i ja powinnam dawać wiarę twoim recenzjom, zwałaszcza, że wielu filmów jeszcze nie widziałam :D
OdpowiedzUsuń