Nareszcie chciałoby się rzec. Burton
powrócił do formy. Jego ostanie filmy niestety nie zachwycały, a reżyser zdawał
się zaczynać zjadać własny ogon odświeżając swoją animację z lat osiemdziesiątych
Frankenweenie. W końcu wyrwał się ze
współpracy wciąż z tymi samymi aktorami, choć nie można zaprzeczyć że duet Depp
i Bonham Carter zagrali razem w jednych z lepszych filmów reżysera. Mroczne cienie z 2012 roku były filmem
jedynie dobrym z jak zwykle fantazyjnie ucharakteryzowanym Johnnym i Heleną i
ciekawą kreacją Ewy Green (która ostatnio jest już wszędzie powielając raz sprawdzone
kreacje aktorskie), ale film ten nie zachwycał.
Miałam nadzieję po spadku formy Barton
znowu nakręci coś w stylu Soku z żuka
czy Edwarda Nożycorekiego. Na
ekranach kin pojawiły się jednak Wielkie oczy. Dziwne smutne duże
nieproporcjonalnie wielkie oczęta sierotki spoglądają z filmowego plakatu. Burton
nakręcił biografię.
To właściwie nieskomplikowana historia
małżeństwa Keane. W trailerze otrzymujemy ogromny spoiler, z którego wiemy jak
potoczą się kariery bohaterów (i każdy kto przed obejrzeniem zainteresował się
malarstwem współczesnym lub zadał sobie dość trudu by wygooglować kim jest
Margaret Keane i Walter Keane wiedział jak to się zakończy). Tajemnicą jednak
nie jest, że czasami nie chodzi o to co, ale jak jest zrealizowane.
Nie ma w Wielkich oczach charakterystycznej dla stylu Burtona magii,
ekscentryków, duchów, znamion baśniowości, jednak sam sposób wykreowania tej
historii sprawia, że jest to obraz przerysowany, przekoloryzowany, nasycony
intensywnymi ciepłymi barwami z ciemnymi punktami w tej historii jak na obrazach Keane.
W pierwszej scenie widzimy
Margaret opuszczającą ładniutki kolorowy domek na przedmieściach,
gdzie wszystkie trawniki są idealnie przystrzyżone, na ulicach nie ma samochodów
i panuje sielska cisza. Malarka trafia do miasta, gdzie musi sobie radzić by utrzymać
siebie i córkę. Poznaje Waltera Keana, który stanie się jej mężem, wsparciem
jej artystycznych inspiracji, choć będzie to miało swoją cenę.
Wielkie oczy są znakomitym przedstawieniem jak działa współcześnie
promowanie sztuki. Ludzie nie wiedzą, co im się podoba, trzeba im to
powiedzieć. Kupują to, co się znajduje w Galerii sztuki i jest promowane w
mediach.
Walter był znakomitym zdeterminowanym
sprzedawcą, który potrafił wykorzystać nadążające się okazje, dla którego
wszystko było na sprzedaż. Wywołał bójkę w barze, wzrosło zainteresowanie
obrazami? Trzeba to podkręcić i zainscenizować kolejną kłótnię. W telewizji
komentują jego obrazy? Trzeba udzielić wywiadu opowiadając smutną historię
oglądania biedoty i smutnych dzieci po wojnie w Berlinie. Ludzie przychodzą
tylko oglądać obrazy? Lepiej sprzedać 1000 reprodukcji po dolarze niż jedno
oryginalne malowidło.
W opozycji do Waltera Margaret poświęcała
się w całości malowaniu swoich smutnych oczu. Zapytana dlaczego maluje tak
nieproporcjonalnie wielkie oczy odpowiedziała, że są one zwierciadłem duszy i
maluje je duże by było je dobrze widać. Dlaczego małe dzieci? Bo centrum jej życia
była córka, malowała osobę, która była jej najbliższa, na obrazy przelewała swój
świat, bo sztuka musi wychodzić z wnętrza. W przeciwieństwie do Waltera nie
miała odwagi, nie potrafiła promować siebie, rozmawiać z ludźmi, zachęcać,
rozpościerać historii wokół obrazów. Kobieta, która dała się przytłoczyć
dominującemu mężczyźnie.
Biografia, jak już nie raz
wspomniałam nie jest łatwym materiałem (patrz Filmy biograficzne) i sztuką
jest opowiedzenie spójnej historii „przeskakując” od jednych ważnych wydarzeń
do kolejnych na przestrzeni lat. Trzeba było pokazać początki twórczości, ważniejsze,
najbardziej rozpoznawane obrazy Keane, przechodząc do momentu sukcesu i na
koniec do scen walki o swoje. W Wielkich
oczach postawiono na narrację trzecioosobową reportera Dicka Nolana. To on
opowiada całą historię dodając komentarz do poszczególnych wydarzeń, jak te, że
niełatwo było kobietom zależnym od mężów w latach 60`70, jeszcze trudniej było
być artystką. Podkreśla, że Margaret do wielkiego świadczenia wybrała lokalną rozgłośnię radiową, zamiast tak jak trzeba zgłosić się do ogólnokrajowej gazety,
podkreślając tym samych charakter malarki. Dzięki temu nie jest tylko historia
malarzy, a raczej dramat małżeński. To twórczość Keane, kolejne znane obrazy są
zręcznie wplecione w dramat małżeński i relacje między bohaterami.
Film jest
pełen świetnych dialogów i scen: Margaret przychodząca do knajpy, w której wystawiane
były jej obrazy z jednym z bardziej rozpoznawalnym płócien (dziewczyna w żółtym
kubraczku) obserwuje rozemocjonowanego męża będącego w centrum zainteresowania,
gady nadchodzi moment kiedy trzeba powiedzieć, kto jest artystą stoi
sparaliżowana, a Walter zaczyna rozpościerać swój czar. Dodatkowo przez cały
film przewija się charakterystyczny muzyczny motyw podkreślający charakter
poszczególnych scen dodając swoistej lekkości całej historii.
Burton znakomicie wybrał aktorów
do odegrania dwóch głównych postaci i to dzięki tym kreacjom film jest
rewelacyjny.
Christoph Waltz (Walter Keane) przynosi szczęście „znanym” reżyserom, którzy
decydują się podstawić na niego i angażują go w swoich filmach do odgrywania
postaci „specyficznych”, charyzmatycznych. W Django u Tarantino odegrał również w pewnym sensie przedsiębiorcę i
w Wielkich oczach można odnaleźć
podobieństwa do odegranej wcześniej przez niego roli. Postać Waltera niesamowicie
dominowała otoczenie. Wcielenie kombinatora, wymyślającego niestworzone historie,
hochsztaplera, który nie tracąc nigdy
rezonu. Szczytem popisu aktorskiego Waltza był w filmie cały końcowy proces w
sądzie (świetne sceny, przesłuchiwanie samego siebie, opowiadanie historii
dramatycznych ławie przysięgłych skończywszy na końcowym bólu ręki). Gdyby to
miał być tylko dramat, rzetelna biografia uznałabym, że Waltz „przeszarżował”
ale to film Burtona. Zakładam, że celowo
miało to być przerysowane.
Natomiast jeśli Amy Adams (Margaret
Keane) w tym roku nie sięgnie po statuetkę Globa czy Oscara bez cienia
wątpliwości można stwierdzić, że i tak nastąpi to wkrótce. Znakomicie
sprawdziła się w roli w opozycji to Waltza grając właściwie tylko spojrzeniem, ustępliwością,
rysującą się na twarzy niepewnością, swoją postawą obrazując całkowite
przytłoczenie, bezwolność by w końcu
pokazać swoją bohaterkę odmienioną na końcu historii.
Film do którego będę wracać, 9/10. Zdecydowanie warto. Dla
wszystkich.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Po latach wykorzystywania Margaret
w końcu opuszcza męża, gdy wściekły Walter po porażce na Wystawie światowej
staje się agresywny. Margaret wyjeżdża wraz córką na Hawaje (do raju). Tam poznaje
świadków Jehowy i zgodnie i ich ideologią postanawia, że w jej życiu nie może
być kłamstwa. W lokalnej stacji radiowej Margaret ogłasza, że to ona jest
autorką obrazów wielkie oczy. Pozywa Waltera. Na rozprawie sadowej dochodzi do
kuriozalnych przesłuchań. Słowo Waltera przeciwko słowom Margaret. W końcu sędzia
nie wytrzymuje i zarządza najprostsze rozwiązanie. Każe obojgu namalować obraz.
Margaret spokojnie siada i pewna siebie zaczyna malować. Walter czeka na
natchnienie, potem łapie go skurcz w ręce. Nie maluje ostatecznie nic. Nigdy
już nic nie malował. Jak odkryła Margaret nawet jego widoczki z Paryża nie były
jego autorstwa. Nie potrafił nawet rozróżnić akwareli od farb olejnych. Margaret
wygrywa proces, oficjalnie potwierdzono, że to ona jest autorką. Walter już nigdy
niczego nie namalował. Na ekranie pojawiają się prawdziwe zdjęcia Margaret i
Waltera. Margaret żyje do dziś.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz