niedziela, 21 sierpnia 2011

Smerfy i inne „animacje”

Ostatnio w kinie pojawiają się produkcje nawiązujące do starych „klasycznych” animacji. Może to taka wakacyjna tendencja, bazująca na ludzkich sentymentach związanych z czasami dzieciństwa a może producenci nie mają już pomysłów na stworzenie nowych bohaterów i wybierają łatwiejsze (a może jednak trudniejsze?) rozwiązanie i odświeżają bajki, które wszyscy znamy z dobranocek. Na wielkim ekranie ostatnio można było obejrzeć Kubusia Puchatka (Kubuś Puchatek i przyjaciele, USA 2011) a wkrótce będzie miało miała miejsce niezwykle wyczekiwana premiera tego lata „Król lew”! Odrestaurowana wersja w 3D!  Można zapytać, kto chciałby iść do kina na film sprzed 17 lat. To wciąż ta sama fabuła, film który można obejrzeć na dvd, w sieci itd. Otóż myślę, że film ten będzie miał widownię. Reklamują to od ponad roku (tak, na pewnych wydaniach DVD zapowiedzi ponownego wkroczenia Simby do kin pojawiały się rok temu). Od godziny mam włączony TV i już trzy razy leciała zapowiedź. To się nazywa reklama…Na Polskim rynku od momentu wydania tego filmu na DVD przed ponad dziesięcioma laty nie było żadnego wznowienia. Nie da się kupić „Króla lwa” na DVD w sklepie, a na Allego ostatnie sztuki osiągają ceny powyżej 100 zł (100 zł za taki stary film?). Coś więc musi być w tym filmie magicznego, że dzisiejsi trzydziestolatkowie tak bardzo chcą pokazać swoim dzieciom ten film, że  pewnie pójdą do kina.

Miało być jednak o Smerfach… No cóż...

„hej dzieci jeśli chcecie zobaczyć Smerfów las, przed ekran dziś zapraszam was. I telewizor włączcie. Dźwięk podkręćcie i usiądźcie. Zaczynamy dla Was nowy film…”.
Lasu nie za wiele było w tym filmie, bo był to film. Więc nasze animowane Smerfy stworzono grafiką komputerową i trochę wyglądają jakby były zrobione z plasteliny/ modeliny (czy też innej lepkiej substancji, którą bawią się dzieci w przedszkolu). Smerfy bowiem trafiły do naszego świata (dokładniej akurat do Nowego Yorku dziwnym zbiegiem okoliczności) w skutek „ciapowatości” Ciamajdy i poznają tam pracownika agencji reklamowej (postać grana przez  Neil`a Patrick`a Harrisa. Nie wiem jak inni, ale ja tego aktora kojarzę z serialu z początku lat 90. „Doogie Howser, lekarz medycyny”, a fani nowszych seriali pewnie z „Jak poznałem waszą matkę”) i jego żonę spodziewającą się dziecka. Smerfy muszą jakoś wrócić do swojego świata. Przez cały film ściga ich oczywiście Gargamel i jego wierny kot…Klakier (świetna animacja kota, jego min, prychania – jedne z zabawniejszych scen). Gargamel mi się nie podobał, bo nie był taki jakiś…jak go zapamiętałam. Jak tu konkurować ze wspomnieniami z dzieciństwa? Smerfy nuciły swoją pozytywną piosenkę (La laa lalala la lalal laaa), Gargamel usiłował je złapać. Wprowadzono do filmu nieco dydaktyki. Ciamajda nieszczęśliwy, nieco odrzucany z powodu ciągłego wprowadzania innych Smerfów w kłopoty jednak okazał się bohaterem. Niepewny przyszły ojciec wysłuchał dobrych rad doświadczonego Papy Smerfa (jakby nie było doświadczony ojciec niemal setki dzieci...) i poczuł się gotowy by samemu zostać ojcem. Było też o wierze we własne możliwości. Jaka by ta fabuła nie była (nikt chyba nie oczekiwał skomplikowanej intrygi?) podstawowe pytanie brzmi, czy było to zabawne? Czy się dobrze oglądało? Czy polecam? Chyba tak… Jak się siedzi w kinie koło dziesięciolatka i w otoczeniu jeszcze innych dzieci i słyszy się ich chichot co parę minut to samemu się człowiek śmieje. Po wizycie w kinie dla mnie 7/10 w skali „Filmwebowej”, jakbym obejrzała to w domu ocena pewnie spadłaby do 5/10. I jeszcze jedno…kto pamięta skąd się wzięła Smerfetka? W filmie były wzmianki o tym, że stworzył ją Gargamel…Uh przydałaby się przed obejrzeniem filmu obejrzeć ponad 400 odcinków bajki, nie?







Brak komentarzy :

Prześlij komentarz