poniedziałek, 20 stycznia 2014

Zniewolony. 12 years a slave – wolny człowiek niewolnikiem.

Steve McQueen nakręcił film, który w teorii miał zachwycić Akademię przyznającą Statuetki Oscara i chyba został nakręcony tylko i wyłącznie dla nich. Począwszy od wyboru ostatnio oklepanego tematu – ogólnie ujmując wolności, równouprawnienia Afroamerykanów, i  problemu niewolnictwa [Zeszłoroczny Lincoln, Django, Służące sprzed dwóch lat. Choć fakt faktem jest to kawałek historii Amerykanów i bardzo nie trzeba się długo zastanawiać by wymienić takie „klasyki” powiązane z tym tematem jak Amistad (do dziś się dziwię, że film nie dostał żadnego Oscara) czy choćby Przeminęło z wiatrem (Choć głównym zmartwieniem Scarlet Ohary było jak uwieść  Ashleya, a nie fakt iż wybuchła wojna z powodu niewolnictwa na południu)], poprzez twórcę muzyki do filmu Hansa Zimmermana (7 nominacji do Oscara za najlepszą muzykę, Oscar za muzykę do Króla lwa) skończywszy na tak gwiazdorskiej i ostatnio rozchwytywanej obsadzie, których to aktorów nazwiska, co prawda w rolach drugoplanowych, wystarczają by przyciągnąć rzesze fanów do kin. W krótkiej roli drugoplanowej możemy zobaczyć Benedicta Cumberbatcha – którego rola Sherloka sprawiła, że fani serialu oglądają każdy film, w którym się pojawi (cóż i ja należę do tych psychofanów). O Michaelu Fassbenderze sporo się mówi od czasów Wstydu (też film McQueena, Fassbinder był nominowany za tę rolę do Globa, podobnie jak w tym roku za Zniewolonego, choć ja osobiście uwielbiam jego kreację w Jane Eyre), a wisienką na tym dooscarowym torcie jest pojawienie się pod koniec filmu Brada Pitta (Rola poczciwego człowieka pracy z akcentem podobnym do tego, który miał w Bękartach Wojny Tarantino).



Tylko czemu mnie ten film nie zachwyca, jak miał zachwycać? (Choć i Lincoln mnie nie zachwycił, poza ostatnią sceną podpisania poprawki do konstytucji, a ponoć zachwycał). Przez cały seans miałam wrażenie jakbym oglądała zapis dokładny, jednak oszczędny w formie zapis historii (Film oparty na faktach, na podstawie książki Solomona Narthupa Twelve years of slave), jakby zza ekranu ktoś podszeptywał: „tak było, tak traktowano wolnego człowieka, tak okrutni byli południowcy”. Wtedy nawet człowiek posiadający jakieś sumienie i współczucie i tak bardziej cenił siebie i  pieniądz niż wolność człowieka, akceptując fakt, że żyje na południu gdzie takie jest prawo (postać grana przez Cumberbatha). Rasa panów przekonana była o własnej wyższości, ponieważ tak wynika ze słów napisanych w Biblii, a jeśli zbiory są nieudane, wina to jest złych czarnych, którzy sprowadzili zarazę (postać grana przez Fassbendera). Gdzie nikomu nie można było zaufać, bo nawet biały człowiek pracujący na plantacji z czarnymi wciąż czuje się od nich lepszym, zdradzając powierzone mu zaufanie. Jednak pokazane to w tak słonecznych scenach, bez próby szokowania (oszczędna scena gwałtu Pattsy). Film niestety moim zdaniem jest tak skonstruowany, że brak w nim jakiegokolwiek napięcia, to jedynie obraz nieszczęścia jakie spotkało Solomona. Poznajemy bohatera gdy jest szanowanym obywatelem, ale oszukany przez białych przedsiębiorców staje się niewolnikiem, nie możne przyznać się do własnego imienia i Salomon staje się Plattem. Czarny człowiek pozbawiony papierów na to, że jest wolny nie ma żadnych praw i możliwości udowodnienia, że jest wolny (wszyscy starają się nie zauważać, że jest wykształcony, ignorują fakt, że potrafi grać na skrzypcach i mogłoby to sugerować, że nie jest niewolnikiem). Możemy też przypuszczać, że jego niewola się skończy (tytuł filmu – po 12 latach). Sam wybór sceny od której zaczyna się film (Platt niewolnik) i retrospektywne przejście do Salomona-wykształconego artysty i pokazanie jak trafił na południe, uważam za nieudany, gdyż zwyczajnie docierając do początkowej sceny potem historia jest kontynuowana już bez dalszych retrospekcji (O wiele lepiej by było gdyby przerwać narrację w momencie próby powieszenia i pokazać jak od wolnego człowieka Salomon stał się kimś, kogo przez wiele godzin pozostawia się na skraju powieszenia i nikt niema odwago go odciąć). Losy Salomona ukazują jego kolejnych panów (ścinanie drzew, plantacja bawełny, plantacja trzciny cukrowej) i tym samym postawy jakie reprezentowali, ale nie jest dla mnie niczym więcej jak wycinkiem amerykańskiej historii (a jak wspomniałam filmów już takich trochę było). Bardzo dobrze zrealizowany (ciekawe ujęcia) z dobrą muzyką (scena śpiewu na pogrzebie) z grą aktorską na wysokim poziomie, choć nie jest to gra, którą w pełni potrafię docenić, gdyż bardziej cenię przerysowanie postaci jakim w tym roku popisał się Leonardo Di Caprio w Wilku z Wall Street, ponad operowaniem jedynie smutnym spojrzeniem, udręczoną miną, niemym cierpieniem i oszczędnym operowaniu emocjami. Jeśli nominowany tu do Oscara za główną rolę Chiwetel Ejifor zdobędzie statuetkę obawiam się, że będzie to przypadek podobny do tego Jean Dujardina, któremu to jak na razie od momentu zdobycia nagrody w 2012 nie udało się ponownie zabłysnąć (bardzo słaby film Niewierni i niewielka rola drugoplanowa w Wilku z Wall Street).
Nie wzruszył, nie poruszył nie obejrzałbym jeszcze raz, ale pewnie względu na temat i jednak realizacje na wysokim poziomie, pewnie film zgarnie najważniejsze Oscary. Zawyżone 7/10. Jednak film wcale niewyjątkowy.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Samuel zostaje zdradzony przez innego białego pracownika, ale udaje mu się przekonać pana, że wcale nie planował wysłać żadnego listu i jest to tylko manipulacja białego, który chce zostać zarządcą. Samuel pali list, jego jedyną szansę na uwolnienie. Do pracy przy budowie budynku zatrudnia się Samuel Bass (Brad Pitt), który w rozmowie z Panem Eppsem (Michael Fassbender) przejawia poglądy prowolnościowe, uważa, że nie ma różnicy pomiędzy białymi a czarnymi, nieważne jakie jest prawo, ważne jak nakazuje prawo naturalne, etyka, że niczym się nie różnią. Samuel podejmuje znowu ryzyko i opowiada swoją historię Panu Bassowi, a ten go wysłuchawszy obiecuje, że choć ryzykuje własne życie, napisze list do przyjaciół Platta. Na plantacje przyjeżdżają przyjaciele Somolona, zabierają go twierdząc, że jest wolnym człowiekiem. Samuel spotyka się ze swoją rodziną (córka jest już dorosła, wyszła za mąż i ma dziecko), przeprasza ich, wszyscy się obejmują. Koniec.

Końcowe napisy informują o tym, że Solomon był jednym z nielicznych niewolników, którym udało się odzyskać wolność, jego oprawcy (ludzie, którzy go sprzedali) nie zostali ukarani. Samuel do końca życia walczył o prawo do wolności niewolników. 

2 komentarze :

  1. Ten film akurat mnie nie zainteresował, co nie oznacza, że go nie obejrzę. ;)
    Zapraszam do mnie na podsumowanie roku filmowego i niefilmowego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że z dużym zainteresowaniem przeczytałam Twoją recenzję - jedną z niewielu tych bardziej surowych.
    Ja jednak należę do grupy zwolenników Zniewolonego, między innymi dlatego, że długo o nim nie zapomnę (ze względu na niektóre, jak dla mnie bardzo drastyczne sceny - widok okaleczonych pleców Patsey był nie do wytrzymania).
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń