Steve McQueen nakręcił film,
który w teorii miał zachwycić Akademię przyznającą Statuetki Oscara i chyba
został nakręcony tylko i wyłącznie dla nich. Począwszy od wyboru ostatnio
oklepanego tematu – ogólnie ujmując wolności, równouprawnienia Afroamerykanów,
i problemu niewolnictwa [Zeszłoroczny Lincoln, Django, Służące sprzed dwóch
lat. Choć fakt faktem jest to kawałek historii Amerykanów i bardzo nie trzeba
się długo zastanawiać by wymienić takie „klasyki” powiązane z tym tematem jak Amistad (do dziś się dziwię, że film nie
dostał żadnego Oscara) czy choćby Przeminęło
z wiatrem (Choć głównym zmartwieniem Scarlet Ohary było jak uwieść Ashleya, a nie fakt iż wybuchła wojna z powodu
niewolnictwa na południu)], poprzez twórcę muzyki do filmu Hansa Zimmermana (7
nominacji do Oscara za najlepszą muzykę, Oscar za muzykę do Króla lwa) skończywszy na tak
gwiazdorskiej i ostatnio rozchwytywanej obsadzie, których to aktorów nazwiska,
co prawda w rolach drugoplanowych, wystarczają by przyciągnąć rzesze fanów do
kin. W krótkiej roli drugoplanowej możemy zobaczyć Benedicta Cumberbatcha –
którego rola Sherloka sprawiła, że fani serialu oglądają każdy film, w którym się
pojawi (cóż i ja należę do tych psychofanów). O Michaelu Fassbenderze sporo się
mówi od czasów Wstydu (też film
McQueena, Fassbinder był nominowany za tę rolę do Globa, podobnie jak w tym
roku za Zniewolonego, choć ja
osobiście uwielbiam jego kreację w Jane
Eyre), a wisienką na tym dooscarowym torcie jest pojawienie się pod koniec
filmu Brada Pitta (Rola poczciwego człowieka pracy z akcentem podobnym do tego,
który miał w Bękartach Wojny Tarantino).
Tylko czemu mnie ten film nie
zachwyca, jak miał zachwycać? (Choć i Lincoln mnie nie zachwycił, poza ostatnią
sceną podpisania poprawki do konstytucji, a ponoć zachwycał). Przez cały seans
miałam wrażenie jakbym oglądała zapis dokładny, jednak oszczędny w formie zapis
historii (Film oparty na faktach, na podstawie książki Solomona Narthupa Twelve years of slave), jakby zza ekranu
ktoś podszeptywał: „tak było, tak traktowano wolnego człowieka, tak okrutni
byli południowcy”. Wtedy nawet człowiek posiadający jakieś sumienie i
współczucie i tak bardziej cenił siebie i
pieniądz niż wolność człowieka, akceptując fakt, że żyje na południu
gdzie takie jest prawo (postać grana przez Cumberbatha). Rasa panów przekonana była
o własnej wyższości, ponieważ tak wynika ze słów napisanych w Biblii, a jeśli
zbiory są nieudane, wina to jest złych czarnych, którzy sprowadzili zarazę
(postać grana przez Fassbendera). Gdzie nikomu nie można było zaufać, bo nawet
biały człowiek pracujący na plantacji z czarnymi wciąż czuje się od nich
lepszym, zdradzając powierzone mu zaufanie. Jednak pokazane to w tak
słonecznych scenach, bez próby szokowania (oszczędna scena gwałtu Pattsy). Film
niestety moim zdaniem jest tak skonstruowany, że brak w nim jakiegokolwiek
napięcia, to jedynie obraz nieszczęścia jakie spotkało Solomona. Poznajemy
bohatera gdy jest szanowanym obywatelem, ale oszukany przez białych
przedsiębiorców staje się niewolnikiem, nie możne przyznać się do własnego
imienia i Salomon staje się Plattem. Czarny człowiek pozbawiony papierów na to,
że jest wolny nie ma żadnych praw i możliwości udowodnienia, że jest wolny
(wszyscy starają się nie zauważać, że jest wykształcony, ignorują fakt, że
potrafi grać na skrzypcach i mogłoby to sugerować, że nie jest niewolnikiem).
Możemy też przypuszczać, że jego niewola się skończy (tytuł filmu – po 12
latach). Sam wybór sceny od której zaczyna się film (Platt niewolnik) i
retrospektywne przejście do Salomona-wykształconego artysty i pokazanie jak
trafił na południe, uważam za nieudany, gdyż zwyczajnie docierając do
początkowej sceny potem historia jest kontynuowana już bez dalszych
retrospekcji (O wiele lepiej by było gdyby przerwać narrację w momencie próby
powieszenia i pokazać jak od wolnego człowieka Salomon stał się kimś, kogo
przez wiele godzin pozostawia się na skraju powieszenia i nikt niema odwago go
odciąć). Losy Salomona ukazują jego kolejnych panów (ścinanie drzew, plantacja
bawełny, plantacja trzciny cukrowej) i tym samym postawy jakie reprezentowali,
ale nie jest dla mnie niczym więcej jak wycinkiem amerykańskiej historii (a jak
wspomniałam filmów już takich trochę było). Bardzo dobrze zrealizowany (ciekawe
ujęcia) z dobrą muzyką (scena śpiewu na pogrzebie) z grą aktorską na wysokim
poziomie, choć nie jest to gra, którą w pełni potrafię docenić, gdyż bardziej
cenię przerysowanie postaci jakim w tym roku popisał się Leonardo Di Caprio w Wilku z Wall Street, ponad operowaniem
jedynie smutnym spojrzeniem, udręczoną miną, niemym cierpieniem i oszczędnym
operowaniu emocjami. Jeśli nominowany tu do Oscara za główną rolę Chiwetel
Ejifor zdobędzie statuetkę obawiam się, że będzie to przypadek podobny do tego
Jean Dujardina, któremu to jak na razie od momentu zdobycia nagrody w 2012 nie
udało się ponownie zabłysnąć (bardzo słaby film Niewierni i niewielka rola drugoplanowa w Wilku z Wall Street).
Nie wzruszył, nie poruszył nie obejrzałbym
jeszcze raz, ale pewnie względu na temat i jednak realizacje na wysokim
poziomie, pewnie film zgarnie najważniejsze Oscary. Zawyżone 7/10. Jednak film wcale niewyjątkowy.
SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Samuel zostaje zdradzony przez
innego białego pracownika, ale udaje mu się przekonać pana, że wcale nie
planował wysłać żadnego listu i jest to tylko manipulacja białego, który chce
zostać zarządcą. Samuel pali list, jego jedyną szansę na uwolnienie. Do pracy
przy budowie budynku zatrudnia się Samuel Bass (Brad Pitt), który w rozmowie z Panem
Eppsem (Michael Fassbender) przejawia poglądy prowolnościowe, uważa, że nie ma różnicy
pomiędzy białymi a czarnymi, nieważne jakie jest prawo, ważne jak nakazuje
prawo naturalne, etyka, że niczym się nie różnią. Samuel podejmuje znowu ryzyko
i opowiada swoją historię Panu Bassowi, a ten go wysłuchawszy obiecuje, że choć
ryzykuje własne życie, napisze list do przyjaciół Platta. Na plantacje
przyjeżdżają przyjaciele Somolona, zabierają go twierdząc, że jest wolnym człowiekiem.
Samuel spotyka się ze swoją rodziną (córka jest już dorosła, wyszła za mąż i ma
dziecko), przeprasza ich, wszyscy się obejmują. Koniec.
Końcowe napisy informują o tym,
że Solomon był jednym z nielicznych niewolników, którym udało się odzyskać wolność,
jego oprawcy (ludzie, którzy go sprzedali) nie zostali ukarani. Samuel do końca
życia walczył o prawo do wolności niewolników.
Ten film akurat mnie nie zainteresował, co nie oznacza, że go nie obejrzę. ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na podsumowanie roku filmowego i niefilmowego.
Muszę przyznać, że z dużym zainteresowaniem przeczytałam Twoją recenzję - jedną z niewielu tych bardziej surowych.
OdpowiedzUsuńJa jednak należę do grupy zwolenników Zniewolonego, między innymi dlatego, że długo o nim nie zapomnę (ze względu na niektóre, jak dla mnie bardzo drastyczne sceny - widok okaleczonych pleców Patsey był nie do wytrzymania).
Pozdrawiam!