niedziela, 18 października 2015

Kraina jutra – wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza

Jako zdeklarowany fan SF nie odpuszczam żadnej kinowej „magicznej” nowości. Kraina jutra trafiła na moją listę „must see” jak tylko pojawiły się pierwsze zwiastuny. Wystarczył mi obraz miasta przyszłości, który w oddali szczerego pola (nie oszukujmy się) kojarzy się magicznym zamekiem Disney`a. Ponadto mamy tu znakomitą rozpoznawalną obsadę: Georga Clooney`a (jak wiadomo są fani, którzy pójdą na każdy jego nowy film) i kolejną wschodzącą gwiazdę nowego pokolenia: Britt Robertson (serial Tajemny krąg, ostatnio Najdłuższa podróż) a i stęsknieni fani doktora House`a mogą zobaczyć Hugh Laurie`go.

Dlaczego więc piszę o tym filmie dopiero teraz? Gdy Kraina jutra pojawiła się na ekranach kin niestety recenzje okazały się nieprzychylne, film zaliczył finansową klapę ledwo na siebie zarabiając, mój zapał do obejrzenia tej pozycji osłabł.



Kraina jutra ma dobrą konstrukcję, „klasycznych” przygodowych/fantasy bohaterów. Historię opowiada nam Frank Walker (George Clooney) i Casey Newton (Britt Robertson). Oboje byli wyjątkowi. Frank jako dziecko był „małym wynalazcą”, odkrył Krainę jutra gdy odwiedzał Wystawę Światową. Casey od małego była optymistką, chciała ratować świat. Postawiona przed wyzwaniem, wiedziała, że może to zrobić. Wierzyła w lepsze jutro.

Są dwa wilki, które ciągle walczą.
Jeden to mrok i rozpacz.
Drugi to światło i nadzieja.
Który zwycięży?
Ten, którego karmisz.

Casey pewnego dnia dostaje przypinkę, która jej pokazuje „świat jutra”. Od tego momentu zostaje uruchomiony przygodowy łańcuch wydarzeń: dziewczyna jest ścigana przez roboty, które usiłują ją zabić, szuka drogi powrotu do Krainy jutra. Dołącza do niej Atena, mała dziewczynka, która dała jej znaczek (rakruter) oraz Walter, zniechęcony początkowo naukowiec („mistrz, nauczyciel”, który początkowo nie dopuszcza do siebie „ucznia/wybrańca” – scena gdy Casey usiłuje się dostać do domu Waltera, następnie „moment olśnienia” Waltera i uwierzenie w dziewczynę) i razem muszą uratować świat. Bohaterowie dysponują różną bronią jak zamrażacz czasu, bomby, teleportacjne kule czy rakiety (magiczne rekwizyty).

Co poszło nie tak? Nie wiem, tak jak nie rozumiem klapy finansowej Johna Cartera. Film ten ma wszystkie kliszowe elementy składające się na dobrą historię przygodową, nie jest wybitny, ale były to przyjemnie spędzone 130 minuty. Odpowiedzią może być jedynie zbyt wysoki budżet na zbyt banalną historię.

Scenariusz jest prosty: tworzy się drużyna, którą ścigają „ci źli”, jest presja czasu (zegar, który odlicza czas do jakiegoś wydarzenia), jest wyjątkowy bohater, „wybraniec” Casey, jest przesłanie by dbać o planetę i nie ignorować oznak zmian klimatu, głodu, zanieczyszczenia. Trzeba Wierzyc w lepsze jutro i nie akceptować porażki, ale walczyć, coś z tym zrobić. Są humorystyczne dialogi.

Na tym polega problem tej produkcji. Fabuła złożona z serii klisz. To idealna realizacja schematu kina nowej przygody. To pozytywne przesłanie rodem z filmów SF sprzed kilkunastu lat (Zanim nastała era zombie i apokalipsy). Wszystko ładnie rozkłada się w czasie przygodowym (bohaterowie z jednych kłopotów popadają w kolejne). Niestety jest to zwieńczone słabą sceną finałową ograniczoną do niewielkiej przestrzeni, uratowane po części klasycznym „wątkiem poświęcenia”. Zabrakło tu wyrazistego czarnego charakteru, końcowe rozwiązanie problemu okazało się znowu: zbyt proste.

Bracia Wachowscy w Jupiterze. Intronizacji przekombinowali fabularnie, w Krainie Jutra scenarzyści postawili na zbyt ograne schematy, ma się uczucie oglądania filmu jak z lat 90` (jeśliby pominąć efekty specjalne na miarę XXI wieku). Jednak nie zmienna to faktu, że uwielbiamy oglądać wciąż to samo? Lubię pozytywne przesłania dla mnie 7/10. Prędzej wrócę do tego filmu niż przekombinowanego Jupitera. Mimo wszystko warto, nie jest to zmarnowany czas.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Maszyna wynaleziona przed laty przez Waltera pokazywała przyszłość. Ziemia miała ulec zagładzie w wyniku zanieczyszczeń, zaniedbań spowodowanych przez człowieka. Casey w pewnym momencie dochodzi do tego, że to nie musi być przyszłość, że maszyna pokazując taką wizje przyszłości w pewien sposób emitując fale tworzy taką wizję. Maszyna musiała być wyłączona, by mogło nastać lepsze jutro. Okazuje się że Nix o tym wiedział, ale zwątpił w ludzkość, ponieważ pomimo tego, że kreślił taką wizję przyszłości głupi ludzie wciąż nic z tym nie robili. Jego zdaniem zasłużyli na zagładę.
W finalnej scenie Atena zostaje postrzelona ratując Waltera.  Walter gdy uruchamia się program autodestrukcji Ateny (na jej prośbę) wrzuca ja do maszyny, maszyna zostaje zniszczona.
W końcowej scenie wracamy do sceny otwarcia: Walter i Casey zakończyli opowiadanie. Uratowali świat. W rok później wysyłają kolejnych rekruterów ze znaczkami, by wyszukali marzycieli. W  końcowej scenie widzimy kolejnych ludzi, którzy znajdują znaczki, gdy ich dotykają znajdują się nagle w polu. Widzimy grupę ludzi, nowych marzycieli. KONIEC.

sobota, 3 października 2015

Marsjanin – Robinson Crusoe na Marsie

Ridley Scott twórca Obcy - 8 pasażer "Nostromo", Łowcy Androidów, Gladiatora, Robin Hood`a i nowego Prometeusza tym razem, po tym jak i zeszłoroczny Exodus nie odniósł ogromnego sukcesu znowu zajął się tematem "gwiezdnym". Zdecydowanie tym razem wyszedł mu lepiej "powrót do korzeni".

Można by pokusić się o stwierdzenie, że ostatnio mamy również modę (oczywiście mniejszą niż na produkcje o superbohaterach i filmowe wersje baśni) na filmy, których akcja rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej. Nie trzeba zbytnio wysilać „filmowej pamięci” by przywołać zeszłoroczne Interstellar Christophera Nolana, czy Grawitację Alfonso Cuarona sprzed dwóch lat.
Nolan pokusił się o narrację kosmiczno-metafizyczną dotyczącą refleksji nad ludzkością i przetrwaniem gatunku, wykorzystując złożoną narrację. Cuaron nakręcił wizualny majstersztyk, zgarniając statuetki Oscara za muzykę dziwię i montaż. Ridley Scott tworząc Marsjanina postawił na bardziej komercyjną produkcję. Scenariusz realizuje schemat gwiezdnych podróży z serii Huston mamy problem (patrz Apollo 13) miksując to z marsjańską wersją Robinsona Cruzoe.



W NASA sztab ludzi pracuje nad tym by uratować jednego człowieka od pewnej śmierci Pojawiają się znane elementy takie jak: budowanie makiet i rozpracowywania problemu, by nasz rozbitek stworzył potrzebne mu do przeżycia narzędzia, zespól zza monitorów wstrzymujący dech w kluczowych momentach i potem cieszący się w momencie sukcesu, konferencje prasowe, współpraca międzynarodowa, proces decyzyjny NASA, (ratować jednego człowieka, kontynuować misje?).
Rozbitek, Mark Watney (Matt Damon) sam na Marsie rozwiązuje kolejne problemy: trzeba jeść, potrzebna jest woda, potrzebne ogrzewanie, trzeba skomunikować się z NASA i wytrzymać na tyle długo by przybył ratunek. Kolejne problemy, należy rozwiązać, przemyślenia bohatera i sposób jego myślenia przedstawiono w postaci wideo dziennika, zapisywanego dla tych, którzy go odnajdą. Od początku do końca kibicujemy Markowi. To bohater, którego się od pierwszych minut da polubić. Człowiek, który w obliczu beznadziei nie poddawał się, rozwiązywał jeden problem, by zająć się kolejnym. Na tym polega sztuka przetrwania.

Wszystko to już w jakiejś formie było, jednak kto jak kto, ale Ridley Scott wie jak się kręci wysokobudżetowe komercyjne kino. Jest to wielka laurka wystawiona działalności NASA w stylu american way („ratowania jednego z naszych”). Zdjęcia bezkresu Marsa i tego jednego człowieka na wielkiej placencie, kolonizatora (jeśli coś wyhodowałeś to skolonizowałeś) pirata, (zajmując czyjś obiekt na wodach międzynarodowych jesteś piratem) robią wrażenie (Jeden punkcik na czerwonej plamie).Na szczęście jednak nie jest to śmiertelnie poważny film. Całości poczynań Marka towarzyszy muzyka z ubiegłego stulecia, hity lat 70 i 80 (Hot stuff , Abba - tylko taka muzykę na laptopie miała Pani komandor). W wydaniu Matta Damona Mark jest postacią, której kibicuje się od samego początku, żartuje, nie poddaje się, złości, a gdy coś się nie udaje walczy dalej.

Nic nowego, ale trzymanie napięcia i dobrze zrównoważony humor z powagą sytuacji oraz dramatem sprawia, że przez 140 minut to dobra rozrywka. Nie jest to kolejny ponadczasowy Gladiator, ale jako zdecydowany fan SF i gwiezdnych podróży daję w palni zasłużone 8/10. Warto!

SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Ostatecznie załoga statku kosmicznego (załoga Marka), zamiast lądować, rozpędza się przy Ziemi (wynik wyliczeń jednego fizyka) zawróciła i poleciała z powrotem na Marsa (wbrew poleceniom NASA, w wyniku glosowania podjęli decyzję, że po niego wracają). W efekcie ogromnego poświecenia gdy w pewnym momencie Mark leci w przestrzeni kosmicznej jak Iron Man (dosłownie, Mark mówi, że jeśli przebije swój skafander przy ręce powietrze sprawi, że będzie mógł latać jak Iron Man) pani komandor łapie go w przestrzeni kosmicznej (podobne ujęcia prób łapania drugiego astronauty w przestrzeni mogliśmy oglądać w Grawitacji). Mark zostaje uratowany. Wszyscy przeżyli i szczęśliwe wrócili na Ziemię. Cały świat kibicował im w tym finalnym momencie misji. Po pól roku widzimy jak Mark rozpoczyna swój pierwszy wykład NASA dla studentów, rozpoczyna się również kolejny program kosmiczny i startuje kolejna wyprawa na Marsa. KONIEC.