sobota, 28 marca 2015

Odkrycia serialowe sezonu 2014/2015. Seriale, które wciąż warto oglądać



Serialami świat się kręci i niejednokrotnie są to produkcje kręcone ostatnio w znakomitej obsadzie, z ogromnymi budżetami, reżyserowane przez najlepszych reżyserów. Wystarczy wspomnieć Grę o tron czy House of Cards. Stacje telewizyjne produkują kolejne Spin-offy stawiając już na raz sprawdzone formaty. Powstaje serial za serialem o superbohaterach (Superbohaterowie są ostatnio bardzo modni). Flash nie przyciągnął mnie na dłużej (może nadrobię, jeśli serial przetrwa), Constantine mam na liście do zapoznania się, po Gotham raczej nie sięgnę (czym jest to miasto bez Batmana?). Jednak nigdy nie wiadomo, który serial przetrwa w ramówce. Z zasady czasami lepiej przeczekać i sprawdzić kto przeżyje, zamiast się zaangażować i rozczarować. Całkiem dobrze sprawdza się śledzenie nominacji do Złotych globów (serial nominowany w którejś kategorii może być spokojny, że utrzyma się w ramówce). 


W sezonie serialowym 2014/2015 z telewizyjnych nowości przed ekran z tygodnia na tydzień potrafiły mnie utrzymać jedynie kilka premierowych pozycji:


Outlander


Serial ten jest moim absolutnym numerem jeden tego sezonu. Jest to połączenie wszystkich moich ulubionych elementów: Magii, czarów (bohaterka przenosi się w przeszłość do XVIII wieku) romansu, historii i przygody. Ponadto akcja rozgrywa się w pięknych plenerach i jest mnóstwo świetnych zwrotów akcji. Serial nakręcono na podstawie książki Diany Gabaldon i producenci mają materiał co najmniej na kilka sezonów. Super!

Jane the Virgin


Ah te czasy kiedy oglądało się telenowele. Serial ten opiera się na pomyśle telenoweli brazylijskiej, początkowy zarys fabuły jest banalny. Jane zostaje przez przypadek zapłodniona w klinice podczas rutynowego badania (lekarka pomyliła pacjentki). Mieliśmy w Polsce odpowiednik tej historii w postaci TVN`owskiego serialu Majka. Jednak sposób w jaki amerykanie wykorzystali i przetransformowali ten pomysł jest o wiele, wiele lepszy od zapewne oryginału i jego krajowych odpowiedników. To przede wszystkim jest komedia, która kpi ze schematu, który wykorzystuje. Ponadto dodano watek kryminalny, spisku i wszystko to razem wymieszane tworzy dobry lekki serial. Aktorka odgrywająca główną rolę w serialu Gina Rodrigez została nagrodzona Złotym Globem w kategorii Najlepsza aktorka w serialu komediowym lub musicalu, serial był nominowany w kategorii najlepszy serial lub musical.


How to get away with murder


Nowość, typowy serial prawniczo-kryminalny. Przed ekran przyciągnęła mnie głównie  Viola Davis. Generalnie bardzo lubię seriale prawnicze, a tutaj ponadto główną osią fabularną jest seria retrospekcji dotyczących jednego morderstwa, które zostało popełnione na początku serialu. Cenię bardzo produkcje, w których w ten sposób konstruuje się fabułę. Nic nie jest takim jakie się wydaje na początku, a w trakcie oglądania tak się manipuluje widzem, że kilka razy można zmienić swój typ w odpowiedzi na pytanie: kto jest mordercą? Warto.

Forever



Kolejny serial kryminalny. Dobry na zapełnienie "pustki" pomiędzy odcinkami innych tego typu produkcji. Główny bohater jest koronerem (takie skrzyżowanie Sherlocka Holmesa z lekarzem). Na co dzień współpracuje z policją i w większości przypadków to jego wskazówki i teorie doprowadzają pracującą z nim Panią detektyw do rozwiązania sprawy. Poszczególne odcinki są bardzo podobne do Anatomii prawdy (gdzie mamy Panią koroner jako główną bohaterkę). Jednak w tym serialu najciekawszy jest wątek "główny" i pomysł na serial. Otóż Henry Morgan jest nieśmiertelny. Jeśli zostaje zabity "przebudza" się w rzece. Nie starzeje się i nie wie jak można by go zabić "na dobre". W serialu przewija się seria retrospekcji z poprzednich "żyć" Henry`ego oraz pojawia się również watek "wroga" podobnego do niego samego. Warto, choć bywają słabsze epizody.


Poldark


Jestem na razie po pilocie, ale zapowiada się serial w klimacie podobnym do Outlandera. 
Żołnierz wraca z wojny, okazuje się, ze jego ukochana wychodzi za innego, majątek jest w ruinie i musi zaczynać wszystko od nowa. Mi to wystarcza. Ponownie na podstawie książki. 

The Strain 


Nadrobiłam w maratonie. Ponownie serial, który w pewnym momencie stał się pastiszem schematu. Miał świetny początek (tajemniczy wirus na pokładzie samolotu), potem poszło to w kierunku ala Resident evil czy Walikng dead, by skończyć na seriach retrospekcji i wampiryzmie. Mix rożnych gatunków, kręcony jednak w miarę mam nadzieje z zamierzonym dystansem. Na pewno obejrzę drugi sezon.

The Affair


Serial po który sięgnęłam po rozdaniu Złotych Globów. Zdobywca statuetki w kategorii najlepszy serial dramatyczny, zdobywczyni statuetki Ruth Wilson w kategorii najlepsza aktorka w serialu dramatycznym, Dominic West nominowany w kategorii najlepszy aktor w serialu dramatycznym. Jest to historia małomiasteczkowego romansu. Tym co jednak wyróżnia tę produkcję jest konstrukcja fabularna. Te same wydarzenia są przedstawiane z perspektywy JEJ i JEGO. Świetnie pokazane jak bardzo różnie to samo zdarzenie może być opowiedziane i zinterpretowane przez kobietę i mężczyznę. Świetny dramat. Warto.

The Mindy project


Po ten serial sięgałam w ramach "zapychacza". Lekkie 20 minutowe komediowe odcinki opowiadające perypetie pani ginekolog Mindy szukającej prawdziwej miłości, które bardzo często poszukiwane tego jedynego nie wychodzi. Momentami dobre teksty odnoszące się do współczesnej popkultury. Taka serialowa Bridget Jones. Niezbyt wybitne, ale można obejrzeć (sezon pierwszy nadrobiony, drugi w trakcie, co jakiś czas oglądane kolejne odcinki).


Nie mogę odżałować skasowania Manhattan love story. Fajna komedia, miało to potencjał by pociągnąć to dłużej. Wciąż obiecuję sobie nadrobić Vikings


Z kontynuacji z lat ubiegłych drugi sezon Hannibala pochłonęłam w trybie ekspresowym w przerwie świąteczno-noworocznej, podobnie było  z nowym sezonem Downtown Abbey (kolejny sezon ma być już tym ostatnim niestety. Choć może BBC wie kiedy należy odejść). Z tygodnia na tydzień śledziłam drugi sezon Witches of the east end ale niestety serial skasowano (I do tego fabuła się urywa w bardzo ciekawym momencie) przyjrzałam się Galavantowi (ale raczej nie zostanę z tym serialem na dłużej). The Orginals czekam na zakończenie sezonu, żeby wciągnąć w maratonie, podobnie z Supernatural. Przymierzam się do obejrzenia Agentów T.A.R.C.Z.Y. (obowiązkowo trzeba to nadrobić by przygotować się do pójścia do kina na Avengersów, dwa sezony do nadrobienia...). American horror story - ledwie się przymierzyłam, choć dwa pierwsze epizody mnie nie wciągnęły. Planuję pociągnąć to dalej w maratonie, podobnie jak House of Cards przy okazji najbliższego urlopu.



Wciąż w kolejnym sezonie z tygodnia na tydzień śledzę:
  • Teoria wielkiego podrywu - serial ma wzloty i upadki (trochę słabiej się zrobiło odkąd Penny i Leonard są na dobre razem, a związek Sheldona i Amy zbytnio się ustabilizował. Przydałaby się w serialu "świeża krew". Czekam aż któraś z dziewczyn zajdzie w ciążę...).
  • The Good Wife - każdy odcinek jest świetny. Pomimo odejścia Willa scenarzyści wciąż wiedzą jak budować napięcie.
  • The Vampire diareis - oglądam, chociaż nie wiem po co. Serial zaczyna być boleśnie powtarzalny. Już każdy z każdym i wszyscy po kolei "wyłączają ludzkie emocje". Pokonali kogo tylko się z wrogów się da, a co drugi okazuje się "dobry".
  • Chirurdzy - nieustanie bardzo dobry. Pomimo zniknięcia kolejnych najważniejszych postaci, Shonda wciąż wie jak zrobić świetny odcinek.
  • Elementary - ostatnio tendencja spadkowa po tym jak próbowano dodać nową stałą postać do obsady.
  • Suits - trochę się scenarzyści pogubili i ostatecznie postanowili jednak przywrócić Mike`a do kancelarii po tym jak próbowali "wyprostować" ryzyko odkrycia kłamstwa.
  • Once upon time - po zakończeniu wątku z Krainy lodu, wciąż mnie zadziwia wyobraźnia scenarzystów. Jest dobrze, choć może jeszcze sezon lub dwa i się muszą w końcu wypalić.


A jak tam wasze odkrycia tego sezonu?

niedziela, 15 marca 2015

Kopciuszek – Disney`owska klasyka w wersji aktorskiej

Po przeniesieniu na kinowy ekran Królewny Śnieżki, Śpiącej królewny, Jasia i Małgosi, Jasia i łodygi fasoli (więcej patrz w Zestawianiu filmowych baśni) w ostatnich latach pora przyszła na ukochaną bohaterkę wszystkich małych dziewczynek, historię uniwersalną (biedna, dobra dziewczyna spotyka księcia) maglowaną, transformowaną setki razy w różnych epokowych kostiumach, bardziej dosłownie lub jedynie umownie. Disney wyprodukował aktorską wersję Kopciuszka.



Można by ocenić ten film przyjmując dwa odmienne podejścia:

Wytknąć tej absolutny brak oryginalności, banalność, gdzie scena po scenie przeniesione zostały ujęcia z klasycznej animacji z roku 1950. Kopciuszek rozmawia z myszkami, szyje sobie sukienkę na bal, która jest potem rozerwana przez złą macochę, dynia jest zamieniona w karocę, myszki w konie, odbywa się bal, Kopciuszek ucieka o północy i gubi pantofelek, książę poszukuje dziewczyny. Historia jest prostolinijna, absolutnie nic nas nie zaskoczy. Kopciuszek jest dziewczęciem dobrym i odważnym, dającym się zdominować złej macosze. Książę przystojny i wystarcza mu jedno spotkanie by piękna nieznajoma skradła mu serce. Nic nowego, po co więc oglądać dokładnie to samo?

Jednak pamiętając o słabościach, które wytykałam Królewnie Śnieżce i łowcy oraz Czarownicy gdzie (moim zdaniem) zapomniano o tym, kto powinien być głównym bohaterem historii (Disney`owskie księżniczki zostały tam przyćmione przez czarne charaktery) in plus zaliczam, to że to wciąż historia Kopciuszka. Nie zachwiano tu równowagi i to Elę obserwujemy przez większą cześć seansu (Siostry przezwały ją po tym jak ubrudziła sobie twarz popiołem śpiąc przy ognisku Cinderella).

Dodano kilka scen pozwalających lepiej zbudować postać Kopciuszka wyjaśniając jej przywiązanie do rodzinnego domu (oglądając animację przecież można było sobie zadawać pytanie dlaczego Kopciuszek dał z siebie zrobić służącą i po prostu nie odszedł z domu gdzie była wykorzystywana do ciężkiej pracy?). Ponadto pierwsze spotkanie księcia i Kopciuszka w lesie wyjaśnia późniejszą determinacje dziewczyny by pójść na królewski bal.

Dla mnie poprowadzenie tej historii w sposób „klasyczny” jest zaletą. Pod względem realizacyjnym nie można tej produkcji nic zarzucić. Film jest nakręcony z ogromnym rozmachem. Zamek jest imponujący, szerokie ujęcia pokazujące królestwo i drogę do zamku robią ogromne wrażenie. Kostiumy wszystkich bohaterów są baśniowo kolorowe, wręcz pstrokate (stroje złych sióstr Kopciuszka). Suknia Kopciuszka jest przepiękna, Książę ma wyraziście niebieski i zielony mundur jak w oryginale. Pantofelki są jak w bajce ze szkła, myszki, kot, jaszczurki, sceny czarowania przeniesione zostały idealnie z animacji.











Pod względem aktorskim, co jest słabością większości filmowych baśni, ciekawiej wypadają i tutaj czarne charaktery oraz kilkuminutowe występy innych postaci. Cate Blanchett jest znakomita. Jest wcieleniem złej macochy dbającej tylko o siebie i swoje córki jednak, jej śmiech, złośliwe spojrzenie i knucie tworzą postać o silnym wyrazistym charakterze. W zaledwie kilku scenach również Helena Bonham Carter świetnie zagrała nieco poczciwą, roztrzepaną wróżkę-dobrą matkę chrzestną (sceny mające w sobie najwięcej humoru, gdzie dynia przesadnie rośnie, myszki są zmieniane w konie a jaszczurki w Stangretów).
Natomiast Lily James w roli Kopciuszka jest tylko ładna i mdło dobra (mało wyrazisty charakter niestety). Trochę lepiej wypada książę i w tej Richard Madden (Rob Stark z Gry o tron!).

Podsumowując Kenneth Branagh przeniósł na ekran praktycznie scena w scenę klasyczną animację, minimalnie ją uzupełniając. Pokazując na ekranie baśniową magię, przepych, przestronny pałac, kolorowe suknie przenosi nas ponownie do lat dzieciństwa i przypominamy sobie, że to właśnie tak było w oryginale (i mam tu na myśli oryginał-animację z 1950, a nie historię Kopciuszka samą w sobie w wersji Grimmów). 7/10 film dla 10-letnich dziewczynek, ale warto obejrzeć choć dla mnie wciąż najlepszą wersją Kopciuszka pozostaje Długo i szczęśliwie z Drew Berrymore.