środa, 27 listopada 2013

Paranoja – mieszanka Chciwości z Wallstret i House of cards w 90 minutach z przystojniakiem i banalną fabułą

Mam tak czasami z filmami, że oglądam pierwszą scenę i już wiem, że będzie to dobre. Właściwie mam słabość do filmowej narracji rozpoczynającej się w postaci słów bohatera zza ekranu, który rozpoczyna opowiadać nam swoją historie z perspektywy czasu, z pewnego punktu, do którego w trakcie seansu docieramy. Dokonuje on w ten sposób wstępu do sensu historii (jaki by ten sens miał nie być). Mam słabość do takich fabuł i filmy skonstruowane w ten sposób już na wstępie mają u mnie ponadprzeciętnie oczko wyżej w ocenie.
[Podobny zabieg jest w I że cię nie opuszczę, czy Rom komach typu Dziennik Biridget Jones czy Niani w Nowym Yorku, Kobiety pragną bardziej, można to też uświadczyć w Sadze Zmierzch]

Sam o to prosiłem. O wszystko. I zrobiłem to, by być kimś innym. Chciałem więcej. Jesteśmy pokoleniem, które widziało, jak nasza przyszłość jest nam odbierana. Amerykański Sen naszych rodziców został odebrany przez ludzi, którzy kłamią, oszukują i kradną, byle tylko zatrzymać swoje bogactwo. Kiedyś za dobre oceny można było dostać się do dobrej szkoły, zdobyć dobra prace. I po 15 latach ciężkiej pracy, mieć swoje nazwisko na drzwiach. Ale tego świata już nie ma. Ludzie zawsze mówią ‘uważaj, o co prosisz’. Nigdy im nie wierzyłem. Światła zawsze wyglądały na jaśniejsze po drugiej stronie rzeki.

Po tej scenie, wiedziałam, że to będzie całkiem dobre, a i obsada oraz twórcy byli obiecujący.
Paranoja w reżyserii Roberta Lukreticia jest jego niezłym debiutem w temacie thrillera, dramatu. Wcześniej był on twórcą raczej komedii (Legalna blondynka, Sposób na teściową, Brzydka prawda), choć miał też już na koncie całkiem dobry film 21. Obsada również była zachęcająca. W roli pierwszoplanowej możemy zobaczyć Liama Hemswortha - Gale z Igrzysk Śmierci, W Pierścieniu ognia. Głównie dzięki roli w Igrzyskach wróżę mu taką karierę jaką zrobił Channing Tatum po Step Up. Niezaprzeczalnie Liam jest przystojny (liczba scen bez koszulki – około 3), a rola w Paranoi nie jest niczym innym jak wykorzystaniem szansy jaką dała mu rola w Igrzyskach. Niemniej gra na tyle dobrze, że nie rujnuje produkcji, w których występuje (tyle szczęścia nie mają niestety filmy z Kristen Stewart). Paranoję warto obejrzeć też dla samego Harrisona Forda i Garego Oldmana, którzy to już nie grają właściwie zbyt wielu roli pierwszoplanowych, a mają obaj w tym filmie dobre kreacje bezwzględnych biznesmenów (Oldman dobry od pierwszych scen, dobra scena końcowa).

Nieudany plakat sugerujący film akcji typu Eagle Eye pełen pościgów, a to raczej powinno przypominać plakat drugiej części Wall Street


Główny bohater Paranoi jest ambitnym programistą pracującym w korporacji. Marzy mu się życie w luksusie, zdobycie szczytu, wie, że stać go na więcej.  Ma też własne zdanie i może ma taki tupet lub jest na tyle lekkomyślny, by na prezentacji przed własnym szefem mówić mu, że lepiej od niego wie, czego chcą jego klienci. Popełnia jeden błąd, wpada w kłopoty finansowe. Staje przed poważna decyzją.

Jesteś koniem czy psem? Koń kieruje się strachem, ucieka przed batem
Pies kieruje się głodem. Ściga królika, następny posiłek

Jak można się domyślić Adam Casidy nie uciekał od kłopotów, chciał ich szybkiego rozwiązania. Fabularnie w tym filmie momentami akcja rozwija się zbyt szybko, zabrakło w niej scen odpowiedniego przedstawienia wydarzeń skrótowo. Historia rozwija się bez odpowiedniego pokazania procesu wnikania do konkurencyjnej firmy. Adam zbyt szybko i łatwo staje się pożądanym pracownikiem, którego łowi headhunter  (brak scen trudności, wcielenia się w nową rolę, zbyt szybko dopasował się do garniturów i nowej pozycji. Chłopak który w pierwszej firmie chodził ubrany w dżinsy i bluzę, jednak miał takie kompetencje by w innej zostać menagerem wyższego stopnia tylko dzięki założeniu odpowiedniego garnituru i rzekomym technikom behawioralnym?). Jednak film utrzymuje napięcie, pokazany jest bezwzględny świat biznesu, manipulacji przemysłowej i pogoni za byciem liderem w branży. Wątki oszukiwania dziewczyny, podwójnego szpiegostwa i finalnego rozwiązania powielone z wielu filmów (dylematy czy komuś donieść o oszustwie, podwójne zakłamanie, ciąg za karierę), ale generalnie seans się nie dłuży i jest to dobry film na wieczór przed kinem domowym. Zawiera głębokie sentencje, do których mam słabość…7/10 choć film niewybitny.


Rzeczy których chciałem nie wydają się już takie ważne. Wiem, co jest dobre, a co złe i przepraszam, że dopiero teraz to zrozumiałem

Żeby zapamiętać kim jesteś, musisz pamiętać kim są twoi bohaterowie



SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Goddard od samego początku wiedział, z Adam jest szpiegiem. Czekał na ten moment by przyłapać Wyatta na oszustwie i zmusić go do sprzedania mu firmy. Adam był tylko narzędziem, od początku był obserwowany nie dość że przez Wyatta to jeszcze przez Goddarda. Gdy Adam się o wszystkim dowiaduje postanawia wykiwać ich obu. Na spotkaniu podczas podpisania kontraktu (Wyatt przegrał, musiał sprzedać firmę Goddardowi) przyjaciel Adama włamuje się do telefonu Goddarda i nagrywa cała rozmowę podczas której obaj biznesmeni przyznają się do nielegalnego szpiegostwa przemysłowego. Wkracza FBI i wszyscy zostają aresztowani. Adama dzięki współpracy wypuszczono. Założył własna firmę, zaczął od początku. Przychodzi do niego Emma, której proponuje on prace (Ona twierdzi, ze jest dla nich za droga), ostatecznie się godzą, Adam przeprasza ojca za to, że go nie słuchał wcześniej.
Paradoksalnie scena pokazania jak sobie ułożył życie nauczony tym doświadczeniem Adam i pogodzenia się z Emma jest dłuższa od wykiwania Goddarda i Wyatta. Troche zachwiane proporcja scen między „uczuciami” a interesującymi machlojkami przemysłowymi.


sobota, 23 listopada 2013

Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia – dziewczyna która igra z ogniem ponownie na Głodowych Igrzyskach

Na ekranach kin pojawiała się ekranizacja drugiej części książki trylogii Susanne Collins. Jak wspominałam pisząc o części pierwszej serię tę przyrównuje się do Zmierzchu ze względu na popularność jaką się cieszy (seria książek z pogranicza fantasy, SF), pewne podobieństwa można tez odnaleźć w kolejnej zekranizowanej książkowej serii Darach Anioła. Głównie to podobieństwo polega na zarysowaniu wątku trójkąta miłosnego pomiędzy główną bohaterką a dwoma wzdychającymi do niej chłopakami. 



O ile jednak wątek miłosny dominuje w Zmierzchu i Darach anioła, to w Igrzyskach śmierci, a zwłaszcza w Pierścieniu ognia to nie uczucia są najważniejsze, ponieważ w znacznym stopniu tym razem na pierwszy plan wysuwa się wątek polityczny i rewolucji jaką rozpoczęła Katniss podczas udziału w Głodowych Igrzyskach. Honorując śmierć Rue i wybierając zatrute jagody dała ludziom nadzieję w nadmiernie niebezpiecznej zdaniem prezydent Snowa ilości. Pisząc o części pierwszej nie znałam fabuły książek, nadrobiłam to jednak i tym razem oglądając ekranizację drugiej części dokładnie wiedziałam czego się fabularnie mogę spodziewać. Dzięki zwiększeniu wagi wątku politycznego, gdzie na początku Katniss i Peeta podczas tournee zwycięzców widzą konsekwencje wydarzeń na arenie w społeczeństwie, wydarzenia z pierwszych Igrzysk nabierają większego znaczenia. Nie brak w Pierścieniu Ognia momentów podniosłych (wizyta w 11 Dystrykcie), o wiele lepiej jest zaakcentowany wątek udawania przed kamerami (dobre momenty aktorskie Jennifer) i ma on o wiele większe znaczenie niż za pierwszym razem. Teraz nie chodzi już tylko o zdobycie sponsorów by zwiększyć swoje szanse na przeżycie podczas Igrzysk, tym razem gra toczy się nie tylko o życie Katniss i Peety, ale także waży się los ich rodzin oraz ludzi we wszystkich dystryktach. Uczestnicy rywalizacji to już nie są nastolatki uczące się zabijać, a potem beztrosko polujące na słabszych w lesie. Rywale to wyszkoleni mordercy, ale również o wiele bardziej zindywidualizowane postaci rekrutów świadomych stawki, o którą naprawdę toczy się gra. Również sama rozgrywka tocząca się na oczach ludu Panem jest o wiele bardziej urozmaicona. Rekruci muszą przeżyć w niebezpiecznych warunkach, gdzie nie ma czasu na odpoczynek a tempo akcji wciąż przyspiesza do tego stopnia, że film równie dobrze mógłby trwać o wiele dłużej, a nie można by mówić o momentach nudy. Postaci dla których zabrakło ekranowego czasu w pierwszej części zostały rozbudowane (siostra Katniss – Prim i jej matka). Pod względem wizualnym jak wspomniałam arena robi wrażenie, sceneria jest urozmaicona. Było miejsce na skontrastowanie biedy w Dystryktów z życiem w Panem (scena balu i komentarz Peety dotyczący jedzenia), pokazano rodzącą się w społeczeństwie rewolucję (znak Kosogłosa w tunelu, krótkie ujęcia z monitoringu z przedziału w pociągu). Kostiumy Katniss są przepiękne (bardzo dobra scena spalającej się sukni). Fabularnie materiał, z którym zmierzyć musieli się filmowcy był o wiele lepszy, a ponieważ doskonale sobie z nim poradzono, nie zrezygnowałabym z ani jednej sceny w tym filmie. Tym razem fabuła nabrała „głębi” i bez cienia wątpliwości stwierdzam, że druga część jest o wiele lepsza.
Nie można też pominąć faktu, że w przypadku akurat tej ekranizacji książek wybór aktów na odtwórców głównych ról był strzałem w dziesiątkę. Jennifer Lawrence od momentu pojawienia się pierwszej części zdobyła Oscara za rolę pierwszoplanową w Poradniku Pozytywnego myślenia (Nie zgadzałam się akurat z tym werdyktem Akademii, ale Oscar to Oscar), a nie ona jedna w tej produkcji jest właścicielką statuetki, ponieważ odtwórca roli Plutarcha (nowy nadzorca Igrzysk) Philip Seymour Hoffman otrzymał Oscara za rolę w filmie Capote (był też trzykrotnie nominowany za inne role), podobnie grający Haymitcha Woody Harrelson za Skandalistę Larry`ego Flinta, a i odtwórca roli prezydenta Snowa Donald Sutherland niezaprzeczalnie jest aktorem z ogromnym filmowym dorobkiem. Nie można też nic zarzucić grze Josha Hutchersona (Pieeta) i Liama Hemswortha (Gale), nawet Lenny Krawitz w roli Cinny jest zwyczajnie dobry. Dobór aktorów to niezaprzeczalnie mocny atut akurat tej ekranizacji (W porównaniu do koszmarnej gry Kristen Stewart ze Zmierzchu a i moim zdaniem też niewiele lepszej, chociaż mniej irytującej Lilly Colins z Darów Anioła) produkcja na o wiele wyższym, niebanalnym poziomie. Nawet reżyser tym razem był lepszy – Francis Lawrence (nie jest spokrewniony z Jennifer Lawrence, zbieżność nazwisk) zrobił takie filmy jak Constatnine i Jestem Legendą co  w porównaniu do Gary`ego Rossa reżysera pierwszej części, który i może nakręcił Niezwyciężonego Seabiscuita, i tak moim zdaniem robi większe wrażenie. Lawrence zekranizuje też trzecią książkę - (Sic!) dwa kolejne filmy, co chyba nikogo już nie dziwi we współczesnym przemyśle filmowym, że ostatnie części ekranizacji dzieli się na dwa filmy (Przykład Harrego Pottera i Zmierzchu).
Jeśli porównywać książkę z filmem, niestety tu nie udało mi się wypłać zbyt wielu różnic, ponieważ trylogię przeczytałam zaraz po premierze pierwszej części filmu. Wydaje mi się jednak, że ekranizacja jest całkiem wierna książce i jedynym elementem jaki chyba pominięto jest wątek treningu przed Igrzyskami. W filmie widzimy tylko krótką scenę omówienia konkurencji, już po wyborze rekrutów, a w książce przez jakiś czas wszyscy trenowali wspólnie jeszcze w Dystrykcie przed wylosowaniem rekrutów.
Film obejrzałam na Maratonie Igrzysk śmierci i żałowałam, że to już koniec o 3 nad ranem, może nico na wyrost, ale jednak 9/10. Polecam! (Fanom serii, ale myślę, że nawet ci, którzy nie czytali książek mogą uznać, że to zwyczajnie jest dobry film).

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Gdy grupa realizuje plan podłączenia drutu to drzewa, w które uderza piorun Beete każe Katniss i Johannie iść ze zwojem drutu do plaży. Finnick i Peeta mieli chronić Beete. Nie jest to zgodne z planem Peety i Katniss by odłączyć się od grupy. Katniss jednak idzie, żegna się z Peetą. Podczas drogi do plaży Katniss i Joahanna zostają zaatakowane przez pozostałych rekrutów. Johanna atakuje Katniss i rozcina jej rękę (wyjmuje lokalizator, z czego nie zdawała sobie sprawy w tym momencie Katnis). Johanna ucieka, Katniss biegnie w stronę drzewa do Peety. Znajduje rannego Beetę, poraził go prąd. Nadbiega Finnic, Katniss mierzy w niego z łuku, przekonana, że zostali zdradzeni. Finnick przypomina jej, że musi pamiętać o tym, kto jest prawdziwym wrogiem. Katnis owija drut wokół strzały i strzela w niebo. Niszczy powłokę areny. Arena się zapada. Katnis po wybuchu leży na ziemi nieprzytomna. Nadlatuje statek i zabiera ją jak wszystkich pokonanych wcześniej rekrutów. Katniss budzi się na statku obok nieprzytomnego Beete. Wstaje wchodzi do pomieszczenia gdzie rozmawiają Haymich, Plutarch i Finnick. Czuje się zdradzona, pyta się o Peetę. Wszystko było częścią planu, rewolucji, od początku planowali ją wydostać z areny. Rekruci byli sojusznikami, mieli ocalić Katniss i Peetę. Peeta i Johanna zostali zabrani i są przetrzymywani w Panem. Gale również jest na statku. Mówi Katniss, że nie ma już 12 Dystryktu, ale zdążył wyprowadzić z niego rodzinę Katniss. Zmierzają do 13 Dystryktu, Katniss ma być symbolem rodzącej się rewolucji. Koniec Igrzyska Śmierci: W pierścieniu Ognia.

SPOILER-IGRZYSKA ŚMIERCI KOSOGŁOS:
Dla niecierpliwych: w kolejnej części książki, z tego co pamiętam, odbiją Peetę, będzie bardzo ranny chyba w nogę w Panem dadzą mu nową i zrobią pranie mózgu, będzie miał ubytki pamięci. Peeta będzie próbował zabić Katniss. Cała część trzecia to opis rewolucji i walk w dystryktach, polityczne rozgrywki, działania wojenne, propaganda. Gaale będzie przewodził oddziałom, Prim będzie pielęgniarką (zginie w bombardowaniu szpitala), Katniss będzie miała wątpliwości czy ma być symbolem rewolucji. Prezydent Snow zostanie zabity. rewolucja wygra.

SPOILER-EPILOG
Na końcu ostatecznie Katniss wybiera Peetę. Nie podzielała zaparcia wojennego Gale`a,Katniss wybrała Peete bo jej wystarczyło, że ona miała w sobie ten ogień. Katniss wychodzi za Peetę, wiele lat później mają dzieci i opowiadają im o Igrzyskach.



czwartek, 21 listopada 2013

Kapitan Phillips – somalijscy piraci, Tom Hanks i ekranowy realizm

Po obejrzeniu setek amerykańskich filmów sensacyjnych zazwyczaj oczekujemy, że w obliczu zagrożenia jeden bohater (najczęściej będący byłym komandosem) jest w stanie pokonać odział uzbrojonych przestępców w pojedynkę bez mrugnięcia okiem zabijając kolejnych łotrów nie odnosząc żadnych ran, bohatersko ratując z opresji porwaną córkę lub najlepiej prezydenta (Olimp w Ogniu, Świat w płomieniach, Uprowadzona, Bourne, Mission Imposible, Szklana Pułapka). Nie wzrusza wtedy nikogo gdy w ferworze walki czasami ginie jeden lub dwóch cywilów będących jedynie tłem zmagań niezniszczalnego Marine.
Nigdy nie byłam zwolenniczką filmów kręconych na faktach ceniąc bardziej wytwory reżyserskiej wyobraźni, trawiąc bardziej ubarwiane historię niźli te dokumentalnie dramaty, z których często wieje zwyczajnie nudą  (Jak to mistrz suspensu Hitchcock Alfred stwierdził: film to życie z którego wymazano plamy nudy). Jednak Kapitan Philips będący filmem nakręconym na podstawie prawdziwej historii okazał się dla mnie produkcją trzymającą w napięciu przez ponad 120 minut (Ostatnio tak uważnie śledziłam bieg wydarzeń w Połączeniu z Halle Berry - polecam). Nie było w tym filmie gwarancji hollywoodzkiego happy endu, nie było niepokonanego bohatera. Kino sprawiło, że oglądając na ekranie statek towarowy płynący w pobliżu wybrzeża Somali, którego załoga składa się z kilkudziesięciu całkiem krzepkich marynarzy nie mogłam się nadziwić, że czują oni lek przed czterema wychudłymi Somalijskimi piratami uzbrojonymi w karabiny, ale to raczej właśnie tak się dzieje w tego typu sytuacjach w prawdziwym świecie.

Plakat slaby, kojarzy się raczej z kolejną tanią sensacją, a nie dramatem bezbronnych ludzi zaatakowanych przez piratów.


Doświadczony Kapitan Philips dostaje informację o zagrożeniu piractwem na trasie statku towarowego, gdy okazuje się, podczas ćwiczeń, że naprawdę dwie łodzie zbliżają się w kierunku frachtowca. W spojrzeniach marynarzy widać głównie strach, ponieważ są bezbronni (I znowu pytanie: Jak to możliwe, że na takim wielkim statku nie ma nikogo, kto miałby broń?). Postępują zgodnie z procedurami, zawiadamiają straż, ale będąc na pełnym morzu ratunek nie nadejdzie w mgnieniu oka. Kapitan najpierw blefuje (mówi przez radio, które było podsłuchiwane, że zbliża się do nich straż przybrzeżna tym samym zniechęcając do pościgu jedna z dwóch pirackich łódek). Prawdziwi ludzie czują respekt, gdy ktoś przykłada im broń do głowy. Kapitan robi wszystko, by nikomu nie stała się krzywda, chce oddać pieniądze, które znajdują się w sejfie, chce polubownie rozwiązać sytuację. Sami piraci to też nie są tylko bezwzględni ludzie trzymający karabiny. Kapitan Somalijczyków ma swoich szefów wie, że musi wrócić z czymś więcej niż z 30 tysiącami dolarów (Świetna rola. Gra spojrzeń, wewnętrzna walka rysująca się na twarzy tego wychudłego Somalijczyka i bezwzględność wynikająca z brutalnego świata, z którego pochodzi, by przeżyć trzeba być twardym). Kilkudziesięciu mężczyzn zlęknionych chowa się w kotłowni. W tym filmie oglądamy realizm podług którego liczy się ludzkie życie i nikt nie zgrywa bohatera usiłując obezwładnić uzbrojonego pirata. W oczach tych ludzi widać było strach.  Sytuacja w której ratunek nie nadchodzi błyskawicznie sprawia, że trzeba grać na zwłokę. Procedury na takiej łodzi są proste, należy uruchomić węże z wodą uniemożliwiające piratom abordaż. Zatrzymać silniki, chować się w ładowni, nie prowokować piratów. Ujęcia kamery, trzęsący się obraz, bliskie ujęcia twarzy potęgują wrażenie początkowej dokumentalności tego filmu.
Końcowe sceny i gra Toma Hanksa z pewnością zasługują na uwagę i kto wie, może nominują go do Oscara bo widziałam o wiele więcej gorszych kreacji, które nie wiedzieć czemu były wyróżniane. Bardzo dobry film, mocne 8/10. Polecam, raczej dla wszystkich.


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Na końcu Philips jest uwięziony w szalupie z trzema Somalijczykami podczas gdy ich szef udał się na łódź amerykanów by negocjować. Marines czekali na moment by wszyscy oprawcy w jednym momencie byli wystawieni na strzał. W krytycznym momencie gdy zdesperowani Somalijczycy postanawiają wykonać egzekucję i zabić Philipsa Marines mają wszystkich piratów na muszce i na rozkaz zostają zastrzeleni. Philips oszołomiony z zasłoniętymi oczami nie wie co się wydarzyło. Zostaje uratowany, poprowadzony na statek, słyszy ciągle pytanie czy nic mu nie jest, każą mu oddychać, a on jest w szoku i nie może wydać z siebie głosu (najlepsze sceny Hanksa w tym filmie). Somalijczyka pojmano, wsadzono na 30 lat do amerykańskiego wiezienia.


niedziela, 17 listopada 2013

Smerfy 2 – Smerfnie po raz drugi. Smerfetka – Geneza

Pewnego razu w wiosce Smerfów szczęśliwe Smerfy wiodły szczęśliwe życie zupełnie nieświadome, że zupełnie niedaleko zły czarnoksiężnik Gargamel knuł diaboliczny plan…



W części drugiej Smerfy ponowie będą musiały się przenieść do świata ludzi by ratować tym razem Smerfetkę i ponownie w wyniku Ciapowatości Ciamajdy na ratunek wyruszą co prawda nie najbardziej predestynowane do tego Smerfy (najrozsądniej było by przecież wysłać na ratunek Siłacza, Mądralę i Śmiałka) Laluś, Zrzęda i co jak co chyba jednak żądny przygód ponownie Ciamajda wraz z dowodzącym Papą Smerfem. Ponownie Smerfy będą potrzebowały pomocy Patricka Winslowa (Neil Patrick Harris), jego żony Grace Winslow (Jayma Mays) i tym razem już dużego ich potomka oraz ojczyma Partica - Victora.
Pisząc o pierwszej części Smerfów narzekałam na brak informacji o tym, skąd wzięła się Smerfetka. Ku mojej uciesze tym razem twórcy animacji o Smerfach w drugiej części podjęli temat pochodzenia Smerfetki (a ma ona za sobą mroczną przeszłość) oraz jej wątpliwości co do przynależności do wesołej smerfastycznej gromadki.
Fabuła oczywiście i tym razem nie wzbija się na wyżyny i nie uświadczymy tu skomplikowanej intrygi. Ponownie Papa Smerf i Patric będą mogli rozmawiać o swoich wątpliwościach dotyczących bycia ojcem (W tej części głównym moralizatorskim tematem jest przesłanie o tym, że

Nieważne skąd pochodzisz, ważne kim wybrałeś się być, gdzie chcesz przynależeć, oraz to, że nieważne kto cie stworzył, jest twoim ojcem, ważne kto cie wychował i pokazał czym jest rodzicielska miłość).

Ponownie animacja Klakiera i jego min jest imponująca i tym samym zabawna. Ciekawy był pomysł przystosowania się do życia we współczesności Gargamela i jego kocura (Gargamel zrobił karierę w Showbiznesie, Kalkier ma własną stronę na Facebooku, diaboliczny plan przeglądają za pomocą tabletu), za to moim zdaniem tym razem za mało było w tym filmie smerfności Smerfów i ich niezwykle pozytywnego myślenia oraz przyśpiewki (Na na na nanana na nana na na naaa). Tym razem już Smerfy nie musiały wyjaśniać Patricowi kim są oraz nie dziwią się współczesnym wynalazkom (Wszyscy lecą do Paryża, gdzie Gargamel ma swoje występy. Szkoda, że nie pokazano lotu samolotem. Mogło być to ciekawe. Jak przeszmuglowali małe niebieskie stworki przez kontrolę celną?). Bardzo szybko wesoła gromadka przystępuje do misji ratunkowej obfitującej w rozmaite wydarzenia (Zrzęda stara się być pozytywny, Laluś ciągle się sobą zachwyca, a Ciamajda sprawia, że próby uratowania Smerfetki nie są uwieńczone zbyt szybkim sukcesem). Animacja bardzo sympatyczna, z pewnością dla małych i tych dużych (eh ten sentyment do bajki z dzieciństwa), na pewno niezbyt oryginalna (powiela dokładnie schemat przygody z części pierwszej – ponownie misja ratunkowa, łącznie z akcją w sklepie ze słodyczami) z nowymi elementami zaczerpniętymi z klasycznej wersji bajki takimi jak lot na bocianach. 7/10 z sentymentu trochę, ogląda się przyjemnie.


SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Smerfetka nie mając wyboru by ratować Vexy i Victora zdradza Gargamelowi tajną recepturę. Wtedy Gargamel pokazuje swoje prawdziwe oblicze i zamyka Smerfy w klatkach by wydobyć z nich esencję. Reszta Smerfów próbując ratować Smerfetkę również zostaje złapana. Na szczęście na ratunek zjawa się Patric i Victor. Gargamel zostaje ostatecznie pokonany przez Smerfetkę przy użyciu jej różdżki. Wszystkie Smerfy (wraz z nowymi członkami rodziny Vexy i Hankusem) wracają do Smerfnego świata, a Smerfetce zostaje wyprawione urodzinowe przyjęcie. Gargamel w wyniku zwariowanych działań swojej różdżki wraz z Klakierem również wraca do swojego zamczyska. W scenie po napisach Klakier narzeka na brak obsługi hotelowej, do której się przyzwyczaił, a Gargamel jest zły, że powrócili do ciemnego wieku.

czwartek, 7 listopada 2013

Pacific Rim – czyli wielkie roboty, efekty specjalne i słaba fabuła

Gulliermo del Toro zawsze będzie dla mnie raczej reżyserem, scenarzystą lub producentem, którego nazwiskiem reklamuje się raczej takie filmy jak Labirynt Fauna, Nie bój się ciemności, Istota, Oczy Julii, Mama. Produkcje te są przykładem kina, w którym napięcie jest budowane stopniowo, a cała groza filmu polega na tym, że poczucie strachu wzbudzane w widzach ma swoje źródło w niedopowiedzeniach i niepewności istnienia potworów, które mogą być wytworem jedynie ludzkiej wyobraźni bądź chorego umysłu, ukrytych w piwnicy, lesie lub opuszczonym domu. Chętniej sięgam właśnie po te mroczne wytwory del Toro, ponieważ w jakiś sposób są one „inne” od szablonowych produkcji iście w stylu amerykańskim. Oczywiście nie można zapomnieć o tym, że Del  Toro jest reżyserem Hellboy`a (i właściwe jest to jedyny jego głośny film  przed Oscarowym Labiryntem Fauna a i ostatnio należy o nim pamiętać jako o scenarzyście Hobbita), ale takich produkcji o superbohaterach, nie da się temu zaprzeczyć, jest dziś wiele, a i przesadą by nie było stwierdzić, że panuje na nie moda (Batman, Superman, Spider-Man, Avengers, Thor i X-men przezywają swoje kolejne wcielenia). Nie mogę też zaprzeczyć, że to jedne z moich ulubionych kinowych tematów, ale jednak szkoda, że Del Toro nakręcił coś w stylu Transformersów, czyli efekciarski film, w którym efekty specjalne są niesamowite, ale scenariusz pozostawia niestety wiele do życzenia.



Pacific Rim jest brutalnie schematyczny, jak wiele tego typu filmów, jednak akurat w tym przypadku niewłaściwie rozłożono „akcenty” fabularne. W produkcjach typu Battleship: Bitwa o Ziemię, Transformers, Godzilla,  wybaczamy  przewidywalną kliszową fabułę na rzecz widowiskowych scen, ponieważ filmy te również zawierają odrobinę humoru, dystansu, którego nie było w Pacific Rim. Niestety, ale główny bohater męskim głosem opowiadającym w prologu historię pojawienia się Jagerów na Ziemi oraz walki ludzkości z nimi, generał przekonywujący dawnego podwładnego do powrotu do służby jednym zdaniem (Światu grozi Apokalipsa, gdzie chcesz umrzeć? Tutaj i czy w Jaegerze?) dziewczyna, która musiała pojawić się w bazie wojskowej, rywal, który z czasem doceni dzielnego operatora Jaegera oraz bomba, którą trzeba wrzucić do portalu w ostatniej chwili, bez krzty dystansu bohaterów sprawiają, że jest to elementarz postaci i fabuły filmu SF. Postaci drugoplanowe naukowców i handlarza szczątkami Kaiju stanowią jakby osobną oś fabularną nijak nie przystającą do tego, co dzieje się w bazie militarnej. Humor w tych momentach jest maksymalnie skondensowany (dwaj ciapowaci naukowcy i Ron Perlman będący esencją karykaturalnego „twardziela”), podczas gdy dzielni żołnierze są śmiertelnie poważni.
Jeśli oglądać ten film jedynie pod kątem podziwiania aktualnych możliwości X muzy to można to traktować jako niezłą rozrywkę na jesienny wieczór (jednak ogląda się to całkiem dobrze), ale z pewnością nie jest to film godny zapamiętania. Oczywiście potencjalnie było tu kilka ciekawych pomysłów takich jak konieczność sterowania ogromną maszyną przez dwóch pilotów, którzy łączą swoje umysły poprzez Dryft, potwory, które pojawiły się nie z kosmosu, ale z głębi oceanu przez portal, domysły, że są one klonowane, że kiedyś już były na ziemi, ale pomysły te nie zostały rozwinięte, a ciekawe rozwiązanie tworzenia Dryftu wykorzystane jedynie by pokazać emocjonalną słabość Mako (choć o wiele sensowniejsze byłoby śledzenie traumy Releigha po stracie copilota, zamiast przesuwanie narracji kilka lat w przód). Najbardziej rozczarowującym jest dla mnie właśnie fakt, że jest to film Del Toro, gdyby firmowano tę produkcje innym nazwiskiem uznałabym go nawet za dobry. Niestety również Charlie Hunnam jakoś specjalnie mnie nie zachwycił i w sumie w tym momencie cieszę się, że zrezygnował z roli Christiana Gray`a (Wszyscy zakładają, że ekranizacja będzie koszmarnym gniotem, ale nie oszukujmy się, tłumy pójdą zobaczyć to do kin). 6/10 głównie za stronę wizualną, bo scenariusz…mimo iż wiele się temu gatunkowi wybacza zbyt oklepany.

SPOILER- ZAKOŃCZENIE
Jagery walczą z Kaiju. Maszyny sterowane przez trojaczki i Rosjan zostają zniszczone (uh można było się domyślić, że oni na pewno zginą), oczywiści Amerykanie zostają uratowani przez Raleigha i Mako. Ojciec niestety ma złamana ręką i w ostatecznej misji mającej zniszczyć portal musi wziąć udział generał. Do walki stają dwie maszyny. W tym czasie szaleni naukowcy podłączają się do mózgu martwego płodu potwora i odkrywają, że przez portal może przejść tylko Kaiju, dlatego wcześniej bomby nie działały. Podczas walki w oceanie generał i młody Amerykanin nie maja wyjścia, by zabić Kaiju chroniące dostępu do portalu dokonują autodestrukcji, giną, a Raleigh i Mako mogą wskoczyć do portalu trzymając Kaiju. Raleigh wysyła kapsułę z Mako, której brakuje tlenu na powierzchnię, a sam w ostatniej chwili w innym wymiarze skąd pochodzą potwory detonuje bombę ( oczywiście, musiał najpierw zapewnić bezpieczeństwo Mako, by samemu ostatecznie uratować świat, musiał ręcznie zdetonować bombę, ponieważ automatyczne sterowanie oczywiście nie działało) i wystrzeliwuje się w kapsule do góry by wrócić na Ziemię. Portal zostaje zniszczony. Mako wychodzi z kapsuły, odpływa do kapsuły Raleigha myśli, ze nie żyje (zaczyna płakać), ale na szczęście ten oddycha. Wszyscy się cieszą. Uratowali Ziemię. Koniec.

Scena po napisach końcowych:

Z wnętrza płodu kosmity handlarz rozcina błonę, wychyla się ze środka i pyta: Gdzie mój but?