piątek, 26 lipca 2013

The Wolverine – Logana wycieczka do Japonii

Nie sposób zaprzeczyć faktowi, że super bohaterowie ostatnio przeżywają swoisty renesans (a może zawsze tak było?). Żyjemy w „epoce” sequeli [Kontynuacja popularnego filmu.(Najczęściej zamyka się historię bohatera w trzech częściach, mamy gównie modę na trylogie Patrz: trylogia Mrocznego rycerza, trylogia Spider-Mana z Tobey Maguirem, do niedawna trylogia Indiany Jonesa czy Piratów z Karaibów, do których niestety nakręcono części czwarte)] a gdy już kończą się możliwości poprowadzenia dalszych losów bohatera kręci się prequele (Przedstawienie wydarzeń przed fabułą znanego filmu), albo zwyczaje restartuje się serię i pokazuje się losy bohatera od początku (Reboot). Jest jeszcze możliwość nakręcenia crossovera, czyli pokazanie współpracy bohaterów z dwóch lub więcej filmów czego wspaniałym przykładem jest The Avengers. Co ciekawe wytwórnie filmowe budują wspólne Uniwersum tych bohaterów, ponieważ wydarzenia z Avengers są istotne później dla fabuły The Iron Man 3 i jak się zapowiada w Thor: Mroczny świat. Przypuszczam, że taki sukces Avengersów zaowocował  na trwającym właśnie Comic-Conie w San Diego ogłoszeniem, że powstanie wspólny film o Supermanie i Batmanie. To jednak nie wyczerpuje wszystkich możliwości „wydłużania” losów popularnych bohaterów. Czasami jeśli seria posiada kilku herosów (drużyna, postacie drugoplanowe) można nakręcić spin-offa, czyli przedstawienie wcześniejszych lub późniejszych losów jednego z bohaterów. I to właśnie z takim przypadkiem mamy do czynienia w The Wolverine. Nikomu chyba nie trzeba przypominać, że Wolverine jest jednym z X-Menów. Dokładniej jednak rzecz ujmując The Wolverine jest sequelem-spin-offem trylogii o X-Manach, ponieważ są w tym filmie przedstawione wydarzenia po X-Man: Ostatni bastion (Spoiler: ważna jest dla Logana z tego filmu smierć Jane Gray), a pierwszy film poświęcony tylko Loganowi, czyli X-Man Geneza: Wolverine był spinn-offem i prequelem trylogii. Upraszczając: jeśli oglądać filmy o mutantach w układzie chronologicznym należy przyjąć kolejność:

  1. X-Men - Pierwsza Klasa
  2. X-Men Geneza – Wolverine
  3. X-Men
  4. X-Men 2
  5. X-Men 3 - Ostatni Bastion
  6. Wolverine.
  7. (X-Men - Days of Future Past (2014)) – planują tutaj jakieś zabawy z czasem, ponieważ w obsadzie pojawiają się zarówno aktorzy odgrywający młodych jak i „starych” mutantów?)

Innymi słowy przystąpienie do oglądania The Wolverine wymaga sporej znajomości uniwersum mutantów. Z najważniejszych faktów: Logan jest mutantem posiadającym zdolność regeneracji, nie starzeje się. W Genezie dowiadujemy się w jaki sposób „otrzymał” szkielet i szpony z Adamantium. Logan w skutek strzału kulą z adamantium w głowę traci pamięć. [i tu mi się trochę rzeczy nie zgadza (ale fakt nie odświeżyłam sobie wszystkich filmów). Po utracie pamięci w Genezie w kolejnych X-Manach Wolverine chyba nie odzyskuje wspomnień? (czy Profesor Xavier mu je przywrócił? Kto pamięta?), wiec nie wie nic o wydarzeniach sprzed Genezy, a skoro Geneza miała miejsce na pewno po II wojnie światowej i Pierwszej klasie, to w The Wolverine Logan nie powinien pamiętać wybuchu atomówki w Nagasaki i tym samym Yashidy, ogromny błąd scenarzystów?]



W The Wolverine Logan udaje się do Japonii pożegnać się z człowiekiem, któremu kiedyś uratował życie. Na miejscu jednak okazuje się, że nie będzie to krótkie pożegnanie a Wolverinowi podstępna mutantka próbuje odebrać zdolność regeneracji i  zostaje wplątany w walkę o spadek po przyjacielu. Fabularnie niestety tę cześć należy potraktować jako „przygodę” Logana w Japonii, która ani specjalnie więcej nam nie wnosi do tej postaci (w przeciwieństwie do Genezy) a paradoksalnie najciekawszą sceną jest ta, która pojawia się po napisach końcowych (zapowiedź powrotu Xaviera i Magneto).  Co to ostatnio za moda by pokazywać bezsilnego bohatera? Logan zaszyty w lesie, załamany, którego dręczą koszmary (patrz podobny początek filmu Iron nam 3: traumatyczne przeżycia Starka po The Avengers) Cóż to za Wolverine, który jest osłabiony, wolniejszy i nie regeneruje się tak szybko po postrzeleniu przez japońską Yakuzę?  To co na dobre wyszło Mrocznemu rycerzowi wcale nie dodaje uroku pozostałym super bohaterom. Owszem film jest pełen akcji (pojedynki, przeszywanie szponami), ale, żeby przeciętny mafiozo radził sobie równie dobrze na szczycie rozpędzonego pociągu co mutant ze szponami z adamantium? Właściwie mamy tu do czynienia z serią pościgów, która sprawia, że cała fabuła jest zbyt „podzielona” a Mariko jest na przemian porywana przez różnych oprawców i odbijana przez Wolverina. Przy okazji ucieczek dorzucono nam tu mało wiarygodny wątek romansowy (zupełnie niepotrzebnie). Paradoksalnie jest tu zbyt wielu „pomniejszych’” wrogów przecz co zabrakło tu wyrazistego czarnego charakteru, który przystępuje do walki dopiero na końcu (można się było domyślić kto to będzie, ale szkoda, że pojawia się dopiero w finałowym pojedynku. Nie zbudowano odpowiednio potęgi i „grozy” tego głównego przeciwnika, co sprawia, że finałowa scena jest mało widowiskowa). Próbowano również dorzucić trochę humoru (scena z Naburo w hotelu). Na plus zaliczam duet Yukio-Wolverine (sceny walki, ale SPOILER: Yukio sama sobie poradziła ze żmiją?) Generalnie jednak jest to jednak wciąż Wolverine a Hugh Jackman nie zawodzi. Może trochę mniej dziki, może słaby momentami, ale dobra początkowa scena w bunkrze (efekt regeneracji po wybuchu) i  może mało wiarygodna, ale i tak ciekawa walka na pociągu ratują ten film. Lekka rozrywka, może niewiele wnosząca do postaci, ale oglądało się bardzo dobrze. Film oceniam niżej niż Genezę, czy Pierwszą klasę, dlatego 7/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE
Mariko ponownie porwana tym razem przez ninija jest więziona w posiadłości rodzinnej Yasudy. Wolverine jedzie ja odbić. Tam stacza walkę z Ninja i zostaje pokonany (wcześniej rozprawił się jakoś z jakuzą, a jak już odzyskał zdolność regeneracji nie daje sobie rady z kilkudziesięcioma ninja?). Budzi się przytwierdzony do stalowego krzesła. Żmija-mutantka prowokuje go do wyciągnięcia szponów. Wtedy wielki stalowy samuraj się podnosi i próbuje obciąć Logaowi szpony. Dzięki interwencji Mariko Loganowi udaje się wyswobodzić i zaczyna walczyć z Samurajem. W między czasie do posiadłości dostaje się Yukio i walczy ze żmiją. Udaje jej się ja pokonać. Wolverine rozgrzanym mieczem obcina głowę samurajowi. Okazuje się, że w środku był Yashida. Chciał młodości i długowieczności Logana. Samuraj obcina Wolverinowi oba szpony i zaczyna wysysać z niego życie. Mariko rani Yoshidę, Logan wyswobodzony zabija samuraja, odzyskuje młodość. Odrastają mu szpony z kości. Logan żegna się z Mariko i wraz z Yukio odlatuje samolotem. Scena po napisach: na lotnisku zatrzymuje Logana Mgneto i mówi, że go potrzebują, Pojawia się profesor Xavier. Koniec.


czwartek, 25 lipca 2013

Niepamięć – pamięć przeszłości zakopana w nudnej fabule

Rok 2077. W obliczu inwazji z kosmosu i zniszczenia Księżyca ludzkość obroniła się, jednak kosztem zniszczenia własnej planety. Użyto broni atomowej i skażono Ziemię. Ludzie musieli ją opuścić i przenieść się na Tytana, satelitę Saturna. Na Ziemi stacjonują jedynie dwie osoby Victoria (Andrea Riseborough) i Jack Harper (Tom Cruise), których prace są nadzorowane przez jednostek znajdującą się na orbicie Ziemi Tet. Victoria nadzoruje działania Jacka, gdy ten wyrusza naprawiać zniszczone Drony (maszyny mające za zadanie likwidować padlinożerców-pozostałych najeźdźców). Jack jest konserwatorem i wraz z Victorią, stanowią „skuteczny zespół” dzień za dniem przeżywając „kolejny dzień w raju” nim nie skończy się czas ich misji.



Początkowo Obvilion skojarzył mi się z filmem Wallie. Nasza planeta zniszczona wskutek działania ludzkości. Wallie poszukiwał oznak odrodzenia się planety, Jack był konserwatorem dbającym o hydroplatformy wydobywające wodę z planety, będącą źródłem energii dla koloni na Tytanie. Przesłanie początkowe właściwie obu filmów jest  tożsame. Jack tęskni za przeszłością, podobnie jak Wallie zbiera pozostałości cywilizacji (zniszczony miś, stara czapka, płyty gramofonowe), na ruinach boiska wspomina pamiętny mecz z 2017 roku, o którym czytał.

A jaka śmierć jest lepsza niż ta w obliczu strachu, za prochy ojców i świątynie bogów?

Pomimo tego co się stało Ziemia jest wciąż moim domem


Czyta książki w ukrytej zielonej dolinie oczywiście do czasu, gdy dowiaduje się, że nic nie jest takie jak mu się wydaje: odnajduje kapsułę z zahibernowaną kobietą (Podobnie jak wszystko się zmienia dla Walleigo w momencie przybycia Eve).

Jeśli miałabym oceniać jedynie fabułę, to musiałabym przyznać, że scenarzyści mieli bardzo dobry pomysł. Całość w sumie jest ciekawą postapokaliptyzną historią o manipulacji, poszukiwaniu „siebie”. Do takich wniosków niestety można dojść jedynie po przebrnięciu przez nudną dwugodzinną, monotonnie prowadzoną narrację. Ponad połowa filmu jest spokojnym, dzień za dniem przedstawieniem poczynań Jacka konserwatora (łącznie z zasygnalizowaniem chłodnych relacji z Victorią). Nie są to ani obrazy ciekawe, ani wzruszające (jak w Wallie), zwyczajnie nudne ujęcia pustyni, skał i sterylnie czystej bazy. Ujęcia samolotowych pościgów nie robiły na mnie większego wrażenia, ponieważ rozgrywało się to w niejakiej scenerii. Przez całość seansu czekałam, aż w końcu wszystko się wyjaśni, tajemnice zostaną odkryte, akcja nabierze tempa. Niestety nawet, gdy już w końcu „coś” zaczyna się dziać, dalej zostało to poprowadzone w jakby zwolnionym tempie. Całość można było spokojnie zmieścić w 90-minutowym filmie zamiast w ciągnącym się obrazie pełnym jałowych scen, w którym nawet na końcu brak jest jakiegokolwiek napięcia.

(MINI SPOILERY: „Ruch oporu” wypuszcza Jacka by sam się przekonał, co znajduje się w strefie promieniowania. Dlaczego tak zwyczajnie go wypuszczają, gdy on nie chce współpracować? Ciekawsze by to było, gdyby jakimś sposobem on i Julia uciekli i przypadkiem znaleźli się w strefie promieniowania. Jack zostawia ranną Julię na środku pustyni – jedzie do bazy, wraca. Kolejne nudne sceny. Po rewelacjach, które tam odkrył zabrakło mi jakiejś refleksyjnej sceny, zwerbalizowania szoku, podzielenie się choćby z Julią wątpliwościami. Zamiast tego dostajemy chatkę w lesie i sentymentalne wspólne patrzenie na zieloną dolinę. Dlaczego nie spieszą się by wrócić do podziemnej bazy? Na końcu Jack zupełnie spokojnie leci do Tet i dopiero wtedy odtwarza zapis z czarnej skrzynki?)

Generalnie lubię Toma Cruise`a, ale zdecydowanie jednak wolę go chyba w produkcjach typu Mission Immposible czy Jack Reacher, gdzie wiecznie młody Tom biega i potrafi złożyć karabin z zamkniętymi oczami. W tym filmie albo scenariusz nie pozwolił mu się wykazać zakładając chłodną gra, niewiele okazywanych uczuć, nijaki wyraz twarzy, albo Tom traci formę. Postaci kobiece w filmie niestety również były mało wyraziste, Morgan Freeman miał właściwie dwie przeciętne sceny okraszone cytatem z tomiku poezji (trochę to przykre, że ostatnio gra same minidruoplanowe role, patrz Iluzja, Olimp w Ogniu), a jedynym castingowym „smaczkiem” był występ  Nicolaja Coster-Waldau (Jaime Lannister z Gry o tron!)

Podsumowując, ponad dwie godziny nudów, których niestety nie rekompensuje nawet zakończenie, czy efekty specjalne (ciągle jednolita, sterylna sceneria). Z bólem serca, bo był to naprawdę świetny pomysł a zakończenie mi się podobało, marne i zawyżone 6/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Jack lecąc do Tet z bomba, która ma wysądzić stacje odsłuchuje zapis z czarnej skrzynki. W roku 2017 jednostka badawcza w kosmosie natknęła się na wielki niezidentyfikowany obiekt (Tet). Kapitan statku Jack i jego drugi pilot Victoria nie mają wyjścia, zostają wciągnięci, ale udaje im się odłączyć moduł z zahibernowaną resztą załogi (statek, który potem po latach rozbija się i z którego Jack wyciąga Julię). Jack podobnie jak Victoria był jednym z wielu klonów, które stworzyło Tet. To setki takich klonów podbiło Ziemię, a potem wysyłano ich by pilnowali hydroplatform i Dronów. Na Ziemi chowali się ocalali ludzie w specjalnych kombinezonach, ponieważ Drony były zaprogramowane na zabijanie ludzi. Kombinezony pozwalały ludziom zmylić Drony, wyglądali tak, że Jack zawsze brał ich za obcych-padlinożerców (Fajny pomysł, a tak zmarnowany!). Gdy Jack się dostaje do środka Tet i otwiera maszynę hibernującą w środku okazuje się że był ranny Malcolm (Morgan Freeman). Musiały być dwie osoby na statku. Jack uruchamia bombę. Tet zostaje zniszczone Jack 49 i Malcolm również giną. Julia budzi się przy chatce w zielonej dolinie i tam zostaje. Po kilku latach widać jak pielęgnuje ogródek wraz z kilku letnią córeczką. Z lasu wyłaniają się ludzie z ukrytej podziemnej bazy (udało im się dopiero po tylu latach odnaleźć to miejsce?) a wraz z nimi był Jack 52. (od momentu gdy Jack 49 go związał na pustyni właściwie nie było wiadomo, co się z nim stało). Koniec. Fajne zakończenie, ale co z tego jeśli całość była nudna…

środa, 17 lipca 2013

Iluzja – teraz mnie widzisz, ale Im bardziej zdaje się wam, że wszystko widzicie, tym łatwiej będzie was oszukać


Filmów o magikach jest niewiele. Właściwie jeśli miałabym wymieniać to przychodzi mi do głowy jedynie Iluzjonista i genialny Prestiż Nolana (z równie wybitnymi aktorami w rolach głównych: Chrisstian Bale, Hugh Jackman). To właśnie w Prestiżu jest wyjaśnione z jakich trzech faz składa się każda wielka magiczna sztuczka:

Pierwsza faza to obietnica. Magik pokazuje ci coś zwyczajnego, ale ty myślisz, że to coś niezwykłego. Kolejna faza to zwrot. Magik sprawia, że coś zwyczajnego staje się niezwykłym. Wtedy węszysz sekret, ale i tak go nie odkryjesz. Stąd faza trzecia zwana prestiżem. W tej części dokonuje się zwrot akcji i widzisz coś, czego nigdy wcześniej nie widziałeś.



Jaką więc sztuką magiczną okazuje się film Iluzja? Louis Leterrier, reżyser serii Transporter, Starcia tytanów i Increlible Hulka pokazuje nam w przeciwieństwie do przywołanych przeze mnie na wstępie filmów magię współczesną, kiedy to przedstawienie magiczne to wielkie komercyjne widowiskowe show w stylu Davida Copperfilda z mnóstwem świateł, i profesjonalnym nagłośnieniem. Na ekranie mamy oprócz „sztuk magicznych” począwszy od znikającego królika z pudełka, poprzez manipulację mentalisty, wartkie pościgi samochodowe, kilka spektakularnych wybuchów, scenę rozbrojenia dwóch agentów specjalnych w stylu Jackiego Chana, kończąc na skrzętnie zaplanowanej akcji bardziej złodziei niż magików.
W Iluzji pierwsza faza magii okazała się bardzo zachęcającą obietnicą. Kilku magików, którzy wyróżniali się umiejętnościami magicznymi dostaje karty tarota zapraszające ich na spotkanie do pewnego pokoju (wiele obiecujące sceny manipulacji mentalisty czy ucieczki z akwarium z piraniami). Następuje zwrot, gdy rok później te samą czwórkę iluzjonistów, którzy przemianowali się na grupę czterech jeźdźców, okrada bank w Paryżu. Pomimo przewagi przekrętu złodziejskiego i policyjnych pościgów nad samymi sztukami magicznymi Iluzję ogląda się bardzo dobrze. Akcja trzyma tempo i napięcie jest w miarę równomiernie budowane ku wielkiemu finałowi, trzeciemu pokazowi magików. Jednak faza trzecia zwana prestiżem w tym przypadku okazała się zbyt mało spektakularna. Niestety serwując nam już w trakcie seansu kolejne wyjaśnienia sztuczek magicznych przez Thaddeusa Bradley`a (Morgan Freeman) odebrano nam moment wielkiego zaskoczenia, zdemaskowania magii.
Jesse Eisenberg (jeden z magików Daniel Atlas) znakomicie się sprawdza w roli pewnych siebie, zarozumiałych „młodych geniuszy” (Pierwsza zasada magii: Zawsze bądź najmądrzejszym kolesiem w pokoju). Jego kreacja w Iluzji przypomina tę z Social Network i zdecydowanie to „typy” które najlepiej wychodzą Eisenbergowi. (W  Zakochanych w Rzymie, czy Zombieland jego gra aktorska mnie nie zachwycała). Podobnie Woody Harelson (grający mentalistę Merritta McKinney`a) w tym filmie okazuje się być w dobrej formie, pewny siebie manipulator w jego wydaniu jest źródłem humoru. Ci dwaj jeźdźcy zdecydowanie dominują w kwartecie magików (poświecono im więcej czasu filmowego. Patrz dodatkowe sceny przesłuchania na policji, rozmowy z Arthurem w samolocie), na ich tle Isla Fisher (dawna asystentka, która okazała się dobrym magikiem Henley Reeves) i Dave Franco (uliczny złodziejaszek i mistrz kart Jack Wilder) są jedynie statystami. Wynika to głównie niestety z faktu, że ogromną część czasu poświęcono bohaterom usiłującym złapać magików-złodziei. Agent Dylan Rodes (Mark Rufalo – Hulk z Avengersów) i  wysłanniczka Interpolu Alma Dray (Melanie Laurent) starają się zrozumieć na czym polegają triki czterech jeźdźców i usiłują ich schwytać. Momenty kiedy dają się oszukać, będąc zawsze dwa kroki w tyle są kolejnym źródłem humoru w Iluzji (zahipnotyzowani widzowie atakujący Dylana na komendę „stop”, Dylan ścigający samego siebie podczas pościgu). Swoje pięć minut również mają Michael Kane i Morgan Freeman (Tu przy okazji wydaje mi się, że świat aktorów amerykańskich aktorów jest bardzo ograniczony. Kane i Freeman grali razem w Mrocznym Rycerzu Nolana, a Harelson i Eisenberg w Zomgieland),  którzy jako postacie drugoplanowe paradoksalnie wnoszą więcej do fabuły niż wspomniani Henley i Dave. Paradoksalnie jeśli by starać się wskazać jedna postać pierwszoplanową byłby do Dylan-agent specjalny, a nie jeden z magików.

Jednak film niewątpliwie warto zobaczyć z zastrzeżeniem, że bardziej należy spodziewać się czegoś w stylu Planu doskonałego z Denzelem Washingtonem z kilkoma sztuczkami magicznymi niż czegoś na miarę współczesnego Prestiżu. Mocne 7/10 za lekką rozrywkę, bez „wielkiego odkrycia”, ale "poważnych" filmów o magikach jest niewiele, wiec warto.


SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Osobą wydającą rozkazy czterem jeźdźcom okazał się Dylan. Pokazane są sceny, w których zakapturzonym postacią pozostawiającą karty jest właśnie agent specjalny.  Wielki magik, który zginął uwieziony w beczce wrzuconej do wodospadu był jego ojcem. Cele jeźdźców były związane ze śmiercią magika. Firma ubezpieczeniowa, bank i firma wytwarzająca zamki, (których magik nie zdołał otworzyć, ponieważ były wadliwe). Wielka magia wymaga szerokiej perspektywy. Był to plan przygotowywany przez Dylana od lat. Czterej jeźdźcy na końcu spotykają się w parku przy wesołym miasteczku z Dylanem. Jack nie zginął w wypadku na moście (było to wcześniej zaplanowane, Jack miał ukraść konkretny samochód FBI i porzucić papiery, które miały naprowadzić stróżów prawa na planowany rabunek sejfu). Niestety takie zakończenie było dla mnie rozczarowywujące. Ucięcie poczynań czterech jeźdźców na wesołej zabawie na karuzeli na rzecz epilogowego spotkania Dylana z Almą sprawiło, że była to historia właściwie agenta specjalnego „mszczącego” śmierć ojca,  a nie film o magii…

wtorek, 9 lipca 2013

World War Z – Zombie wciąż w natarciu

Po wielkim bumie na wampiry filmowcy zabrali się za innych nieumartych i swój renesans aktualnie przeżywają zombie (Choć zdecydowanie jest za wcześnie by mówić wyczerpaniu tematu wampirycznego po zakończeniu serii filmów sagi Zmierzch. Seriale True Blood i Vampire Diaries wciąż mają się w świecie telewizyjnym nieźle a i w wakacje czeka nas kolejna wampirza produkcja Bizantium). Do klasyki kina zombiego należy niewątpliwie Noc żywych trupów Georga F. Romero z 1968 roku, gdzie jak przystało na umarlaki, zombie w początkowej scenie pojawiają się na cmentarzu. Film dorobił się remake`a w 1990 roku i szeregu kontynuacji Świt żywych trupów, Dzień żywych trupów, aż po w miarę świeżą produkcję z 2006 roku Noc żywych trupów 3D. Na filmowej mapie zombie XXI wieku należy jeszcze umieścić serię Resident Evil z niepokonaną Alice, która to cieszy się niewątpliwie ogromną popularnością, skoro w miarę regularnie ukazują się kolejne części (2002 Resident Evil, 2004 Resident Evil: Apokalipsa, 2007 Resident Evil: Zagłada, 2010 Resident Evil: Afterlife, 2012 Resident Evil: Retrybucja, w zapowiedziach 2014 kolejna cześć już szósta z kolei). W telewizji również ogromną popularności cieszy się serial The Walking Dead (trzy kompletne sezony, czwarty w zapowiedziach). Oczywiście nie tylko amerykanie w ostatnich latach podejmowali ten temat bo i w kinie hiszpańskim w postaci serii Rec pojawiają się zombie. (Trzy części z serii, cześć czwarta według wstępnych zapowiedzi ma pojawić się w 2014 roku). Zombie można też potraktować w sposób mniej poważny, a nawet komediowy jak filmie Zombieland z 2009 roku, gdzie bohaterowie usiłują przeżyć przestrzegając podstawowych zasad (szybko biegaj, unikaj toalet, nie bądź bohaterem itd.). Pojawił się nawet romans-zombie Wiecznie żywy (Udana produkcja, zabawnie ukazująca „uczucia” zombie). Nawet w najmłodszych zaznajamia z „tematem” jak w animacji Paranorman z 2012.

Z wszystkich tych produkcji wyłania się w miarę jednolity obraz zombiaka. Zombie gryzą, zjadają części ludzkiego ciała (lubują się w mózgach) i w ten sposób zarażają i tworzą kolejne zombiaki. Zombie można zabić „ostatecznie” strzałem w głowę, choć wskazane jest również na wszelki wypadek podpalenie. Lekarstwa na zombie zazwyczaj nie ma, często też nie wiadomo co zapoczątkowało „epidemię”. Ludzie przez większą cześć filmów próbują przeżyć walcząc z nieumarłymi.




Wakacyjna mega produkcja World War Z (Na podstawie książki Max`a Brooksa World War Z Światowa wojna zombie w relacjach uczestników, wydana w Polsce  w 2008 roku, teraz oczywiście wznowiona z filmową okładką) wpisuje się w tę modę i przestrzega „podstawowych zasad”. Tłumy zombie zalewają miasta atakując wszystko co się rusza. Epidemia ogarnia cały świat, ludzie chowają się w domach, organizowana jest ewakuacja, na ulice wkracza wojsko. Tym razem główną nadzieją ludzkości jest Garry Lane (Brad Pitt), wysłannik ONZ, którego zadaniem jest wyśledzenie „pacjenta 0”. Za ogromny plus tej produkcji uznaję nieco inne tym razem poprowadzenie akcji. World War Z bardziej pod względem schematu przypomina typowy film o epidemii, w którym naukowiec szuka pierwszego zarażonego, by stworzyć szczepionkę z elementami polityki międzynarodowej. Tylko, że w World War Z obserwujemy dzielnego Brada Pitta posługującego się karabinem, nożem zmagającego się z zombie. Film trzyma w napięciu od początku do końca. Bohater zmaga się z kolejnymi ekstremalnymi sytuacjami nie tracąc zimnej krwi i wykazując się heroizmem (to w końcu Barat Pitt), a jest to urozmaicone zmianami lokalizacji (nie mamy tu wyłącznie walki w mieście, czy na pustkowiu). Wszystko to oczywiście nakręcone z rozmachem przy sporym udziale efektów specjalnych. Film ma kategorię wiekową PG 13, co oznacza, że flaków, krwi, a nawet obcinania głowy zombie na ekranie nie zobaczymy (scena w której Brad Pitt obcina głowę Zombie siekierą jest pokazana tylko w taki sposób, że widzimy jak bohater się zamachuje i słyszymy jedynie odgłos „ciecia”). Groza jest tu osiągana poprzez puste spojrzenia zombiaków, szczekanie zębami, zwierzęcym pędzie żywych trupów. Bardzo dobre kino, zasłużone 8/10.

SPOILER-ZAKOŃCZENIE

Garry w samolocie łączy „fakty”, przypomina sobie sytuacje w których widział, że zombie omijają niektórych ludzi. Kontaktuje się z szefostwem, które każe pilotom samolotu lecieć do ośrodka WHO (World Healt Organization). Okazuje się ze niestety w toalecie samolotu był schowany jeden zombiak. Zombie atakują pasażerów. Garry rzuca granat, tworzy się dziura w kadłubie i wysysa wszystkie zombiaki, samolot ląduje awaryjnie. Zginęli wszyscy oprócz Garrego i Sagen. Ranni docierają do laboratorium, gdzie Garry tłumaczy naukowcom, że zombie nie atakują chorych ludzi. Potrzebują śmiertelnej choroby, która byłaby kamuflażem w walce z zombie. Niestety choroby zakaźne znajdują się w części laboratorium, która jest opanowana przez Zombie. Garry i Sagen i szef laboratorium idą tam, by ukradkiem ominąć zombie i dostać się do sali, w której przechowywane są śmiertelne wirusy. Sagen i kierownikowi się nie udaje, uciekają przed zombie z powrotem do bezpiecznej części. Garry dostaje się do sali, w której są choroby. Jednak za szybą pojawia się zombie. Garry sprawdza swoją teorię. Wstrzykuje sobie wirusa, zombiak go nie widział. Triumfalnie pomiędzy „ślepymi” zombiakami wraca do reszty ludzi z fiolkami zwierającymi wirusy. Garry wraca do rodziny, ludzie posiadając „kamuflaż” mogą walczyć z zombie. Na całym świecie rozsyłany jest „kamuflaż”, to dopiero początek walki. Koniec.